Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Piątek, 29 marca. Imieniny: Marka, Wiktoryny, Zenona
02/06/2016 - 11:00

Arkadiusz Aleksander żegna się z piłką i kibicami. Czy jest „życie po życiu”?

„Sandecja jest taką perłą w koronie miasta Nowego Sącza. Każdy człowiek w Polsce, jeżeli kojarzy z czymś Nowy Sącz, to przed wszystkim z klubem sportowym Sandecja” – mówi Arkadiusz Aleksander w rozmowie z „Sądeczaninem”.

W najbliższą niedzielę (5 czerwca), w meczu z Rozwojem Katowice na stadionie przy ulicy  Kilińskiego, kończącym rozgrywki 1. Ligii piłki nożnej, 36-letni piłkarz kończy karierę sportową i pożegna się z kibicami. Po meczu pan Arkadiusz odbierze Tarczę Herbową „Zasłużony dla Miasta Nowego Sącza”, przyznaną przez rajców sądeckich, bo z jego nazwiskiem wiążą się największe sukcesy klubu.

W obszernym wywiadzie udzielonym naszej redakcji, Aleksander opowiada o swojej karierze piłkarskiej i „życiu po życiu”.  Pytany o żywot zawodowego futbolisty, który zaliczył piętnaście klubów, odpowiedział:

 „Może ludziom się wydaje, że jest szybko, łatwo i przyjemne, tak niestety nie jest. Każdy mecz poprzedzony jest hektolitrami wylanego potu, ciężkimi treningami, czasami do nieprzytomności, że organizm odmawia posłuszeństwa. Bywa, że człowiek wymiotuje na treningu, czego kibice nie widzą. Powiem szczerze: życie piłkarza to jest bardzo, bardzo ciężka praca.”

**

Dla każdego sportowca pożegnanie ze sportem wyczynowym to trudny moment. Jak u Pana przebiega powrót „do cywila”, czy jest „życie po życiu”?

- Zobaczymy. Na razie skupiam się na tym, żeby fajnie pożegnać się w niedzielę z naszą publicznością. Wiadomo, jest to decyzja dla każdego sportowca ciężka, bo są takie momenty, że się myśli, a może jeszcze pół roku pogram, może jeszcze trzy miesiące, może jeszcze miesiąc. W końcu trzeba podjąć tę decyzję. U mnie przeważyło myślenie, że lepiej odejść kiedy jeszcze, w miarę,  jestem na górze, strzelam bramki, niż później, gdy kibice zaczną mówić, że słabo gram, że już nie daję rady.

Żegna się Pan z piłką kiedy jest pan na fali , bo to jest wyjątkowo dobry dla Pana sezon.

- Jak ktoś mądrzejszy kiedyś napisał :„Trzeba wiedzieć kiedy zejść ze sceny.”

W tym sezonie strzelił Pan dla Sandecji piętnaście bramek, jest Pan ex aequo królem strzelców 1 Ligii,  można powiedzieć, że to szczyt Pańskiej kariery i akurat teraz Pan odchodzi. Jeszcze ze dwa sezony mógł by Pan strzelać bramki  dla Sandecji?

- Ja już mam trzydzieści sześć lat i owszem, czuję się dobrze, ale czuję też, że z każdym treningiem jest coraz ciężej. Wiem także, że czas nie działa na moją korzyść i każdy następny tydzień powoduje to, że młodzi są coraz mocniejsi.

Przez te lata czasu Pan nie tracił, łącząc udanie, co nie jest takie częste u sportowców,  karierę piłkarska ze zdobywaniem różnych, także pozasportowych umiejętności. Chyba to nie będzie takie definitywne rozstanie z piłką?

- Nie wiem, zobaczymy. Miałem to szczęście, że udało mi się skończyć magisterskie studia na Akademii Ekonomicznej we Wrocławiu, specjalność analityk finansowy, i jakąś tam furtkę pozasportową mam, a ponadto szkolę się na trenera. Czas pokaże, mam parę opcji „życia po życiu”,  czyli nie jest tak, że przechodzę w próżnię.

Podobno czeka na Pana fotel dyrektora sportowego Sandecji, tak w każdym razie mówiono na ostatniej sesji Rady Miasta?

- Nie chcę tego komentować, bo na ten moment w temacie jest dużo niejasności.

A teraz wróćmy do początków, jak się rozpoczęła Pana przygoda z piłką?

- Zaczynałem w szkółce w Zawadzie. W tamtym czasie, kiedy ja startowałem do piłki LKS Zawada miała najlepszą szkółkę piłkarską w Sączu. Trenowałem od piątego roku życia.

Z czego to wynikało, tradycje rodzinne?

- Właśnie tak, mój ojciec Ryszard Aleksander był trenerem, też grał wyczynowo w piłkę, w Cracovii. Zagrał jeden sezon w Ekstraklasie na początku lat siedemdziesiątych. Niestety, szybko, w wieku dwudziestu sześciu lat, z  powodu ciężkiej kontuzji, zakończył karierę piłkarską.

Pan jest z tych Aleksandrów, do których kiedyś należało pół Zawady?

- Tak, jestem z tych Aleksandrów ale pół Zawady na pewno nie należało do naszej  rodziny (śmiech). Jakąś ziemię dziadek miał, lecz na pewno nie pół Zawady.

Pamięta Pan swojego pierwszego trenera?

- Pierwszym trenerem był mój ojciec, a potem Antoni Ogórek, obecny szef Okręgowego Związku Piłki Nożnej w Nowym Sączu.  

I w Zawadzie, jak wynika z Wikipedii, grał Pan do roku 1998?

- Błąd, jako szesnastolatek wyjechałem do szkoły mistrzostwa sportowego do Wrocławia, to był rok 1986. Pojechałem na testy i mnie przyjęli do szkoły. Później grałem w III lidze, trzeci poziom rozgrywkowy.  W tej szkółce mieli zespół w trzeciej lidze seniorów. To była drużyna  złożona tylko z chłopaków, którzy chodzili do SMS Wrocław. Wygraliśmy w seniorskich rozgrywkach. Strzeliłem szesnaście bramek w jednym sezonie, byłem królem strzelców tej trzeciej ligi, to znaczy teraz byłaby to druga liga. I tam wypatrzył mnie trener Wojciech Łazarek i wziął mnie do Śląska Wrocław.

Co było dalej?

- Aha, jeszcze pół roku byłem w Rawi Rawicz. W Śląsku Wrocław grałem cztery sezony, to były  lata 1999 - 2001.W pierwszym sezonie awansowaliśmy do Ekstraklasy. Dwa lata byliśmy w Ekstraklasie. Następnie była Arka Gdynia, a później Górnik Zabrze i to był chyba mój najlepszy okres, bo zaliczyłem wówczas dwa występy w reprezentacji Polski B. Teraz już takiego tworu nie ma, szkoda. W narodowych barwach zagrałem z Turcją i Austrią. Później pożegnałem się z Górnikiem i pojechałem do Łodzi. W Widzewie grałem tylko jeden sezon, a następnie była Odra Wodzisław, gdzie grałem półtora roku w Ekstraklasie.     

A potem w wieku dwudziestu dziewięć lat zasilił Pan cypryjski  klub AS Nea Salamina? 

- To była grecka, ta ładniejsza część Cypru. Wyjazd na Cypr traktowałem jako odskocznię, tam futbol trochę inaczej funkcjonuje niż u nas. Przede wszystkim są tam zupełnie inne warunki klimatyczne, bardzo gorąco. Trenowaliśmy wcześnie rano, a mecze rozgrywaliśmy późnym wieczorem. Bardzo miło wspominam pobyt na Cyprze, poza drobnym szczegółem, że klub nie płacił (śmiech). Jak to Grecy mają, po prostu rżnęli Greka. 

I z Cypru powrócił Pan do Nowego Sącza, nareszcie dołączył  do Sandecji?  

- To fakt, w Sandecji nigdy wcześniej nie grałem. To były najlepsze lata w historii Sandecji, w  pierwszych dwóch sezonach zajęliśmy trzecie i czwarte miejsce w pierwszej lidze. W pierwszym roku byliśmy o włos od awansu do Ekstraklasy. Po trzech sezonach pojechałem do Świnoujścia, gdzie krótko zabawiłem, a potem była Arka Gdynia, Olimpia Grudziądz i powrót w zeszłym roku do Sandecji. Tak w skrócie wyglądała moja kariera piłkarska.

Moment, nie tak szybko, zatrzymajmy się chwilę przy Olimpii. W minioną niedzielę, w przedostatniej kolejce Sandecja sprawiła ładny prezent klubowi, w którym Pan do niedawna występował. Wygrywaliśmy 2:0 do przerwy, żeby przegrać mecz 2:3, co uratowało Olimpię przed spadkiem do II Ligii. Kibice w Grudziądzu powinni zamówić mszę w intencji Sandecji.      

- Do przerwy graliśmy w Grudziądzu bardzo dobry mecz. Nie wiem z czego to wynikało, że nagle, w drugiej  połowie wyszliśmy na boisko i przegraliśmy mecz. Przegraliśmy mecz, który był wygrany!  Sędzia nam nie pomagał, bo podjął kilka kontrowersyjnych decyzji, między innymi wyrzucił z boiska Witalija Berezowskiego za drugą żółtą kartkę , moim zdaniem niesłusznie. Wcześniej podyktował kilka rzutów wolnych przed polem karnym, w moim mniemaniu - wątpliwych. Ja też dostałem w Grudziądzu kartkę za krytykowanie decyzji sędziego, bo nie zgadzałem się w jego werdyktami. Zarobiliśmy w sumie siedem kartek, sędzia cały czas  nas ”kartkował”. Szkoda, bo bardzo chcieliśmy wygrać ten mecz. Podejrzenia, że zrobiliśmy prezent Olimpii są krzywdzące, z przebiegu meczu to nie wynikało, kto był na meczu to wie, jak było.  

Co Pan powie o sądeckich kibicach?

- Ja tu jestem w domu, czuję się świetnie. Dużo ludzi w Sączu znam. Z dużą ilością  chłopaków wychowałem się, grałem w piłkę w Zawadzie i w innych klubach, które działają w Sączu. Mam wielki szacunek do tego miejsce i szanują wszystkich ludzi.

Gdy Pan wchodził na jedną połowę, bo w ostatnich meczach oszczędzał Pan siły, to był aplauz na trybunach.

- Dziękuję kibicom za to że doceniają mój wkład. Ja jestem stąd, z Zawady i czuję wsparcie sądeckich kibiców.

Którzy są najlepsi, czy ci z „młyna”?   

- Wszyscy są świetni. Ci z „młyna” są wspaniali i  ci z przeciwległej trybuny.  

A teraz z innej beczki, czy w Sączu doczekamy się kiedyś Ekstraklasy?

- Mam takie marzenie, żeby tak się stało, ale to nie jest tak łatwo, bo te kluby, które awansują do Ekstraklasy, mają zdecydowanie większe budżety i piękne stadiony.  Chciałbym bardzo, żeby Sandecja kiedyś zagrała w Ekstraklasie. Czy to się wydarzy? Zobaczymy.

Zatem chodzi, Pana zdaniem, o zaplecze finansowe klubu?

- Nie oszukujmy się , w piłce może pieniądze nie grają, ale jak ktoś ma  pieniądze to go stać na lepszych zawodników.

Nowy Sącz nazywa się miastem milionerów, jest kilka bardzo dużych firm, które sponsorują nawet reprezentację Polski. Jak to zrobić, żeby zainteresowali się Sandecją, może formuła prawno-organizacyjna klubu jest tu przeszkodą? Sandecja ciągle jest klubem komunalnym, co na tym poziomie rozgrywek jest już chyba anachronizmem.

- Nie wiem, nie jestem specjalistą od tych spraw. Na pewno chciałbym, żeby sądecki biznes bardziej zaangażował się w pomoc klubowi.  Myślę, że warto. Sandecja jest taką perłą w koronie miasta Nowego Sącza. Każdy człowiek w Polsce, jeżeli kojarzy z czymś Nowy Sącz,  to przed wszystkim z klubem sportowym Sandecja. Żałuję, że te duże sądeckie firmy nie do końca doceniają Sandecję, siłę jej marki. Mam nadzieję,  że będziemy robić wszystko, żeby było lepiej.

Ile lat trwała Pana kariera piłkarska?

- Szesnaście lat grałem w piłkę wyczynowo.

Niech Pan powie na koniec, jak smakuje chleb zawodowego piłkarza, który co sezon, dwa zmienia klub?

- To jest bardzo ciężka praca. Może ludziom się wydaje, że jest szybko, łatwo i przyjemne, tak niestety nie jest. Każdy mecz poprzedzony jest hektolitrami wylanego potu, ciężkimi treningami, czasami do nieprzytomności, że organizm odmawia posłuszeństwa. Bywa, że człowiek wymiotuje na treningu, czego kibice nie widzą. Powiem szczerze: życie piłkarza to jest bardzo, bardzo ciężka praca.

Czy życie rodzinne nie ucierpiało z powodu Pańskiej kariery piłkarskiej?

- Myślę, że nie. Wiadomo, że „druga połówka” musi się  przystosować do tego, że co jakiś czas zmienia się miejsce zamieszkania.  

W  Pana przypadku tych przeprowadzek było masa, naliczyłem piętnaście klubów.

- No tak, zaakceptowała to cała rodzina.

„Druga połówka” jest Sądeczanką?

- Zabrzanka.

Macie Państwo potomstwo?

Dwójkę dzieci: córkę i syna.

Syn już kopie piłkę?

- Jeszcze nie (śmiech), bo urodził się pięć miesięcy temu. Jeszcze jest za mały, ale mam nadzieję, że jak podrośnie to pójdzie w ślady dziadka i ojca.   

Dziękuję za rozmowę i życzę szczęścia na „nowej drodze życia”.

- Dziękuję, zapraszam wszystkich kibiców w niedzielę na mój ostatni mecz w barwach Sandecji.

Rozmawiał Henryk Szewczyk

fot. własne i sandecja.com.pl







Dziękujemy za przesłanie błędu