Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Wtorek, 23 kwietnia. Imieniny: Ilony, Jerzego, Wojciecha
14/07/2018 - 14:05

Żydzi na lewych białkach: akcja „Żegota” na terenie powiatu nowosądeckiego (2)

Tragiczna sytuacja Żydów w getcie nowosądeckim, spowodowała wreszcie zorganizowaną pomoc dla sąsiadów. W marcu 1941 roku, późnym wieczorem, w klasztorze OO. Jezuitów położonym przy ul. Krakowskiej, a więc naprzeciw getta, zebrała się grupka osób...

Dziś ciąg dalszy wspomnień Andrzeja Korsaka, spisanych w reakcji na oburzający artykuł autorstwa Szymona Wiesenthala, opublikowany w latach sześćdziesiątych w brytyjskiej prasie. Zobacz: Polacy mordowali Żydów? Akcja Żegota na Sądecczyźnie (1)

Jadwiga Wolska(...)Relacje mam od swojej matki, Ireny Korsakowej, która była jedną z inicjatorek tego spotkania. Zebranie odbywało się na parterze w jakiejś celi w której znajdował się olbrzymi krucyfiks. Spotkali się ludzie różnej narodowości, wyznania i ideologii politycznej, których łączyła wspólna wola dopomożenia istotom ginącym. Był więc ks. Bury – niski krzepki „robotniczy ksiądz” o szerokiej, szczerej i uśmiechniętej twarzy.

Był przedstawiciel PPS, który przybył z Naszacowic od Krzyżaków do których byłem wysłany z listem od Samuela Marka. Był to zapewne komunista Józef Zemanek – („Nowina”) przedwojenny działacz KPP i lewicy akademickiej w Krakowie, który po powstaniu PPR w 1942 r. organizował na terenie Sądecczyzny oddziały Gwardii Ludowej.

(…) Mógł to być również najbliższy współpracownik Zemanka – Franciszek Krzyżak („Karol”), dowódca Gwardii Ludowej PPS [właściwie Gwardia Ludowa PPS WRN]  oraz jeden z pierwszych organizatorów przerzutów Żydów na Węgry, a zarazem przewodnik uciekinierów żydowskich.

Na zebranie przyszła również Jadwiga Wolska, piękna brunetka o szarych oczach, harcerka o wyglądzie anioła, a klnąc przy tym tak soczyście, że obecni jezuici raz po raz spoglądali na sufit czy przypadkowo nie zawali im się na głowy. Jaga [pseudonim Wolskiej] była przedstawicielką PCK organizującym akcje opieki społecznej. (…)

Uczestnikiem zebrania była prof. Anna Sokołowska („Babka”). (…) Osoba o niesłychanej odwadze i poświęceniu, która przez pół roku „spała na radiostacji” i mimo terroru nieustannie prowadziła tajne nauczanie. (…) Tam za murami getta byli też jej uczniowie. Gdy zapytano ją, czy weźmie udział w akcji pomocy Żydom, odpowiedziała: „nie po to  męczyłam się ucząc ich polskiego, aby miano ich teraz zamordować!”.

Sokołowska w czasie wojny miała ponad 60 lat, jej dom był schronieniem dla udających się na Węgry oraz skrzynką kontaktową i kwaterą sztabu inspektoratu ZWZ/AK. Za ukrywanie Żydówek została aresztowana i trafiła do obozu Ravensbrück gdzie zginęła.

Oprócz niej był przedstawiciel służby zdrowia dr Adam Kozaczka oraz sędzia Stanisław Wąsowicz, hufcowy „Szarych Szeregów”, organizator Organizacji Orła Białego „Resurectio” i ZWZ na Sądecczyźnie, aresztowany niedługo po tym spotkaniu i rozstrzelany w Auschwitz.

„Prócz nich był jeszcze jakiś ksiądz, którego matka nie znała oraz dwie osoby, których nazwisk nie może sobie przypomnieć. Na koniec muszę wspomnieć o mojej matce Irenie („Roma”) (…). Była zatrudniona w czasie wojny jako sprzątaczka kolejowa. Dzielna patriotka, wrażliwa na nędzę ludzką starała się swoja postawą w kraju „dotrzymać kroku” mężowi, który w randze pułkownika walczył wówczas pod Tobrukiem”.

Ojciec autora  - Wojciech Korsak, zawodowy żołnierz przed wojną był szefem Rejonowej Komendy Uzupełnień w Nowym Sączu. W tamtym czasie walczył w Samodzielnej Brygadzie Strzelców Karpackich w północnej Afryce. Pozostał po wojnie na emigracji.

„Ze strony żydowskiej z narażeniem życia przedostał się z getta Samuel Marek i Rachela Schuss. W imieniu gospodarzy powitał obecnych ks. Bury. Następnie Samuel Marek opisał położenie Żydów i przedstawił ich najżywotniejsze problemy. Mówił o rozbestwieniu hitlerowców, którzy dla „rozrywki” i po pijanemu urządzali istne polowania na ludzi, tropiąc ich po piwnicach, a chwytając niemowlęta za nóżki rozbijali główki o ściany. Na ulicy Lwowskiej zginął zastrzelony Baruch Hirsch Beliner – prezes miejskiego komitetu żydowskiego. Gdy „opróżniono” budynek sierocińca żydowskiego – do dzieci wyrzucanych z drugiego piętra, SS-mani strzelali w powietrzu, tak jak w Monte Carlo strzela się do lecących gołębi.

Głodowe racje żywnościowe, brak opału, praca ponad siły, choroby i niepewność jutra         powodują powolne konanie mieszkańców getta. Jeżeli nawet hitlerowcy ich nie wymordują, to bez pomocy z zewnątrz będą musieli zginąć. (…)  wszyscy byli ze sobą zgodni co do kierunku akcji, a chodziło tylko o wypracowanie metod działania. A więc: ZWZ, Gwardia Ludowa PPS i Szare Szeregi mają się wystarać dla uciekinierów i dla ukrywających się Żydów o fałszywe dokumenty i pieniądze.

Mają wyszukać miejsca dla ukrywanie się, zorganizować dla nich meliny nadgraniczne i punkty przerzutowe na Węgry. Szczególnie zwrócono się do harcerzy, którzy znali teren górski aby zostali przewodnikami dla żydowskich uciekinierów. Moja matka i prof. Sokołowska ofiarowały swoje domy na punkty przerzutowe. PCK, a więc jej przedstawicielka – Jaga Wolska, miała zająć się sprawami socjalnymi, a więc staraniem się o żywność, opał i ratowaniem dzieci żydowskich.

Księża proszeni byli nie tylko o zbieranie darów i o działalność propagandowo-wychowawczą, ale również o ułatwianie wielu rzeczy, a między innymi o wystawianie fałszywych metryk katolickich. Służba zdrowia – o dostarczanie leków i udzielanie pomocy w razie potrzeby. Koordynatorem pomocy Żydom – został sędzia Wąsowicz, który na zakończenie zebrania podsumował to, co czuli wszyscy zebrani:

- Gdy rozlegnie się wołanie o ratunek ginącego człowieka, całe społeczeństwo winno spieszyć z pomocą. Czy to są niedostępne szczyt górskie, czy przepaściste sztolnie płonącej kopalni, czy to są rozbitkowie miotani falami oceanu, czy uczestnicy wyprawy polarnej więzionej w lodach arktycznych – na sygnał SOS wszyscy ludzie jak jeden mąż powinni stanąć do pomocy. Tam ginie ludzka istota, człowiek nam podobny który cierpi, człowiek, który jeszcze wiele dobrego mógłby zdziałać. Tym bardziej to elementarne prawo ludzkości powinno się stosować w obliczu zagłady tysięcy istnień ludzkich. Niestety wojna wbrew temu prawu stwarza przerażająca znieczulicę, której musimy się przeciwstawić.

Zresztą nie można wychować nowe pokolenie na pełnowartościowych ludzi, jeżeli będąc świadkiem ludzkiego nieszczęścia będziemy siedzieli z założonymi rękami. Szukamy ludzi dobrej woli. Ludzi gorącego serca. Tak jak mędrzec grecki, który wyszedł w biały dzień z zapaloną latarnią na ulice miasta. – Czego szukasz Diogenesie? – zapytano. – Człowieka. Prawdziwego człowieka. Rozejdziemy się, idąc w teren w poszukiwaniu prawdziwych ludzi.

Na spotkaniu tym nie mówiono o specjalnej „organizacji” pomocy Żydom, ale o koordynacji pracy poszczególnych komórek ruchu oporu. Dopiero rok później utworzony został w Warszawie Komitet Pomocy Żydom, który przekształcił się w Radę Pomocy Żydom – „Żegota”, chlubiący się tym, że skupiał wokół siebie mandatariuszy przeróżnych kierunków politycznych, będąc jedyną tego rodzaju organizacją w okupowanej Europie”.

Następnie autor wspomina przetrzymywanie w mieszkaniu jego i matki uciekinierów z getta. Byli to tzw. „krewni dr Kozaczki”. Początkowo myślał, że Kozaczka ma rzeczywiście krewnych Żydów, ale pojawiające się wciąż nowe osoby rozwiały wątpliwości.

- On jest więcej niż krewny – wyjaśnił mi piegowaty Mojżesz. To jest bardzo szlachetny doktor. Wystarczy być nieszczęśliwym człowiekiem, żeby stać się dla niego ojcem.

- Uratował mi życie po raz drugi – mówił Abram. Raz gdy miałem ropę w gardle i teraz od Niemców.

Dr Kozaczka, mimo podeszłego już wieku (63 lata) i staromodnego wyglądu, walczył w pierwszej linii ze stalową maszyną terroru hitlerowskiego o życie swoich pacjentów. Uciekali oni przełazami piwnicznymi, kanałami i podziemiami zamku Jagiellońskiego, który dotykał do okolic getta. Tak jak dawniej, z przyzwyczajenia, zgłaszali się po ratunek do doktora Kozaczki. Mieszkał on niedaleko getta w rynku, w przechodniej bramie. Dom dr Kozaczki był zbyt blisko getta w rynku i niekiedy pod obserwacją, więc przekazywano uciekinierów do nas”.

Doktor Kozaczka mieszkał w kamienicy nr 26 przylegającej do Rynku, natomiast Korsak z matką w kamienicy przy ul. Batorego, blisko głównego dworca kolejowego. Niemcy chcąc wyizolować Żydów i uniemożliwić udzielenie im jakiejkolwiek pomocy rozlepili w mieście afisze „(...) uprzedzające Polaków o karze śmierci za ułatwianie ucieczki Żydom i za przechowywanie zbiegów. Nawet za niedoniesienie władzom niemieckim o ukrywających się osobnikach narodowości żydowskiej groziła również kara śmierci.

Zwiększyło to nasza czujność, ale ani na chwilę nie przestaliśmy udzielać pomocy uciekinierom z getta. Musieli oni czasem przebywać w naszym domu przez kilka dni, nim wyrobiono im „lewe białka” (tak nazywano fałszywe kenkarty)”.

Sylwester Rękas
Materiał pochodzi z miesięcznika "Sądeczanin"







Dziękujemy za przesłanie błędu