Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Czwartek, 18 kwietnia. Imieniny: Apoloniusza, Bogusławy, Goœcisławy
13/11/2016 - 18:35

Czołg, drewniany samochód, motor. Co jeszcze potrafi zbudować wójt Łabowej?

W 2012 roku Marek Janczak to z wykształcenia inżynier mechanik, Na co dzień, od lat, stateczny wójt gminy Łabowa, obserwował w Rytrze rekonstrukcję bitwy między Niemcami a Polakami. To był atak na bunkier na górze Przełom. Grupa rekonstrukcyjna z Niemiec wyposażona bardzo bogato miała nawet kilka pojazdów militarnych, my – żadnego. Wójta ścisnęło w sercu i postanowił naszych pasjonatów doposażyć, a że od dzieciństwa lubił majsterkować, zdecydował się zbudować im coś własnoręcznie. Tak powstała tankietka, przez niewtajemniczonych zwana czołgiem. A potem zrobiło się jeszcze ciekawiej.

Gdy w 2012 roku Marek Janczak poinformował o swoich planach członków grupy rekonstrukcyjnej, ci z początku patrzyli na niego – bez owijania w bawełnę - jak na wariata. Podobną reakcję plany wójta wywoływały wśród znajomych. Dopiero po pół roku, jak pojazd zaczął nabierać kształtu sceptycyzm zmienił się w pełne emocji wyczekiwanie.

Marek Janczak w dwa lata zbudował idealną replikę tankietki TKS z 1934 roku, którą używano podczas kampanii wrześniowej.

- Musiałem ten pojazd rozpracować na podstawie zdjęć, bo nie ma dokumentacji technicznej. Całą dokumentację musiałem stworzyć sam. Miałem do dyspozycji tylko te dane, które można znaleźć w Internecie, czyli wysokość, szerokość, długość, szerokość gąsienicy. Żeby zachować wierność oryginałowi, to liczyłem nawet nity na pancerzu – opowiada o kulisach przedsięwzięcia.

- Nie było łatwo. Jak się robi taki prototyp, to wychodzą rzeczy, które trzeba potem nawet kilka razy poprawiać. Na początku okazało się, że przełożenia, które wymyśliłem są nieodpowiednie, musiałem je zmienić, bo pojazd był za szybki. Miałem też problemy z hamulcami, bo całe kierowanie tym pojazdem polega na tym, że trzeba zablokować jedną stronę gąsienic, żeby druga mogła zakręcić.

Musiałem do tego tematu podchodzić kilka razy i szukać błędów. Dlaczego? Tam trzeba ogromnej siły żeby zablokować gąsienice a wszystkie urządzenia są mechaniczne. Nie tak łatwo było dobrać przełożenia, żeby zablokować gąsienicę do tego stopnia, by pojazd obrócił się w miejscu  – śmieje się po latach nie kryjąc satysfakcji, że efekt końcowy w niczym nie dobiega od oryginału, który oglądał w muzeum.

Każdą część Janczak wykonał własnoręcznie od poszycia po gąsienicę. Wyjątkiem był jedynie silnik. Na pozyskanie oryginalnego szans nie było, rekonstruktor wykorzystał więc dolnozaworowy silnik benzynowy ze starej Warszawy.

Pytany z kolei o materiały wyjaśnia, że obecnie można kupić praktycznie wszystko. - Są hurtownie metalu, które dysponują odpowiednimi rurami, prętami, blachami, kształtownikami, śrubami…

Co najciekawsze Janczak nie konsultował się przy budowie z żadnym specjalistą. - Ja konsultantów nie potrzebuję. Jeszcze by mnie w błąd wprowadzili – śmieje się przekornie.

Pojazd na stałe jest u wójta, ale systematycznie bierze udział w rekonstrukcjach potyczek militarnych, bo z prośbą o wypożyczenie dzwonią do Janczaka pasjonaci historii z całej Polski.

Jednak na tym twórczy zapał wójta się nie skończył. Pan Marek, który od zawsze podziwiał pierwsze dziewiętnastowieczne samochody postanowił stworzyć własne auto. Przy czym poprzeczkę ustawił sobie bardzo wysoko, bo pojazd miał być przede wszystkim ekologiczny. Stanęło na tym, że zrobił go z… drewna ale wyposażył w silnik elektryczny własnego pomysłu. Dlaczego akurat z drewna?

- Ja mieszkam w gminie, która w osiemdziesięciu procentach jest porośnięta lasem – śmieje się Janczak. Kształt karoserii stworzył w wyobraźni. Wiedziony twórczym zapałem nawet nie zrobił dokładnych rysunków.

Zobacz też: Dobra guma to podstawa! Jak ją wybrać i kiedy założyć?

- Robiłem każdą część na wyczucie. Jak nie pasowała, to ją odkładałem na bok i robiłem nową – opowiada o kulisach przedsięwzięcia. Pojazd ma 2,5 metra długości i 1,4 szerokości i waży zaledwie 300 kilo.

Jednak prawdziwa niepowtarzalność auta, któremu konstruktor nadał imię „Elektrynki” kryje się w silniku, który w całości jest dziełem konstruktora. Janczak zastosował w nim magnesy neodymowe, które pobierają mniej prądu niż silnik na prąd stały. Motor jest odporny na zablokowanie, czyli się nie spali. Jest urządzeniem, które kilkadziesiąt tysięcy razy na minutę zmienia biegunowość prądu.

- Fachowcy w tej materii zapewnili mnie, że ten napęd nie ma działać, ale ja podszedłem do tematu nie jak elektryk tylko jako mechanik – śmieje się wójt, który od kilku lat próbuje swój wynalazek opatentować. I choć daleko mu do goryczy porażki, nie ukrywa, że zaskoczony jest trudnościami, jakie robią mu specjaliści.

- Byli tacy, którzy nawet wtedy, gdy auto było już gotowe i jeździło, twierdzili, że to nie ma prawa działać i dopiero jak ich zaprosiłem do siebie i pokazałem silnik na żywo zmienili zdanie – zaznacza dyplomatycznie.

Prototyp silnika był  i jest udoskonalany, bo wynalzca chce mieć gwarancję trwałości. Co ciekawe konstruktorowi nie udało się znaleźć hamowni, która by precyzyjnie określiła moc silnika.

- Mój samochodzik ma na dachu baterie słoneczne i przy dobrych warunkach atmosferycznych może przejechać w ciągu dnia dwadzieścia kilometrów i sam się doładować, tak by być w stanie gotowości. Jeżeli ktoś przejedzie nim w ciągu dnia tylko dwadzieścia kilometrów, to nie musi go doładowywać z żadnego innego źródła – mówi z ogromną satysfakcją.

„Elektrynka” służy na razie Janczakowi do rekreacyjnych przejażdżek. Pojazd spełnia warunki, które pozawalają na poruszanie się nim bez rejestracji.

- Jeżeli prędkość pojazdu nie przekracza 25 kilometrów na godzinę, posiada silnik o mocy nie większej niż cztery kilowaty, sam konstrukcyjnie nie waży więcej niż 350 kilogramów pojazd nie podlega rejestracji – wyjaśnia pan Marek.

Już niebawem „Elektrynka” będzie miała też swoje rodzeństwo. Po tym, jak pojazd zrobił furorę w ogólnopolskich mediach do Marka Janczaka zwróciło się kilka firm, które chcą auto wykorzystywać do celów reklamowych. Na razie zamówiły pięć egzemplarzy, ale ich wykonaniem zajmie się tym razem syn wójta, który prowadzi zakład mechaniczny przejęty w schedzie po ojcu w chwili, gdy ten objął stanowisko wójta.

Po samochodzie przyszedł czas na powrót do korzeni. Bo pasja motoryzacyjna wójta, która zaczęła się już w dzieciństwie od początku była związana z motocyklami. Marek Janczak odnowił już wiele klasyków i w końcu zdecydował się na zaprojektowanie własnego jednośladu.

– Nie jest to replika, tylko w całości mój własny projekt. Inspirowany trochę na czoperze, trochę na starych motocyklach.

Tym razem Janczak zrezygnował z drewna, tylko wykorzystał materiały, które są w stanie wytrzymać charakterystyczne dla motocykla przeciążenia i ze stali.

Pytany o bliższe szczegóły techniczne wyjaśnia: - Bazowałem na silniku citroena 2CV. Jest to silnik dwucylindrowy typu bokser o mocy około 30 koni mechanicznych. Czy to duża moc? Nie, raczej średnia. Nie za mała, nie za duża. Zachowałem moduł, ale pozmieniałem oprzyrządowanie. Będzie inna prądnica i inna turbina mojego pomysłu. Koła i tarcze są wzmocnione, mojego pomysłu są również dźwignie hamulców.

Motocykl „jeżdżony” był na razie tylko testowo, bo w tym wypadku przepisów nie da się ominąć i konstruktor musi wystarać się o zgodę na poruszanie się na drogach publicznych.

Co dalej? Kolejny powrót do korzeni, tyle, że tym razem nie do osobistych tylko historycznych. Marek Janczak chce skonstruować własny silnik… parowy.

- Pracuję nad silnikiem parowym napędzanym peletem (granulat drzewny – dop. red.). Co to jest? To jest coś, co w dziewiętnastym wieku było bardzo popularne tylko zostało zaniechane. Chodzi o silnik parowy, który wykorzystywano w ciuchciach, starych lokomotywach. Chcę taki silnik zaadaptować do mojego pojazdu, ale nie będzie on opalany węglem jak w lokomotywie, tylko właśnie ekologicznym paliwem, jakim jest pelet – zapowiada inżynier mechanik z Łabowej.

Ewa Stachura [email protected] Fot.: archiwum sadeczanin.info / archiwum Marka Janczaka

Czołg, drewniany samochód, motor. Co jeszcze potrafi zbudować Łabowej?










Dziękujemy za przesłanie błędu