Tadeusz Wielgus, pierwszy heligonista w powiecie
Sześćdziesięcioletni Tadeusz Wielgus, emerytowany oficer pożarnictwa, ma dziś dużo czasu na granie. Nie omija też konkursów muzykowania ludowego, z których przywozi główne nagrody.
– Heligonka to moja miłość. Towarzyszy mi od bardzo dawna. Gdy mi smutno gram, gdy mi wesoło gram. Nie grałem w zasadzie tylko w wojsku- wspomina.
Muzykant przygodę z heligonką rozpoczął mając niespełna dwanaście lat. Marzyła mi się wtedy gra na akordeonie, ale…
– Rodziców stać było jedynie na zakup dwurzędowej guzikówki – odpowiada. Dostał za to harmonię diatoniczną, na której nauczył się grać ze słuchu. Wytrwale i dużo ćwiczył, zanim poznał nuty i tonacje. Miał szczęście, bo na jego drodze pojawili się znakomici wówczas muzycy ludowi.
– W latach siedemdziesiątych poznałem nieżyjącego już skrzypka-prymistę, Mariana Fryca z Niskowej. Dużo mnie nauczył. W latach osiemdziesiątych zacząłem dużo grywać ze sławnym muzykantem, Janem Tabaszewskim. Zawsze powtarzał „Ucz się Tadziku, ucz. Jak umrę będziesz ty” – odpowiada.
Wspólnie z Tabaszewskim i Lebdowiczem Wielgus grywał z okazji wielu uroczystości, ale muzycy znani też byli ze wspólnych posiadówek przy ul. Naściszowskiej w Piwnicznej-Zdroju. Mimo że razem tworzyli trio, często ze sobą rywalizowali w konkursach w Podegrodziu, Żywcu, Węgierskiej Górce czy Dąbrowie Górniczej.
Od połowy lat osiemdziesiątych przyszły pierwsze sukcesy – podium na najbardziej prestiżowych festiwalach, aż później pierwsze miejsca m.in.: Złote skrzypce na Druzbacce w Podegrodziu, pierwsze miejsca na Festiwalu Folkloru Górali Polskich w Żywcu, pierwsze miejsce w Sabałowych Bajaniach, drugie miejsce Międzynarodowym Konkursie Heligonistów w Węgierskiej Górce (wygrał wtedy Aleksander Lebddowiecz).
Zapotrzebowanie na heligonkę wzrastało także podczas Świąt Bożego Narodzenia, kiedy uzupełniała skład grupy kolędniczej.
– Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych jeździliśmy po takich nazwijmy to vipach, ówczesnych dyrektorach. Pamiętam jak nieżyjący już Władysław Stendera, dyrektor ZNTK, rozczulił się i rozpłakał, kiedy podczas kolędy u niego w domu zagrałem na heligonce „Oj maluśki”. Łzy mu popłynęły, bo przypomniały mu się partyzanckie czasy, kiedy podczas jednej z wigilii w Łomnicy, podczas krótkiego rozejmu grali i śpiewali tę pieśń - wspomina.
Dziś grywa z zespole Spod Kicek z Mordarki, ale zaznacza, że trudno jest z kimś muzykować na dwie trzy heligonki.
– Młodzi nie rwą się do gry na heligonce. To trudny instrument do gry- zaznacza Wielgus.
Kilkanaście lat temu był nauczycielem w Szkółce Muzykowania Ludowego w Niskowej i pod swoją opieką miał dwóch członków tamtejszej OSP (Roberta Platę i Grzegorza Smolenia).
– Przyznam, że mam satysfakcję, bo nauczyli się grać i odnieśliśmy razem kilka sukcesów w konkursach: w kategorii Mistrz i uczeń w podegrodzkiej Druzbacce. Kilka lat temu trafił mi się też chętny z Niedźwiedzia. Uczyłem go tylko za zwrot kosztów podróży i z dużą satysfakcją uczestniczyłem w jego sukcesach.
Wielgus na dwóch dorosłych synów. Obaj mają coś z taty, bo pracują w straży pożarnej, ale na heligonce nie grają. Nikt ich do tego w domu nie zmuszał.
Stare pokolenie heligonistów odeszło, ale grają też młodzi.
– Ostatnimi laty swój renesans przeżywa akordeon, więc i coś dla heligonki z tego skapło. Bardzo popularna heligonka jest na Żywiecczyźnie i na Słowacji – zaznacza.
Instrument na też swoją wartość materialną. Dobra heligonka kosztuje tyle co krowa, czyli nawet 5-6 tyś. złotych. W cenie są zwłaszcza stare egzemplarze. Wielgusowa heligonka ma ponad 100 lat.
– Za moją mi ostatnio w Żywcu proponowano 6 tyś. i dobry koniak. Odpowiedziałem: koniak wypijemy, pieniądze się rozejdą, a grać nie będzie na czym…
(JB), fot. JB