Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Czwartek, 25 kwietnia. Imieniny: Jarosława, Marka, Wiki
28/01/2018 - 10:25

Nienauczalni? O szkole sądeckiego nauczyciela garść gorzkich refleksji z autopsji

Redaktor naczelny miesięcznika „Sądeczanin” śledząc moje internetowe wpisy, zaproponował mi rozwinięcie zamieszczanych w sieci refleksji na temat aktualnej kondycji polskiej oświaty. Początkowo miał to być felieton, ale już na poziomie planowania, tekst zaczął się rozrastać do rozmiarów książki. Postanowiłem zatem jedynie zasygnalizować kilkanaście wątków, z których każdy mógłby zostać rozwinięty w osobnym artykule i stać się przyczynkiem do ożywionej dyskusji.

Czy dla przyszłości narodu i państwa jest ważniejsza dziedzina niż edukacja? Czy zatem możemy sobie pozwolić, by ci, którzy budują tę przyszłość, powszechnie traktowani byli jak popychadła? Jak nauczyciel ma zbudować prawidłową relację mistrz-uczeń, jeśli spotyka się z wychowankami, którzy na około słyszą, że nauczyciel nie ma racji, że nie trzeba go szanować, że jak pracuje w szkole, to na pewno do niczego innego się nie nadaje. Naprawdę stać nas na to, by osoby z talentem i charyzmą szerokim łukiem omijały zawód nauczyciela, bo wszędzie dostana lepsze warunki zatrudnienia?

Proszę mi nie zarzucać apologetyzacji szkolnictwa i nauczycieli. Znając ten temat od środka podejrzewam, że widzę więcej jego prawdziwych wad, niż najbardziej zajadli krytycy z zewnątrz. Wypaleni zawodowo nauczyciele, którzy już od wrześniu liczą dni do wakacji, a w czerwcu odliczają lata do emerytury. Wuefiści od zajęć na macie: macie piłkę i grajcie. Pedagodzy od czterdziestu lat rok w rok dyktujący te same nudne notatki: lekcja, temat, punkt 1, podpunkt A. Fachowcy przyspawani do podręcznika, bo nie potrafią samodzielnie wytłumaczyć zagadnienia. Absolwenci wyższych uczelni, mówiący „wziąść” i „sprawdzijcie sobie”. Wyznawcy teorii: uczniów trzeba trzymać krótko, czyli spóźnić się na lekcję i wyjść przed dzwonkiem.

Miłośnicy świętego spokoju, którzy wszystkim za wszystko stawiają piątki i szóstki, byle tylko nikt nie miał o nic pretensji. Cwaniacy, którzy pierwsze powierzone przez dyrektora zadanie tak koncertowo położyli, żeby nigdy nikt już im niczego nie zlecał. Omnibusy, którzy zakończyli swój rozwój wraz z otrzymaniem aktu nadania stopnia nauczyciela dyplomowanego. Sadyści, uwielbiający terroryzować klasy do tego stopnia, by uczniowie bali się poskarżyć. Miłośnicy oceniania rodem z „Nie ma róży bez ognia”: bardzo dobrze – dostateczny. Szkoły, w których przede wszystkim liczy się wizerunek dyrektora, albo miejsce w rankingu.

Gimnazja, w których uczniom dyktuje się odpowiedzi na egzaminie końcowym. Wszystko to znam i uważam, że należy to radykalnie zmienić, ale do tego potrzebna jest odwaga i postulowany przeze mnie na początku wszechstronny namysł nad szkolnictwem. Bo to wymaga decyzji poważnych, śmiałych, trudnych i niepopularnych. A tymczasem większość jest tym niezainteresowana. Bo tak wygodniej, bo jakoś to będzie, bo póki co się kręci.

Jak napisałem wyżej, nikt nie lubi zwalniać i być zwalnianym, ale postawmy sobie jedno z tych pytań, jakie dotąd nigdy nie wybrzmiały: szkoły są po to, by jak najlepiej kształcić młodzież, czy dawać absolutną gwarancję zatrudnienia nauczycielom? A z innej beczki: czy Karta Nauczyciela na pewno jest zbiorem przywilejów nauczycieli, czy może „piorunochronem” dla samorządów, które np. nie muszą płacić ambitnym nauczycielom za ich, w większości nieewidencjonowaną, pracę wykraczającą poza 40 godzin w tygodniu albo korzystają z tego, że jakiekolwiek dochodzenie swoich praw przez nauczycieli oznacza wytoczenie procesu Bogu ducha winnemu dyrektorowi szkoły, bo przecież nie urzędnikom.

I na koniec. Z coraz większym przerażeniem patrzę na galopujące na naszych oczach zmiany cywilizacyjne. Powszechnie sądzi się, że są one nieuniknione. Uważam dokładnie odwrotnie – bez ich zatrzymania edukacja nie będzie miała sensu. Słowo wypiera obraz, tekst wypiera hasło, świat realny wypiera świat wirtualny, człowieka wypiera technika, wiedzę wypiera informacja. Wszystko musi być natychmiast, nie można czekać. Nic nie jest wieczne, wszystko jest doraźne i jednorazowe. Wszystko musi być użyteczne, reszta jest zbędna. Im mniej wysiłku, tym lepiej.

Te zmiany niszczą szkołę. Nie czytamy książek – wolimy filmy. Nie słuchamy wykładu – wolimy prezentacje multimedialną. Nagminne pytania: „Muszę to opisać, czy można od pauz?”. Na górskiej wycieczce nikt nie podziwia przyrody – wszyscy słuchają muzyki w telefonie albo przeglądają snapchat. Zamiast samemu pisać wypracowania można ściągnąć gotowe z internetu (jedna uczennica nawet wtedy, gdy ja z kartki, a jej koleżanka z ekranu komputera czytaliśmy na dwa głosy ten sam tekst, nadal twierdziła, że zadanie zrobiła sama…). Zbyt wiele negatywnych efektów owego pędu cywilizacyjnego obserwuję na co dzień w szkole, by godzić się na rzekomą nieuchronność postępu.

Wszystkie sytuacje opisane w tekście są jak najbardziej autentyczne, a ich podobieństwo do prawdziwych osób i zdarzeń jest zamierzone.

Jakub Marcin Bulzak fot, archiwum Sadeczanin.info (artykuł pochodzi z grudniowego wydania miesięcznika "Sądeczanin"







Dziękujemy za przesłanie błędu