Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Sobota, 20 kwietnia. Imieniny: Agnieszki, Amalii, Czecha
02/06/2022 - 18:40

Zapomniane schrony. Niektóre zamieniono w…kluby nocne

Kiedyś II wojna światowa poskutkowała „uwolnieniem” Polski przez Związek Radziecki, a co za tym idzie – sowiecką okupacją. W ramach tej okupacji PRL jako państwo bloku wschodniego, została narażona na największy lęk zimnej wojny, która rozpoczęła się rychło po zakończeniu wojny poprzedniej. W ramach przygotowań do amerykańskiego obstrzału ziemie na wschód od żelaznej kurtyny zostały pokryte siecią bunkrów i schronów różnej wielkości.

W 1989 roku Polska wywalczyła sobie niepodległość i polskie władze najwidoczniej postanowiły pozbyć się schronów.

Diabeł jednak tkwi w szczegółach – jak wszystko we współczesnym świecie, kwestia budownictwa obronnego zależy od regulacji prawnych.

I tu mamy kłopot: między 1994, a 2018 rokiem nie wydano żadnego dokumentu w sprawie odpowiedzialności za utrzymanie budynków obronnych. Z kolei akty prawne dotyczące schronów nie tylko nie były odnawiane, a wręcz systematycznie uchylane od 2001 roku. Zaskakuje pewna przypadkowa zbieżność dat: w 2001 roku miał miejsce jeden z najgłośniejszych aktów terrorystycznych i podobnie było w 2004, gdy w Polsce uchylono ostatnie przepisy na temat schronów.

Jeśli zwracamy się do urzędu miejskiego w celu uzyskania informacji o schronach, otrzymujemy odpowiedź w stylu: Urząd m. st. Warszawy nie prowadzi ewidencji schronów, nie gromadzi informacji o ich wyposażeniu i stanie technicznym w związku z utraceniem mocy prawnej przepisów dotyczących tej sprawy. Krótko mówiąc, urzędnicy nas ignorują w tej kwestii, ponieważ nie mają odznaczonego haczyka w przepisach: „zadbaj o bunkry”.

Problem jest znany nie od dziś. Jeszcze w 2016 roku ówczesna prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz zmuszona została odpowiedzieć, że „w aktualnie obowiązujących przepisach nie występuje definicja schronu i ukrycia, a co za tym idzie nie ma właściwego organu w zakresie planowania, wznoszenia i utrzymania takich obiektów”, a więc ona nie wie, czy są schrony, ile ich jest, gdzie można byłoby się do nich udać.

Ale jeśli nie wie lokalna administracja, to skąd mają czerpać wiedzę mieszkańcy?

Jest to perspektywa przerażająca: Rosjanie się chwalą w swoich mediach, że ich rakiety z Kaliningradu dolecą do stolic poszczególnych państw w kilkanaście sekund, zaś my, żeby tylko dowiedzieć się o tym, czy są bunkry w naszej okolicy, mamy czekać kilka tygodni.

Musimy przejść cały łańcuch od urzędu miejskiego przez MON do MSWiA, które po długim milczeniu skieruje nas do ustawy z 1994 roku, według której „na właścicielach schronów i ukryć spoczywa obowiązek zapewnienia ogólnie obowiązujących wymagań w zakresie utrzymania obiektów budowlanych”.

Okazuje się, że w gruncie rzeczy, mogą nam pomóc wspólnoty mieszkaniowe i spółdzielnie. Niestety, jeśli iść tą drogą można się rozczarować, bo od czasów komuny nikt się tym nie zajmuje. Kiedyś nadzorowała to Liga Obrony Kraju, dzisiaj najwidoczniej to wymknęło się spod ich strefy odpowiedzialności.

Dzisiaj każda dorosła osoba wie, że w razie nalotu można schować się w systemie kolei podziemnej. Skutecznie udowodniła to ludność brytyjska w czasie II wojny światowej w Londynie.

W Polsce taki system jest tylko w Warszawie, istnieje od 1995 roku. Ale czy można się tam schronić?

Projekt metra z 1975 roku zakłada, że tak – według radzieckich wytycznych metro miało być przygotowane na pełnienie funkcji schronu, czyli miały tam być zapewnione urządzenia filtracyjno-wentylacyjne, kanalizacja, oświetlenie i łączność.

O konieczności dostosowania metra do potrzeb obronnych przekonywał dawno temu jeden z komisarycznych prezydentów Warszawy, Stefan Starzyński, zaś Marcin Święcicki, za czasów którego wybudowano pierwszy odcinek Kabaty – Wilanowska, najwidoczniej podzielał ten pogląd.

Otóż tylko i wyłącznie 8 stacji metra są jakkolwiek przygotowane na pełnienie funkcji ochronnej: od Kabat do Wierzbna łącznie. Ale czy metro jest naprawdę solidnym schronem? Rzeczniczka metra, Anna Bartoń, wypowiadała się w ten sposób, że „już na etapie późniejszej budowy te projekty [budowy metra zakładające funkcję ochronną] zostały zmienione, a realizacja zaniechana. Zrealizowane zostały jedynie pewne elementy, a i to na ograniczonym odcinku i nie w pełnym zakresie. Jednym z elementów są bramy do zamknięć sektorowych w tunelach. Nie są jednak one do końca wyposażone, w chwili obecnej są jedynie konserwowane”. Dodam tylko, że urząd miejski nie wiedząc o tym, czy są schrony, proponuje ratować się właśnie w metrze. Z jednej strony jest to lepsza opcja niż piwnica, zaś z drugiej jest to rażące niedbalstwo.

A jednak bunkry są! One rozsiane po całym mieście, pod budynkami mieszkaniowymi, szkołami, szpitalami, w parkach, lasach w zupełnie niespodziewanych miejscach. Jedynym problemem jest to, że z powodu przekonania o tym, że Polsce nic nie zagraża, bo zmieniła dawny blok wschodni na blok północnoatlantycki, te obiekty nie były wykorzystywane.

Niektóre zamieniono w atrakcje turystyczne, niektóre zamurowano (najczęściej tak się robi we wspólnotach mieszkaniowych), niektóre prawem kaduka zamieniono w nocne kluby, zaś wiele z nich zrobiła nieprzydatnymi do użycia sama władza miejska, która zamurowała wiele wyjść zapasowych, które jednocześnie służą w budowlach tego typu czerpniami powietrza. Mamy takie przykłady na warszawskiej Woli, Żoliborzu czy Pradze. Niektóre małe ukrycia wojskowe i cywilne tego typu zostały po prostu zalane asfaltem.

Odkrywamy je po wielu latach przy okazji jakiejś budowy: na przykład na placu Zbawiciela w 2011 czy u zbiegu ulic Pięknej, Kruczej i Mokotowskiej w 2004.

Wniosek jest prosty, jak dużo innych rzeczy, kwestia schronów w słowiańskim stylu została zaniedbana i zapomniana, ponieważ władze miały mylne przekonanie, że Polska jest już nietykalna, a poza tym – no przecież jakoś to będzie! Jakoś – będzie, natomiast czy dobrze?

Uladzihor Rubtsou, ISW, fot. MP.







Dziękujemy za przesłanie błędu