Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Piątek, 29 marca. Imieniny: Marka, Wiktoryny, Zenona
07/07/2015 - 11:15

Z Hali Ornak przez Siwą Przełęcz na Starorobociański Wierch

Po kilkumiesięcznej przerwie po raz kolejny zagościliśmy pod Tatrami. Tym razem nie był to zwykły wyjazd. Chcieliśmy nieco liznąć Tatr Wysokich i udać się na Krzyżne, a może i nawet na Zawrat. Tego jeszcze do końca nie wiedzieliśmy. Jednak byliśmy pewni, że będzie to jedno z nich. Ostatnio nasze nogi stąpały po kamiennych tatrzańskich płytach skalnych i pięknych dolinach 28 września 2014 roku. Byliśmy tam wtedy kilka dni, a zakończyliśmy również w Tatrach Wysokich na Szpiglasowym Wierchu, który nie jest ciężkim do zdobycia szczytem.
Leżał jeszcze śnieg, a przy ciężkim i lodowym zejściu do Doliny Pięciu Stawów, idąc z pomocą łańcuchów, zobaczyliśmy, że jest to inna bajka niż dotychczasowe nasze tatrzańskie zdobycze. Ogólnie to Tatr nie znamy za dobrze. Byliśmy na Giewoncie, Czerwonych Wierchach, Kasprowym Wierchu, Wołowcu i tych nieco mniejszych szczytach, takich jak Sarnia Skała czy Gęsia Szyja. Teraz chcieliśmy się wypuścić na coś trudniejszego i bardziej wymagającego, żeby poczuć jakiś tam procent górskiej wspinaczki i przygotować się do wyjścia na Rysy, które są od polskiej strony obwarowane łańcuchami. Tak jak widzicie – żelastwo na szlaku mieliśmy przed Giewontem i przy zejściu ze Szpiglasowej Przełęczy do Doliny Pięciu Stawów Polskich. Czyli w sumie szału nie, ale coś jednak jest. Na pewno wiemy jedno – łańcuchy nie są po to, żeby się ich bać, tylko, żeby ułatwić zejście czy podejście. Tak w sumie zaczęliśmy dość łagodnie, bo od Tatr Zachodnich i przejściu z Hali Ornak przez Siwą Przełęcz na Starorobociański Wierch. Mieliśmy do dyspozycji 2 dni, dlatego ustaliliśmy jeden dzień w Tatrach Zachodnich, a drugi w Wysokich. Może też Zachodnie wybraliśmy z powodu niepewnej pogody i deszczu, który miał przelotnie wystąpić, a potem skały mogły stać się śliskie i niebezpieczne.

Pod Tatry dojechaliśmy o godzinie 4:30. Rozpoczynaliśmy w Kirach na parkingu. Samochodów było jak na lekarstwo, turystów również. Parkingowego jeszcze nie było, a kasa biletowa zamknięta na cztery spusty. Angelika przespała całą, ponad 2-godziną drogę do Zakopanego. Obudziła się dopiero pod koniec i wmawiała mi, że cały czas czuwała czy dobrze jedziemy. Po drodze w Nowym Sączu o godzinie 2:15 zrobiliśmy zakupy w całodobowym Tesco, a ochroniarz trochę się dziwił, że ktoś przyszedł w środku nocy tylko po zgrzewkę zielonej Piwniczanki i Milkę orzechową. W sumie sam bym się dziwił jakbym nie chodził po górach.

… no i wreszcie dojechaliśmy. Przywitało nas pierońskie zimno. Krótkie spodenki i koszulka odpadała, więc trzeba było założyć długie i polar. Angelika dodatkowa ubrała kurtkę, bo jej zawsze zimno. Stanęliśmy przed wejściem do Tatrzańskiego Parku Narodowego i pierwszym szlakowskazem. Do Hali Ornak było 100 minut drogi, czyli najmniej efektowna część naszej podróży, bo cały czas po ubitym podłożu przez kilka kilometrów. Po drodze stwierdziliśmy jednak, że wędrówka przez Dolinę Kościeliską to niebo, a ziemia w porównaniu z marszem Doliną Chochołowską albo do Morskiego Oka z Palenicy Białczańskiej. Kasa biletowa była zamknięta. W godzinach późniejszych tworzą się przy niej niesamowite korki. Bilety kosztują 5 złotych normalne i 2,50 ulgowe. Tylko 2 razy zdarzyło nam się zapłacić bilety wstępu do TPN-u. Ale wtedy lało i wychodziliśmy na szlak o 9, żeby powędrować dolinami. Tak to przeważnie jak wracamy z trasy to w kasie nikogo już nie ma.

Mijamy najbardziej charakterystyczne miejsce w Dolinie Kościeliskiej, czyli pachnące „kibelki” i już wędrujemy mając dookoła góry. Podczas drogi widzimy odejście na Drogę pod Reglami, na Ciemniak, do Jaskini Mroźnej i Mylnej czy Smoczej Jamy. Ogólnie sporo jest tych tabliczek po drodze. I tak wreszcie przed godziną 6:00 zjawiliśmy się na Hali Ornak przed schroniskiem. Było tak cicho, że aż miło. Nawet nikt nie zbierał się do wyjścia ze schroniska. Tutaj nastąpiła przerwa na śniadanie. Nie za długo, bo chcieliśmy iść tak, żeby nie było tłumów na szlakach. Później okazało się, że i tak mało ludzi spotkaliśmy.

Udaliśmy się już żółtym szlakiem na Iwaniacką Przełęcz. Najpierw łagodnie, przez mostek, potem delikatnie pod górę i ostro, a na końcu tak, że trzeba było się rozbierać, bo zrobiło się gorąco. A jeszcze pojawiły się te… – muchy, które nie opuszczały nas na krok. Chyba każdy z nimi po drodze musi walczyć, bo są strasznie upierdliwe. Chociaż i tak to nie są takie jak można spotkać w domu, bo te można z łatwością zabijać. Taka wędrówka po kamieniach trwała coś ponad godzinę. Widoków nie było żadnych, bo cały czas las, co nie zmienia faktu, że podejście jest bardzo przyjemne – takie idealne na rozgrzewkę.

Jak doszliśmy na Przełęcz Iwaniacką to trochę odpoczęliśmy i za plecami ujrzeliśmy masywny Kominiarski Wierch, na którego nie prowadzi żaden znakowany szlak. Teraz kierowaliśmy się na Ornak – szczyt, który nas zaciekawił podczas wycieczki na Wołowiec, a na którego mieliśmy kiedyś iść tylko nie było dobrej pogody. Las już niedługo miał się skończyć i mieliśmy wyjść na poziom kosówek – czyli widoki teraz powinny być. Wychodziliśmy coraz wyżej i wyżej, a widoki się poprawiały. Od razu rzuciły nam się w oczy Starorobociański Wierch, Kończysty Wierch i Trzydniowiański Wierch, na które mieliśmy później zawędrować.

I wreszcie szliśmy z widokami w cztery strony świata, po przyjemnej ścieżynce i dotarliśmy do łopaty ???… Ktoś przytargał tutaj łopatę !!!. Ale to nie jest taka zwykła łopata. To łopata tatrzańska – szufla w dobrym stanie :D. Niedaleko między Wołowcem a Jarząbczym Wierchem znajduje się szczyt Łopata to może dlatego ona tutaj jest. Ktoś stoi przy tej na Ornaku, robi sobie zdjęcie z tą drugą i są 2 łopaty. Może ktoś będzie wiedział po co ona jest tutaj wbita i nam powie. W trakcie pisania dowiedziałem się, że pewnie przez to, że w pobliżu jest Starorobociański Wierch a w nim jeszcze do dziś są stare sztolnie gdzie wydobywano śladowe ilości rudy żelaza. Ewentualnie kogoś odkopywali spod śniegu, albo ścieżkę odśnieżali.A może jakiś skarb jest tutaj ukryty ?.

Po chwili dotarliśmy przed skały i nie wiedzieliśmy jak je ominąć. Prawo, prosto, lewo. Wszędzie były ścieżki. Okazało się, że trzeba się wspinać po skałach do góry. Idziemy po nich kilkanaście minut i znów wychodzimy na przyjemną ścieżkę.

Ha !!!.

Wreszcie udało nam się zobaczyć kozice. To był nasz pierwszy raz na szlaku. Szła z nami dobry kilometr, a potem pobiegła gdzieś na dół. Minęliśmy Siwą Przełęcz skąd dochodzi szlak czarny z Doliny Chochołowskiej i po 20 minutach od niej docieramy na Siwy Zwornik. Początkowo mieliśmy iść na Błyszcz i Bystrą, a dopiero potem na Starorobociański, ale popatrzyliśmy w ich stronę. Były całe zakryte przez chmury i postanowiliśmy je sobie zostawić na inny termin. Ruszyliśmy szlakiem czerwonym do naszego celu. Chmury przykryły nie tylko pobliskie szczyty, ale zmierzały też na Starorobociański i martwiliśmy się, że widoków możemy nie mieć żadnych.

Aż tu nagle pojawiły się. Kozice ! Tylko, że już całe stado, bo ponad 20 ich było. I małe i duże. I znów sesja. Tak myśleliśmy, że ta co przedtem ją widzieliśmy to jakiś zwiadowca i doniósł pozostałym, że ktoś się zbliża. Szybko, szybko, bo chmury zachodzą !. Warto dodać, że dopiero na Starorobociańskim spotkaliśmy pierwszego turystę. To była godzina 11:30. Ale, ale po kilku minutach aura zaczęła się zmieniać. Coś więcej było widać. Przed południem zaczęliśmy już schodzić a i więcej ludzi spotykaliśmy. Oglądamy się za siebie a tam gęste chmury przykrywają czubek szczytu, na którym byliśmy. Uchodzimy jeszcze kawałek, znowu się obracamy i po chmurach ani śladu. Takim sposobem doszliśmy na Kończysty Wierch. Ostatnie wzniesienie liczące ponad 2000 metrów na naszym szlaku. Jak widzicie na zdjęciu, pogoda coś się zmieniała. Ścieżka nie uległa zmianie, cały czas lekko w dół i lekko pod górę, aż do samego rozejścia przed Trzydniowiańskim Wierchem. Odchodzą tutaj szlaki do Doliny Chochołowskiej i na Polanę Trzydniówka. Teraz czekało nas żmudne i ostre zejście w dół między kosówką, przez korzenie i po kamieniach. Najgorszy moment wędrówki oprócz drogi przez Dolinę Chochołowską.

Jak zeszliśmy już do Doliny Chochołowskiej to spotkaliśmy o wiele więcej ludzi. Jedni szli, jechali na rowerach a jeszcze inni na konikach. Póki szliśmy po ziemi to było jako tako, ale jak dotarliśmy na asfalt na Polanę Huciska to stwierdziliśmy, że drugi raz nie będziemy tą drogą wracać i wsiedliśmy do kolejki, która kursuje co pół godziny, kosztuje 5 złotych, składa się z traktorka i dwóch wagoników i dojeżdża na Siwą Polanę, do kasy biletowej. Jadąc nią zaoszczędzamy ponad godzinę drogi, siły na kolejny dzień i dobre wspomnienia po tej trasie. Na Siwej Polanie pakujemy się do busa w kierunku Zakopanego i wysiadamy w Kirach. Parkingowego po godzinie 15 już nie ma, dlatego przebieramy się, wchodzimy do samochodu i jedziemy do naszej kwatery, robiąc po drodze zakupy w Biedronce.

Mateusz Grzegorzek
mynaszlaku.pl






Dziękujemy za przesłanie błędu