Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Czwartek, 28 marca. Imieniny: Anieli, Kasrota, Soni
26/10/2018 - 07:00

Czy ma już tego dość? Polityczne i wyborcze wielkie klapy Małgorzaty Belskiej

Startowała już w wyborach do sejmiku, do sejmu, teraz chciała być prezydentem miasta. Od kilkunastu lat funkcjonuje w środowisku sądeckiej prawicy, ale nie ma szczęścia do polityki i zalicza kolejne wyborcze porażki. Czy Małgorzata Belska ma dość, czy też nigdy nie odpuszcza?

z Małgorzatą Belską rozmawia Jagienka Michalik

Pozbierała się pani już po trudach kampanii?
- To był na pewno bardzo intensywny czas, ale dla mnie to stan naturalny. Bo były to przede wszystkim spotkania z ludźmi, czyli coś, co robię na co dzień i co bardzo lubię.

Zrobiła już pani bilans zysków i strat?
-
Tak. Zostało podsumowane to, co udało nam się zrobić i to, czego zrobić nie zdążyliśmy, co zwyczajnie wynikało z braku czasu. Wszyscy kandydaci w naszym komitecie to ludzie aktywni zawodowo, którzy udzielają się w swoich środowiskach. Być może gdyby kampania trwała dwa, trzy tygodnie dłużej, wynik byłby lepszy. Ale sądzę, że jak na ruch, który był całkiem nowy, to i tak osiągnęliśmy duży sukces. Myślę, że ten bilans, mimo przegranej, jest i tak dodatni.

Potrafi pani odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego pani przegrała?
-
To, że nie ma mnie w drugiej turze prezydenckich wyborów na prezydenta i to, że nikt z naszego komitetu nie wszedł do rady miasta, nie uważam za przegraną. Wykonaliśmy gigantyczna pracę. Moim zdaniem w tej kampanii znaczenie miał partyjny znaczek, który na pewno pomagał. Szyldy Prawa i Sprawiedliwości czy Koalicji Obywatelskiej sprawdzały się zarówno w skali lokalnej, jak i tej ogólnopolskiej, także przy wyborach do rady miasta. Jeśli chodzi o Koalicję Nowosądecką, była to marka znana z poprzednich wyborów. Przez cztery lata funkcjonowała w świadomości mieszkańców miasta.

Krzysztof Głuc i jego komitet też byli w wyborach debiutantami, a mimo to osiągnęli dobry wynik. Głuc był trzeci i z powodzeniem wprowadził do rady miasta swoich ludzi.
-
To prawda, ale my nie dysponowaliśmy takimi środkami na kampanię. Toteż przekłada się na wyborczy wynik. Ważny był też dostęp do informacji, gdzie i kiedy jest jakaś impreza w mieście, gdzie można się było pokazać.

Chce pani powiedzieć, że jeśli były jakieś ważne wydarzenia w mieście, Krzysztof Głuc był zapraszany a pani nie?
-
To pani powiedziała. Ale tak, przyznaję, tak rzeczywiście było. Po prostu on miał dostęp do takich informacji. I to procentowało. Tu dziesięć głosów, tam kolejnych dziesięć.... To nie są zarzuty wobec Krzysztofa Głuca, ale dobrze byłoby, wszystkich traktować jednakowo, w cywilizowany sposób. Tu ewidentnie pomogło wsparcie ratusza.

Mówi pani o braku równowagi jeśli chodzi o pieniądze na kampanię. Po ilości bilbordów w mieście można było łatwo odgadnąć kto ich miał najwięcej. Zastanawiała się pani nad tym, skąd pani kontrkandydaci mieli takie zasobne, wyborcze kiesy?
-
Nie zatracałam się w takim liczeniu. Uważam, że zaglądanie do czyjejś kieszeni jest niestosowne. Na pewno u niektórych kandydatów tych środków było więcej, niż u nas.

Może pani zdradzić, ile pani wydała na swoją kampanię.
-
Na początku narzuciliśmy sobie limit, nie więcej niż trzydzieści  tysięcy. Mieścimy się w tych granicach..

Wspomniała pani o politycznych markach. Pani też jeszcze do niedawna miała markę PiS. Nie żałuje pani swojej decyzji? Nie zaakceptowała pani tego, że Jarosław Kaczyński namaścił na kandydatkę na prezydenta Iwonę Mularczyk i stanęła pani do bratobójczej walki. Skończyło się tym, że poniosła pani porażkę i skończyła pani swoją przygodę z partią, której była pani oddana przez kilka lat. Teraz została pani z niczym.

Członkiem PiS byłam od 2015 roku. I właściwie przez cały ten czas była to raczej szorstka znajomość. Wytknęłam nieprawidłowości w czasie zjazdu okręgowego w 2016 roku i właściwie od tamtej pory byłam już napiętnowana. Nie pozwoliłam wówczas zerwać liczenia głosów. Stanęłam w obronie demokracji wewnątrz struktury, no i systematycznie obrywałam od tamtego czasu.

Trzy lata w partii i stanowisko sekretarza w zarządzie miejskich struktur partii... mogła pani wspinać się po szczeblach politycznej kariery.
-
Jako sekretarz zarządu walczyłam jeszcze o kilka ważnych moim zdaniem spraw. Ponieważ nie byłam z tak zwanego układu, należałam do mniejszości. Przyglądałam się temu. Największą satysfakcją dla mnie było to, że mimo wszystko zawsze rozmawialiśmy. Złamaliśmy barierę jedynie przegłosowywania. To traktuję jako sukces. Czy żałuję odejścia z patii ? Nie,  choć nie ukrywam, że zostałam do tego sprowokowana.  Ostateczna decyzja o rezygnacji z członkostwa w PiS wyszła ode mnie. Przyszedł czas, kiedy nie widziałam już sensu w dalszym zastanawianiu się i walczeniu o to jak w dzisiejszych czasach powinna funkcjonować partia polityczna. Nie uważam też, że zostałam z niczym. Wręcz przeciwnie.

A gdyby miała pani możliwość powrotu. Prezes wybaczył posłowi Mularczykowi zdradę z "ziobrystami" i to jak wybaczył. Może wybaczy i pani...
-
Decyzja została podjęta. Na pewno jej nie  zmienię.

Teraz po przegranej, może pani spojrzeć na wszystko z dystansu. Jaka była ta kampania? Ludomir Handzel twierdzi, że była "brudna". Zgadza się pani z tą opinią?
-
Docierały do mnie różne informacje na ten temat, choć sama tego nie doświadczyłam. Może jedynie Jerzy Gwiżdż pod moim adresem kierował pewne podteksty, ale uznałam to raczej jako zaczepki.

A jakie to były zaczepki?
-
Zostawmy to. Nie chciałabym teraz o tym mówić. To już nieaktualne. Raczej dotyczyło to innych kandydatów. Chodzi o spotkania, na których przedstawiciele komitetów nie mówili o własnym programie, tylko koncentrowali się na dyskredytowaniu swoich rywali.







Dziękujemy za przesłanie błędu