Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Czwartek, 28 marca. Imieniny: Anieli, Kasrota, Soni
11/01/2018 - 05:40

Walenty Szarek. To on zbudował potęgę "Elektryka". Despota czy menadżer?

Tę miłość nosi w sobie od siódmej klasy podstawówki. To wtedy wymarzył sobie, że zostanie uczniem „Elektryka”. Już po studiach, w Wyższej Szkole Pedagogicznej, w marzeniach poszedł dalej. Został w swoim technikum nauczycielem, a potem jego dyrektorem. To on wprowadził szkołę na podium ogólnopolskiego rankingu, na szczytach, którego utrzymuje się nieprzerwanie od sześciu lat.

Z Walentym Szarkiem, dyrektorem Zespołu Szkół Mechaniczno-Elektrycznych w Nowym Sączu rozmawia Jagienka Michalik

Czy sądecki „Elektryk” to fenomen? Rok w rok w prestiżowym Rankingu Szkół Ponadgimnazjalnych Perspektyw dystansujecie rywali z całego kraju. Od kilku lat nie schodzicie z podium. Jak zdobywa się taki edukacyjny szczyt?

Nie mnie to oceniać, czy nasza szkoła jest fenomenem. A jak do tego doszło? Kilkanaście lat temu, wtedy kiedy pracowałem w kuratorium oświaty, nadzorowałem kilkadziesiąt szkół. Obserwowałem pracę różnych nauczycieli, dyrektorów i różnych organów prowadzących. W ciągu dziesięciu lat, w mojej głowie powstała taka hipotetyczna wizja idealnej szkoły, którą chciałbym kierować. 

Nosił pan w sobie, tę wizję z myślą, że kiedyś obejmie pan we władanie jakąś szkołę?

To była raczej wizja, bez pewności, że kiedyś będzie mi dane ją zrealizować. Wtedy nawet nie przypuszczałem, że w ogóle wrócę do szkoły i że będą dyrektorem.

Ale jednak kuratorium pan porzucił.

To stało się nagle i spontanicznie. Wieloletni dyrektor „Elektryka” Kazimierz Sas odszedł nagle na emeryturę. Został ogłoszony konkursu na jego następcę. W pół dnia podjąłem decyzję, że w konkursie wystartuję.

I wygrał pan. Został pan dyrektorem. Swoją wirtualną, idealna szkolę mógł pan budować w rzeczywistości.

Nie uwierzy pani, ale dyrektorska posadę objąłem w „Elektryku” pierwszego kwietnia, w Prima Aprilis.

To rzeczywiście niebanalna data na wkroczenie na nową zawodową ścieżkę. Wziął pan to za dobra monetę?

Prawdę mówiąc temu mojemu nowemu zawodowemu wyzwaniu towarzyszyły takie emocje, że data chyb była w tym wszystkim najmniejszym problemem. Bo zaraz na wejściu musiałem się zmierzyć z poważnym problemem. To był rok, kiedy ministerstwo oświaty na krótko uchyliło furtkę wcześniejszej emerytury dla nauczycieli. W ciągu dwóch szkolnych lat z „Elektryka” odeszło ponad czterdzieści osób. To byli nauczyciele, którzy stanowili trzon zespołu. Zmiany w szkole są konieczne, ale to powinien być płynny proces.

A pan miał do czynienia z prawdziwym tąpnięciem.

Tak. Bo to była połowa szkolnej kadry i to tej najbardziej doświadczonej.

Jednak takie sytuacje mają swoją dobrą i złą stronę. To była okazja do zbudowania własnego zespołu, z którym mógł pan realizować swój plan stworzenia idealnej szkoły.

Rzeczywiście to był dla mnie handicap, ale musiałem zatrudnić młodych ludzi, których kompletnie nie znałem.

Bał się pan wtedy?

Bałem się. Bo ci młodzi ludzie nie mieli się od kogo uczyć. Nie było tej naturalnej relacji uczeń-mistrz. Ostatecznie z perspektywy dziesięciu lat wyszło to „Elektrykowi” na dobre, ale przez pierwsze dwa, trzy lata byłem zaniepokojony tym, że ta totalna wymiana kadry odbije się, na jakości szkoły.







Dziękujemy za przesłanie błędu