Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Sobota, 20 kwietnia. Imieniny: Agnieszki, Amalii, Czecha
14/01/2023 - 02:45

Leszek Zegzda i Zygmunt Berdychowski na żywo o tym, co w kwartalniku "Sądeczanin Historia"

Dzięki uprzejmości Jana Dziedziny, wójta gminy Łącko, w tamtejszej hali widowiskowo-sportowej mogło się odbyć piątkowego wieczoru spotkanie promujące najnowsze wydanie kwartalnika „Sądeczanin Historia”. Spotkanie, a właściwie wartka rozmowa dwóch spośród bohaterów stanu wojennego, o których opowiada kwartalnik pod redakcją Sylwestra Rękasa, szefa nowosądeckiego oddziału Archiwum Narodowego w Krakowie.

Leszek Zegzda, w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku opozycjonista, późniejszy wiceprezydent Nowego Sącza i wicemarszałek województwa, zaczął spotkanie cytatem z nielegalnych „Wiadomości Nowosądeckich”, redagowanych w czasach stanu wojennego przez Zygmunta Berdychowskiego, który stworzył również wtedy jedną z największych w Polsce siatek kolportażu niezależnych czasopism i książek. Jeśli jesteście Państwo ciekawi czego dotyczył ów cytat, obejrzyjcie skrót spotkania w materiale wideo. A posłużył zadaniu poważnego pytania - o co wtedy właściwie walczyli obaj rozmówcy.

- Młodzi ludzie nie zastanawiali się chyba zbytnio o co chodzi w sporze władzy z „Solidarnością”. Ci, którzy trochę czytali, dyskutowali na uniwersytetach, od razu podjęli decyzję, że należy stanąć po właściwej stronie. To nie wymagało szczególnego charakteru. Niezgoda, odmowa, upór - to była, jak pisał Herbert – kwestia smaku, mówił Zygmunt Berdychowski. – Po prostu wiedziałem gdzie jest moje miejsce, nie miałem świadomości, że sprawa jest tak poważna. W stan wojenny nie wchodziłem wcale jako dojrzały, ukształtowany człowiek. Wielokrotnie podkreślałem, że tylko Bogu mogę dziękować, że dokonywałem wtedy dobrych wyborów. Sądzę, że młodzi ludzie chcieli stać po stronie tych, którzy się buntują, bo ci, przeciwko którym się buntujemy dobrze Polsce nie służą. Wielkie słowa powinny być zarezerwowane dla wielkich działaczy. My robiliśmy tylko to, do czego byliśmy przekonani.

- Przyznam, że dopiero niedawno dowiedziałem się, że byłeś ogłoszony więźniem politycznym miesiąca Amnesty International – przypomniał Leszek Zegzda. - Nagłośniono to na cały świat. Proces miał się odbyć w związku z pobiciem przez Ciebie kilku strażników…

- W więzieniu dostałem miniaturowy odbiornik radiowy, przemycony w książce do nauki języka niemieckiego. Być może strażnicy dowiedzieli się, że ktoś ma radio – wspominał Zygmunt Berdychowski. - Zaczęło się przeszukanie celi. Wychodząc z celi zabierało się wszystkie swoje rzeczy ze sobą. Moje strażnik wysypał na podłogę i kazał je sprzątać. Zapowiedziałem, że nie będę tego sprzątał. Zabrali mnie więc do kabaryny, za dnia bez wody, bez materaca. Długo zastanawiali się co ze mną zrobić, bo pokazałem, że można się im oprzeć. Postanowili w końcu, że wytoczą mi proces za obrazę i napaść na strażników. Złożyli doniesienia na milicję, sprawa trafiła do prokuratora potem do sądu. Było trochę strachu, bo jednak odsiadka z politycznymi to nie to samo, co z kryminalnymi, ale próbowałem pokazać, że się nie cofnę.

Gdy drugi raz trafiłem do więzienia, na Montelupich, wydawało mi się, że będzie podobnie jak kiedyś, że mam już doświadczenie. Ale trafiłem do szczególnie groźnej grypsery. Zdałem sobie sprawę co się mogło ze mną stać, gdy na własne oczy zobaczyłem co zrobili z człowiekiem w celi.

- Nie wiem czy odczuwałeś to podobnie, ale nie tylko w więzieniach mieliśmy zastrzeżenia wobec wielu działaczy, podejrzewaliśmy wiele osób, że miały coś do czynienia z komunistami - mówił Leszekl Zegzda. - Dopiero potem zdałem sobie sprawę jaka to mogła być manipulacja, celowe szerzenie podejrzliwości, nastawianie jednych przeciw drugim.

- W więzieniu w Hrubieszowie było nas może 60-70 osób. Powszechne było myślenie, że jeśli nie zachowujesz się w odpowiedni sposób, to znaczy, że jesteś po tamtej stronie - odpowiadał Zygmunt Berdychowski. -  Kompletnie nie miało znaczenia, że wszyscy siedzieli tam za opór przeciw władzy. Śpiewaliśmy na przykład piosenki solidarnościowe. Taki koncert trwał co najmniej pół godziny. Jeśli ktoś nie śpiewał, zbyt często chodził na rozmowy, za często miał widzenia, albo dostawał za duże paczki, już rodziło to podejrzenia, że donosi.

W więzieniu ustaliliśmy reguły nie mające nic wspólnego z tym, o co walczyliśmy na wolności – nie było miejsca na pluralizm i inne poglądy. Radykalizacja postaw była twardo przestrzegana. Podejrzane było nawet to, że ktoś, zamiast pierwotnie ustalonego planu dnia, zaproponował wykłady albo szkolenia. Ale właśnie to, że trzymaliśmy się twardo, pozwoliło nam przetrwać. Pamiętam, że gdy zamknęli mnie w tej kabarynie, więźniowie podjęli głodówkę, bo w tamtym świecie, gdy nie podejmowało się ekstremalnych środków, nie było się dostrzeżonym. Gdybyśmy nie protestowali, trudniej byłoby osiągnąć jakikolwiek cel.


- Byłeś kilkukrotnie rozpracowywany, zatrzymywany, choćby z okazji pielgrzymki papieskiej w 1987, tak jak i mnie, obejmował cię zakaz wydania paszportu - Zadziwiające, że ostatnie sprawy twojego rozpracowywania dotyczą - tak jak i w moim przypadku - roku 1989. Tak, już tych czasów, gdy był już nowy premier Mazowiecki, gdy zmiany były pewne – zauważył Leszek Zegzda.

- Niedawno przejrzałem swoją teczkę, zachowało się głównie to, co trafiło do sądu w Warszawie i Krakowie.  Ze środowiskiem KPN bardzo blisko współpracowałem w czasie, gdy zacząłem studia doktoranckie. Wszedłem więc w krąg osób, które były rozpracowywane przez SB – przypuszczał założyciel Fundacji Sądeckiej. - Jeśli ludziom takim jak ja, więc niemal nic nie znaczącym, poświęcano tyle uwagi, to najlepszy dowód, że ten system musiał upaść, bo był nieefektywny. Może myśleli, że muszą nadal zachowywać nad wszystkim kontrolę, by w razie czego móc interweniować. Ostatnią sprawę odwiesili na kołku w sierpniu lub wrześniu 1989 roku. Widać chcieli nadal być autorami wszystkich zmian, nie chcieli, by coś wymknęło się z procesu, który przygotowywali.

- Rozprowadzałeś pięć tysięcy egzemplarzy Tygodnika Mazowsze, książki, ulotki, wydawnictwa. Niewyobrażalna skala w czasach stanu wojennego. Potem jeszcze bardziej rozwinąłeś skrzydła. Forum Ekonomiczne, wszystkie te stowarzyszenia, nagrody, konkursy… Na ile ułatwiła ci to wiara we własne zdolności organizacyjne – pytał Leszek Zegzda.

- Obracaliśmy, jak na tamte czasy, olbrzymimi dla mnie sumami – wspominał Zygmunt Berdychowski. -  Każdy błąd, nieścisłość w rachunkach, doprowadziłby mnie do ruiny, bo musiałbym dopłacać z własnych pieniędzy - jedna dostawa Tygodnika to było 25 tysięcy złotych, a ja miałem tysiąc złotych stypendium. Na szczęście nigdy nie przydarzyła mi się sytuacja, gdy ktoś mógłby powiedzieć, ze nie wywiązałem się ze wszystkiego co do złotówki. Więc jeśli się zaczyna, trzeba iść do przodu. Jeśli wiesz, że nie będziesz nic innego robił, jesteś zdeterminowany, to działasz na pełnych obrotach. Tak było też z Forum. Gdy Wałęsa rozwiązał Sejm, zająłem się robieniem Forum Ekonomicznego.


- Tuż po wprowadzaniu stanu wojennego był jeszcze opór, wściekłość, ale już po kilku miesiącach ludzie nie chcieli angażować się w opór przeciw władzy - podkreślał Leszek Zegzda. - Potem było jednak zaskoczenie. W duszpasterstwie ludzi pracy było nas może 10 osób. Ale gdy przyszedł 1989 rok, na spotkanie członków konspiracji przyszło chyba ze 250 ludzi!

- Faktycznie, w konspiracji w latach stanu wojennego działało w skali kraju może kilka tysięcy osób – przyznał Z. Berdychowski. -  Ludzie się do tego nie garnęli, nie chcieli nawet kupować bibuły, płacić składek na „Solidarność” w zakładach. W 1987, 88 roku ludzie mówili, że chcą normalnie żyć. Ale za to ci, którzy konspirowali, zdecydowani byli działać mimo wszystko. Byliśmy zawodowymi rewolucjonistami na absolutnych peryferiach życia społecznego.

Samodzielnie na pewno nie udałoby się nam więc pokonać komuny. Przy tamtej sile esbecji i aparatu partyjnego nie było to możliwe. Ludzie przestali nas wpuszczać do domu, o tym, że nie chcą z nami mieć nic wspólnego dowiadywaliśmy się - jak Andrzej Szkaradek od jednego z działaczy pierwszej Solidarności - na schodach. Wiem jak to gorzko smakowało, jak mrożąco działały słowa nie przychodź już więcej. Przetrwaliśmy, choć było nas bardzo mało, ale to, że przetrwaliśmy pozwoliło szybko tworzyć nowe struktury, gdy można już było to robić; choćby przygotować wolne wybory.

- Na szczęście przetrwaliśmy. Na szczęście był Reagan, był papież, na szczęście system walił się z powodu swej niewydolności gospodarczej – podsumował Leszek Zegzda.-  Dziękuję za przygotowanie tego kwartalnika "Sądeczanin Historia". O ile w 40 lat po drugiej wojnie pełno już było opracowań historycznych, o tyle o lokalnej historii Solidarności wciąż mamy za mało źródeł. Jeśli będziemy pamiętać o ideałach "Solidarności", o znaczeniu słowa solidarność, może nie będziemy na co dzień aż tak zacietrzewieni i dogmatyczni. ([email protected]) wideo: [email protected]







Dziękujemy za przesłanie błędu