Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Piątek, 29 marca. Imieniny: Marka, Wiktoryny, Zenona
01/06/2018 - 12:45

Sto lat sądeckiej przedsiębiorczości. Andrzej Ligara, spec od ruin i paliw

Ma nosa do paliwowego biznesu i dobrą rękę do podnoszenia z ruin nieruchomości, na których inni postawili krzyżyk. Niektórzy żartobliwie mówią, że gdyby Ligara kupił ruiny sądeckiego zamku, to pewnie by go odbudował no i oczywiście na tym zarobił.

Rozmowa z sądeckim przedsiębiorcą Andrzejem Ligarą

Kiedy umawialiśmy się na rozmowę, powiedział pan, że spotkamy się na stacji paliw przy ulicy Lwowskiej, bo to kolebka pana firmy. Czuje pan sentyment do miejsca, które uczyniło z pana biznesmena?
- Zanim znalazłem się tu, gdzie jesteśmy, najpierw była praca „na państwowym” za państwową pensję. Ponieważ zabrałem się za budowę domu, potrzebowałem pieniędzy.

Jak większość Polaków postanowiłem zarobić trochę grosza za granicą. Wyjechałem do Niemiec z przedsiębiorstwa Budimex, gdzie dostałem posadę majstra na budowie. Żeby wyruszyć na saksy, jak to się wtedy mówiło, musiałem wziąć na trzy lata bezpłatny urlop w firmie Hydrotrest, w której byłem wówczas zatrudniony. Kiedy chciałem urlop przedłużyć, mój pracodawca postanowił mi ultimatum. Albo wracam, albo rezygnuję z posad

Wybrał pan wolność na Zachodzie?
- Na całe siedem lat. Bo tyle, z przerwami, trwał mój pobyt w Niemczech.

Zarobione pieniądze postanowił pan zainwestować we własny biznes. Skąd panu przyszła do głowy ta stacja benzynowa? Skończył pan wydział melioracji wodnej na Akademii Rolniczej w Krakowie i znał się pan na budowie wałów powodziowych i wodnych zapór. To niewiele miało wspólnego z branżą paliwową.
- Jak to w życiu bywa, o wszystkim zdecydował zbieg różnych okoliczności. Przypadek sprawił, że ściągnąłem do Niemiec mojego brata, który dostał pracę w warsztacie samochodowym, na stacji benzynowej. To był duży kompleks składający się ze stacji paliw, salonu samochodowego, warsztatu i lakierni. Często zaglądałem do brata i z ciekawością przypatrywałem się, jak taka firma działa. Wszystko to świetnie funkcjonowało.


Wtedy się panu zamarzył taki biznes w Polsce?
- Pomyślałem, że i ja mógłbym mieć własną stację benzynową, choć wtedy nie zdawałem sobie sprawy z tego, ile pieniędzy trzeba na rozkręcenie takiego interesu. Ale zaryzykowałem. Kiedy wróciłem do Nowego Sącza udało się zgromadzić kwotę na mój pierwszy paliwowy biznes. Zainwestowałem w to wszystkie zarobione w Niemczech pieniądze. Miałem też zastrzyk gotówki od Petrochemii, dzisiaj Orlenu, która udzieliła mi licencji na budowę stacji, pożyczyłem też pieniądze od brata, no i zaciągnąłem kredyt. Na kupionym przy ulicy Lwowskiej gruncie ruszyłem z budową. Po trzech latach, z czego dwa zajęło mi zdobycie wszystkich pozwoleń na inwestycję, stacja paliw była gotowa.

Kiedy miał pan już tę swoją wymarzoną, nowiuteńką stację benzynową nie ogarnęła pana trwoga, że być może utopił pan pieniądze w biznesie, który nie wypali?
- Na otwarciu miałem kamień w brzuchu ze strachu, czy się uda i czy będzie z czego spłacać pożyczone pieniądze. Ale jak tylko stacja odpaliła, to wiedziałem, że się udało.

W ciągu pierwszej doby nie nadążaliśmy z przyjmowaniem wpłat, bo mieliśmy tylko jedną kasę fiskalną. Następnego dnia musieliśmy szybko zainstalować kolejną. Sprzedawaliśmy tak duże ilości paliwa, że wciągu dwóch tygodni uregulowałem wszystkie zaległe finansowe zobowiązania, nawet te z odroczonym, trzymiesięcznym terminem płatności za paliwo. Wtedy to były dla mnie kosmiczne pieniądze.

Czy ma pan duszę biznesowego hazardzisty? Potrafi pan w życiu postawić wszystko postawić na jedna kartę?
- Na pewno nie mam w sobie przesadnej skłonności do ryzyka, które podejmuję w sposób racjonalny.

W ten sposób podszedł pan do swojego kolejnego biznesowego przedsięwzięcia, to znaczy inwestowanie w rynek nieruchomości ?
- To była z jednej strony chęć rozwijania biznesu, z drugiej konieczność jego dywersyfikacji. Jeśli coś w jednej branży pójdzie nie tak, jest jeszcze ta druga.

I znowu miał pan nosa do biznesu.
- Nieruchomość w postaci gruntu, czy też obiekt, który jest w dobrym miejscu to bardzo dobra lokata kapitału. Ja postawiłem na kupowanie budynków, które wymagały kapitalnego remontu. Najpierw był bliźniak przy ulicy Sucharskiego, przeprojektowany na dom wielorodzinny z mieszkaniami na wynajem, które po dziesięciu latach zostały sprzedane. Dobrą inwestycją okazał się też zakup kamienicy przy ulicy Zygmuntowskiej. Po gruntownym remoncie, pomieszczenia zostały przeznaczone na wynajem jako lokale usługowe.

Dla pana to była opłacalna inwestycja, ale też zyskało na tym miasto, bo stara, odrapana kamienica, w której kiedyś mieścił się Dom Robotniczy i która popadła w ruinę, odzyskała swój dawny blask.

- Ja w ogóle mam słabość do starych, zabytkowych kamienic. Jeszcze piękniejszy, zabytkowy budynek znalazłem w Tarnowie. To była prawdziwa ruina i miasto chciało kamienicę wyburzyć. A ja uparłem się, że ją wyremontuję. Potem odrestaurowany budynek budził w mieszkańcach Tarnowa powszechne zdumienie. Remont przywrócił mu dawne piękno, a ja założyłem tam hotel Gal. Hotelową, biznesową działką zajmuje się moja żona.

Ma pan wyjątkowo dobrą rękę do podnoszenia z ruin nieruchomości, na których inni postawili krzyżyk. Niektórzy żartobliwie mówią, że gdyby Ligara kupił ruiny sądeckiego zamku, to pewnie by go odbudował no i oczywiście na tym zarobił.

Podoba mi się ten żart. Jest zabawny.
- A tak na poważnie, podjąłby się pan takiego wyzwania?
Nawet kiedyś z zainteresowaniem oglądałem przedwojenne zdjęcia sądeckiego zamku, ale taki pomysł nie chodzi mi po głowie.

Ale może kiedyś zmieni pan zdanie…
- Patrząc na to z biznesowego punktu widzenia, to zamek nie był wcale taki piękny. Pełnił raczej funkcję koszarową i trudno byłoby go zamienić na przykład w stylowy hotel, choć przyznaję, miejsce jest rewelacyjne, w pobliżu rynku, gdzie usytuowany jest zaledwie jeden hotel. Ale naprawdę nie mam zamiaru podnosić z ruin sądeckiego zamku, choć sam pomysł nie wydaje się niedorzeczny.

Jak dotąd dopisuje panu szczęście w biznesie, ale czy Nowy Sącz temu szczęściu pomaga? To dobre miejsce do prowadzenia firmy?
- Ja daję sobie radę, choć mam ochotę wrzucić kamyczek do sądeckiego ratuszowego ogródka. Jak dotąd urząd miasta nie wykonał swojej uchwały, w której zdecydowano o przeznaczeniu stu tysięcy złotych na remont Domu Robotniczego.

Kiedy zabrałem się za kapitalny remont kamienicy przy Zygmuntowskiej miasto, mimo wcześniejszych deklaracji, nie miało w tym żadnego udziału. Pomimo składanych wniosków, inwestycja nie była dofinansowana ani ze środków Urzędu Miasta Nowego Sącza, Samorządu Województwa Małopolskiego, Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków, jak też Ministerstwa Kultury.

I to już wszystkie pana skargi? Nie przyłączy się pan do powszechnego utyskiwania sądeckich przedsiębiorców, którzy narzekają na przedłużane się w nieskończoność formalności związane z uzyskiwaniem pozwolenia na rozpoczęcie inwestycji?
- Rzeczywiście, trwa to bardzo długo. Dwa lata, bo tyle się średnio czeka w nowym Sączu, to naprawdę cała wieczność. W normalnym obiegu to powinno trwać najwyżej trzy miesiące.

Czy od władz miasta oczekiwałby pan tego, żeby były przychylniej nastawione do lokalnego biznesu?
- Ci, którzy rządzą miastem, zawsze powinni pamiętać o tym, że to lokalny biznes tworzy miejsca pracy i solidnie płaci podatki, w przeciwieństwie do wielkich, szczególnie zagranicznych korporacji, które przelatują przez miasto jak odkurzacz, wysysają z rynku pieniądze, zwijają biznes, żeby przenieść go do kolejnego miasta, robiąc miejsce kolejnemu koncernowi.

To jeszcze trochę ponarzekajmy. Czy Nowy Sącz jest dla lokalnego biznesu komunikacyjną, czarną dziurą?
- To jedna z największych barier rozwoju lokalnego biznesu. W momencie kiedy Nowy Sącz stracił status województwa, systematycznie postępuje degradacja miasta. Konsekwencją tego są komunikacyjne zapóźnienia. Zostaliśmy zepchnięci na inwestycyjny margines. Od lat miasto walczy o dostęp do zaczynającej się w Brzesku autostrady do Krakowa. W telenowelę zamieniła się opowieść o budowie prowadzącej przez Nowy Sącz linii kolejowej Kraków-Podłęże-Piekiełko.

Gdyby te tak oczekiwane przez przedsiębiorców inwestycje komunikacyjne zostały sfinalizowane, na pewno zahamowałoby to odpływ ludzi z naszego miasta do większych ośrodków. Ci, którzy za pracą muszą wyprowadzać się do Krakowa, mogliby po prostu tam dojeżdżać. Ta zmniejszająca się populacja miasta ma niebagatelne znaczenie dla takiego biznesu jak handel czy usługi.

W Tarnowie, z bezpośrednim dostępem do autostrady lepiej prowadzi się biznes?
- To jest wyraźnie odczuwalne, nawet w branży hotelarskiej. Ponieważ baza noclegowa w Krakowie jest o wiele droższa, wielu turystów decyduje się na rezerwację miejsca w Tarnowie.

Autostradą szybko można dostać się do Krakowa. Wkrótce przez Tarnów będzie też jeździć Pendolino. Nasz hotel jest bardzo blisko dworca kolejowego, a więc liczymy na to, że przybędzie nam gości.

Ale jakie są zalety prowadzenia biznesu w Nowym Sączu. Co by pan naszemu miastu zaliczył na plus. W końcu to jednak tu zbudował pan swój sukces.
- Uważam, że nasze miasto ma dobrą lokalizację pod kątem turystycznym. Na przykład w branży paliwowej, w której działam, ma to niebagatelne znaczenie. Przez Nowy Sącz, nie tylko w sezonie wakacyjnym, przewija się mnóstwo ludzi.

Dzięki temu moje stacje benzynowe mają dodatkowych klientów. No i to w ogóle jest dobre miejsce do życia. Ja na przykład bardzo lubię wypoczywać w zimie, bo uwielbiam jeździć na nartach. Stoki narciarskie mam w zasięgu ręki. Nawet w tygodniu wyskakuję sobie na narty, żeby się odprężyć.

Tego czasu na relaks, jak każdy kto prowadzi własny biznes, ma pan pewnie niewiele. Sukces w interesach trzeba okupić ciężką pracą. Ale nie każdemu ta praca na własny rachunek wychodzi. Co warunkuje sukces?
- Może tym, którzy ponieśli porażkę brakuje wytrwałości. Bo to właśnie wytrwałość jest często kluczem do tego, żeby przedsięwzięcie się udało. Potrzebna jest także konsekwencja, no i najważniejsze, dobry pomysł. To według mnie najważniejsze.

Czy w biznesie trzeba być także bezwzględnym?
- Ja wyznaje zasadę, że trzeba działać zgodnie z sumieniem, tak, żeby nikogo nie skrzywdzić. Chodzi o zwykłą uczciwość w prowadzeniu biznesu. A nawet - jeśli bywa - z niewiedzy coś zawalę, to staram się to jak najszybciej naprawić.

Jest pan właścicielem dużych stacji paliw w Nowym Sączu, kamienicy przy ul. Zygmuntowskiej, kamienicy - hotelu w Tarnowie, znanej restauracji „Szałas” w Starym Sączu, gdzie planuje pan dalsze inwestycje. Kiedy biznes się rozrasta coraz trudniej go bezpośrednio nadzorować. W końcu zarządzaniem trzeba podzielić się z podwładnymi. Zmierza pan w tym kierunku, czy też jest pan typem przedsiębiorcy, który sam musi wszystko osobiście nadzorować, bo „pańskie oko konia tuczy?
- Dyplomatycznie odpowiem, że dorastam do dzielenia się z innymi władzą w firmie. Rzeczywiście, mój biznes tak się tak rozwinął, że coraz trudniej osobiście wszystkiego doglądać.

Czy to dorastanie ciężko panu przychodzi?
- Może nie tyle ciężko, co przychodzi za późno. Mogłem o tym pomyśleć dużo wcześniej. Pewnie dzięki temu miałbym więcej czasu dla siebie. Ale z drugiej strony, jeśli swój własny biznes zna się na wylot, łatwiej go kontrolować. To są usługi, więc ten mechanizm kontroli musi być szczelny.

A chodzą już panu po głowie myśli o sukcesji? Firmę prowadzi pan wspólnie z żoną, ale ma pan dwóch dorosłych synów. Garną się do biznesu, czy też chcą podążać własną zawodową drogą.
- Straszy syn jest radcą prawnym, a drugi syn jest lekarzem. Teraz robi specjalizację z psychiatrii i neurologii.

W takim razie z biznesem paliwowym i hotelarskim chyba jest im nie bardzo po drodze.
- Nie do końca ma pani rację. W kamienicy przy ulicy Zygmuntowskiej mieści się prywatna przychodnia. W przyszłości taką przychodnię, we własnym lokalu, może otworzyć mój syn. Będzie to tylko poszerzenie biznesowej oferty w naszej firmie o usługi medyczne. Drugi z synów, który ma własna kancelarię, pośrednio już jest zaangażowany w prowadzenie firmy, która przecież wymaga obsługi prawnej. I chyba nikt nie zrobi tego lepiej niż on.

Przed panem nowe biznesowe przedsięwzięcie. Buduje pan trzecią stację paliw.
- W Starym Sączu moja firma ma do zagospodarowania trzy hektary gruntu. Buduje się już stacja paliw, a wokół niej powstaną obiekty komercyjne, ale na to, żeby mówić o szczegółach jest jeszcze za wcześnie.

Ma pan jeszcze coś w zanadrzu?
- Mam. I obiecuję, że kiedy będę pewien, że to zrealizuję, pierwsza się pani o tym dowie.

W takim razie trzymam pana za słowo.

Projekt jest realizowany przy wsparciu finansowym Województwa Małopolskiego.



Rozmawiała Agnieszka Michalik
Fot. własne, firma Ligara

 







Dziękujemy za przesłanie błędu