Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Sobota, 20 kwietnia. Imieniny: Agnieszki, Amalii, Czecha
31/08/2020 - 09:00

Jak Pan Bóg uratował księdza z Niskowej, który spadł z nieba

- Najbardziej bałem się zderzenia z ziemią. I wtedy krzyknąłem „Chryste ratuj”. Od tego momentu urwał mi się film – opowiada o swoim wypadku na paralotni ksiądz Kazimierz Migacz, proboszcz parafii w Ignalinie w Warmińsko-Mazurskiem, który pochodzi… z Niskowej. Historia duchownego obiegła wszystkie ogólnopolskie media. Nasz krajan niespodziewanie stał się gwiazdą tabloidów i wcale nie jest tym zachwycony.


-
To wspomnienie sprzed dwudziestu lat. Jak zapowiedziałem pierwszy raz na ambonie, że koło godziny osiemnastej, gdy nie będzie deszczu, przelecę paralotnią nad Ignalinem, to wynieśli na łóżku sparaliżowaną kobietę, bo chciała zobaczyć swojego proboszcza (śmiech).

Niezwyczajnego proboszcza.
-Moi parafianie mają księdza romantyka, który lata, ale teraz to im spowszedniało. Czasem, jak jestem w górze,  to bywa, że nawet głowy nie podniosą. Myślę sobie wtedy: „No moglibyście przynajmniej pomachać!”

Ma ksiądz duszę romantyka? Po ziemi też ksiądz chodzi z głową w chmurach? 
-
Od zawsze lubiłem patrzeć w niebo. Kiedy byłem małym chłopcem, jeszcze na Sądecczyźnie, pasałem krowy i z nudów obserwowałem chmury. Pamiętam, jak pytałem mamę: „Kto to odkręca tam te śruby, że pada deszcz?”.

I co mama mówiła?
-
Odpowiadała, że to aniołowie.  Kiedy byłem dzieckiem, taka odpowiedź w zupełności mi wystarczała. Ale z biegiem lat chciałem dotrzeć to tych śrub.

I ta ciekawość zaprowadziła księdza do paralotni?
-
Kiedy zostałem proboszczem na Warmii,  miałem trzydzieści parę lat. Na plebanii była wtedy mniejszość niemiecka i oni mieli już telewizję satelitarną. To wtedy zobaczyłem, że we Francji, na Górze świętego Hilarego, latają na paralotniach i wcale za to nie płacą. Zacząłem szukać na ten temat informacji. Za komuny nie można było czegoś takiego mieć, bo byśmy pouciekali z kraju.

Gdzie ksiądz szukał tych informacji? Przecież googla wtedy nie było (śmiech).
-
Znalazłem informacje w piśmie „Przegląd Lotniczy”, potem zrobiłem licencję na pilota w Szczyrku, a potem kupiłem sobie pierwszą paralotnię. Strasznie wtedy przepłaciłem, bo byłem głupi (śmiech). Tak to się zaczęło.

Ale czy to latanie to nie jest wodzenie losu na pokuszenie? Z nieba ksiądz spadł już drugi raz. Pan Bóg darował księdzu dwa razy życie, bo szczęśliwym zbiegiem okoliczności nie został ksiądz poważnie ranny. Może to znak, ostrzeżenie,  że pora z tym skończyć.
-
Nic się takiego nie stało. Za pierwszym razem zabrakło mi paliwa.

Zabrakło księdzu w powietrzu paliwa i ksiądz mówi, że nić się nie stało! Skóra mi cierpnie od tej opowieści.

Czytaj dalej na następnej stronie kliknij TUTAJ

Ksiądz latał na swojej paralotni nad plebanią, gdy nagle pękła linka łącząca skrzydło z silnikiem




Fot. fot. ks. Kazimierz Migacz, KPP Lidzbark Warmiński






Dziękujemy za przesłanie błędu