Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Piątek, 19 kwietnia. Imieniny: Alfa, Leonii, Tytusa
15/05/2020 - 18:45

Nim został Janem Pawłem II... Karola Wojtyły związki z Sądecczyzną [ZDJĘCIA]

18 maja przypada setna rocznica urodzin św. Jana Pawła II, człowieka, który zmienił bieg historii świata. Przy tej okazji warto przypomnieć jego związki z Sądecczyzną, gdzie bywał zanim został papieżem.

Kardynał John Krol, czyli Jan Król z Siekierczyny

W 1966 r., z okazji obchodów milenijnych, Karol Wojtyła odwiedził trzykrotnie ziemię sądecką. 17 lipca był w Tropiu – przybył tu z Wiślicy, gdzie odbywały się centralne uroczystości 1000-lecia; wygłosił kazanie przy pustelni św. Świerada. I stąd odjechał już do Krakowa. 24 lipca wspólnie z kard. Wyszyńskim celebrował mszę św. w Starym Sączu, u św. Kingi – na dziedzińcu klasztoru sióstr klarysek; po południu (jak podaje w swojej „Nowej encyklopedii sądeckiej” Jerzy Leśniak) odwiedzić miał jeszcze Nowy Sącz i tutejszy kościół kolejowy. 11 września odprawił mszę w Limanowej, 8 grudnia następnego już roku w Siekierczynie, następnie 30 sierpnia 1970 r. w Nowym Sączu – u jezuitów, w ramach obchodów 400-lecia koronowanego kilka lat wcześniej obrazu, a w 1971 r. ponownie przewodniczył w Nowym Sączu ważnym uroczystościom (o których jeszcze za chwilę). Wreszcie w 1972 r. był po raz drugi w Siekierczynie.

Obie jego wizyty w tej miejscowości wiązały się z osobą sławnego niegdyś, znanego szczególnie w ziemi limanowskiej, amerykańskiego kardynała Jana Króla – czy raczej Johna Krola – urodzonego w 1910 r. w USA (w Cleveland), którego oboje rodzice byli Polakami, niedługo wcześniej przybyłymi do Ameryki za chlebem. Poznali się już za Wielką Wodą, choć pochodzili z tej samej okolicy, z dwóch niedaleko od siebie położonych wiosek. Ojciec przyszłego kardynała urodził się w Siekierczynie, matka – w Mokrej Dąbrowie. W USA wzięli ślub i założyli rodzinę. Poza Johnem mieli jeszcze siedmioro dzieci.

W latach 60. John był już arcybiskupem Filadelfii, a w 1967 r. (razem z Karolem Wojtyłą) otrzymał kapelusz kardynalski. Właśnie z tej okazji po raz pierwszy Wojtyła przybył do Siekierczyny. Odprawił tu wówczas w zastępstwie Króla ingres kardynalski (władze PRL nie zezwoliły wówczas na jego przyjazd do Polski). I z tą wizytą wiąże się pewna anegdotyczna opowieść; przytacza ją Urszula Własiuk („Ja tam u was byłem – pilnujcie mi tych szlaków”, Kraków 2003).

Podobno furmanka, w strojnym orszaku wioząca do Siekierczyny kościelnych dostojników, wpadła w zamieci śnieżnej w zaspę i przewróciła się, a pasażerowie wpadli w śnieg. Wojtyła wylądował na wierzchu, co potem uznali niektórzy za proroczy znak komentując słowami: „i tak na wierzch wyszedł”. Druga wizyta kardynała Wojtyły w Siekierczynie odbyła się już bez tego rodzaju przygód. Miała miejsce, w związku z przyjazdem – udanym już tym razem – Johna Króla do ojcowskiej wsi, 16 października (sic!) 1974 r.

W latach 70. dwukrotnie pojawiał się również Wojtyła na górze Błyszcz koło Tylmanowej. Odbywały się tu spotkania oazowe. Jedno z nich opisuje Krzysztof Strauchmann („Tajemnice skalnej ziemi”, wyd. Rewasz, 2001): „16 sierpnia 1972 (…) przyszedł ks. kardynał Karol Wojtyła. Zaczyna mszę, a tymczasem z doliny Dunajca wyłazi gradowa chmura. Wśród siedmiuset ludzi znalazły się dwa parasole, które posłużyły do osłonięcia kamiennego ołtarza przed nawałnicą.” Dziś w miejscu tych wydarzeń znajduje się pamiątkowy ołtarz, ufundowany w 2000 r. przez dwóch mieszkańców Tylmanowej.

Szczególnym natomiast wydarzeniem dla ziemi sądeckiej, a przede wszystkim symbolicznym dla samego Nowego Sącza, było wprowadzenie obrazu Przemienienia Pańskiego do głównego ołtarza kościoła farnego św. Małgorzaty. Uroczystość ta miała miejsce 6 sierpnia 1971; przewodniczyli jej wspólnie arcybiskup Wojtyła i biskup tarnowski Jerzy Ablewicz.

Ten cudowny obraz

Obraz, o którym mowa to być może najcenniejszy ze wszystkich nowosądeckich obiektów zabytkowych i sakralnych. Tradycja przypisuje jego autorstwo św. Łukaszowi i stanowi on przedstawienie w typie tzw. „veraicon”, a więc (z łaciny) „prawdziwego oblicza” Zbawiciela. Tego typu obrazy, charakterystyczne dla malarstwa prawosławnego, ale obecne i w zachodnim chrześcijaństwie, mają nawiązywać do starodawnego pierwszego prawdziwego wizerunku twarzy Chrystusa – zasadniczo uznanego za zaginiony, ale ostatnio coraz częściej identyfikowanego z istniejącym zadziwiającym obrazem – tzw. całunem z Manopello. Ten znajdujący się w górskim miasteczku włoskiej Abruzji wizerunek dopiero niedawno „odkryty” został dla świata i rozsławiony najbardziej bodaj przez niemieckiego dziennikarza Paula Badde („Boskie Oblicze. Całun z Manopello”, wyd. polskie 2006).

Według niektórych obraz ów to znana z tradycji katolickiej chusta św. Weroniki, według innych całun grobowy Chrystusa, z odbitym w cudowny sposób obliczem Zmartwychwstałego; po którym wszak – jak czytamy u św. Jana – w grobie pozostały tylko „leżące płótna oraz chusta, która była na Jego głowie”. Wizerunek z Manopello stanowi jeden z tzw. Acheiropoietos, tj. wizerunków (tym razem z greki) „nie ręką ludzką uczynionych” – podobnie jak Całun Turyński i wizerunek Matki Bożej z Guadalupe.

To wielki fascynujący temat, na który miejsca nam tu brak, więc poprzestańmy na jego zasygnalizowaniu, a wróćmy do samego obrazu sądeckiego. Zgodnie z podaniem spisanym w XVII w. (przez ks. Franciszka Brzechfę) znajdował się on na początku w Jerozolimie, a następnie „za ułożeniem traktatów między Portą Otomańską i Moskwą” dostał się w ręce cara moskiewskiego. Ten z kolei miał go podarować posłom polskim króla Wacława II, którzy zabrali obraz do kraju i dalej w kierunku Węgier, gdzie akurat przebywał król (zob. A. Gąsior, J. Królikowski, „Ikona Bożej miłości”, Tarnów 2007).

Dalej to samo źródło wiąże obraz z samymi początkami miasta Nowego Sącza. Otóż posłowie „przyjechawszy tedy w Góry Sądeckie, stanęli na noc we wsi Kamienica (…), a gdy rano wstawszy, z granic polskich wyjeżdżać umyślili, wóz, na którym był schowany Obraz (…) stanął jak wryty tak dalece, że go oprócz koni opasłych i mocnych kilka jarzm wołów założonych ruszyć z miejsca nie mogło”. Dopiero gdy, za radą wezwanego na pomoc pustelnika – sławnego „nieskazitelnem życiem” tercjarza franciszkańskiego, obraz tu z wozu zdjęto, konie i woły ruszyły dalej. Kiedy zaś wieść o całym zdarzeniu doszła do króla Wacława, zdecydował on, że w miejscu, gdzie stanął wóz, założy miasto. Tak właśnie powstał Nowy Sącz, a w tutejszym kościele pozostawiono niezwykły obraz.

600 tysięcy wiernych na starosądeckich błoniach

Tyle znana legenda. Oczywiście nie musimy wierzyć w jej prawdziwość; faktem jest natomiast, że pod względem historycznym obraz stanowi pewną zagadkę. Ostatnio datuje się go na XIV w. i wiąże jego powstanie z terenem Czech. Nic jednak nie jest tutaj pewne. Najstarsze w każdym razie potwierdzenie jego obecności w Nowym Sączu pochodzi z końca XVI w. Znajdował się wtedy w kościele franciszkańskim, gdzie zresztą ocalał cudownie z pożaru, który strawił miasto i klasztor w 1611 r.

Po kasacie klasztoru franciszkańskiego, w 1785 r. przeniesiony został do kościoła św. Małgorzaty. Znajdował się tu potem w ołtarzu bocznym, aż do wspomnianego uroczystego przeniesienia przez kardynała Wojtyłę na ołtarz główny świątyni. W 1992 r. Karol Wojtyła – już jako papież Jan Paweł II – podniósł zaś tenże nasz sądecki kościół, w którym znajduje się ów niezwykły obraz – do zaszczytnej godności bazyliki mniejszej.

Kilka lat później – w 1999 r. – papież Polak gościł po raz ostatni na sądeckiej ziemi. Msza odprawiona na starosądeckich błoniach zgromadziła ponad 600 tysięcy wiernych, a atmosfera spotkania i przywołane wspomnienia najwyraźniej dodały zdrowia osłabionemu chorobą papieżowi. Dzień wcześniej z powodu złego samopoczucia i gorączki nie mógł przybyć na błonia krakowskie, gdzie czekało na niego półtora miliona pielgrzymów.

Nie było wiadomo czy następnego dnia zdoła przybyć do Starego Sącza. Jednak przyjechał. I to z powodu złych warunków atmosferycznych przywieziono go samochodem. Z dużym trudem, ale odprawił mszę; choć tekst homilii odczytał za niego kardynał Franciszek Macharski. Na koniec wygłosił zaś przemówienie, którego elementem była słynna „powtórka z geografii”.

Po południu tego dnia papież był w Wadowicach. I to tu, wtedy właśnie, na zakończenie kazania, wspominał swoje wadowickie czasy, a w tym i osławione kremówki. Wyraźnie wracały mu siły. Kto wie, jaki udział w takiej poprawie samopoczucia Ojca Świętego miał pobyt na Sądecczyźnie, a może i same klaryski, których klasztor papież odwiedził jeszcze tego dnia w Starym Sączu. Jakimi to lekami z „Bożej apteki”, nieznanymi już współczesnej farmacji i medycynie, siostry uleczyły wtedy Jana Pawła II…

(Sławomir Wróblewski)

Materiał pochodzi z październikowego numeru miesięcznika 'Sądeczanin". Archiwalne wydania są do nabycia jako e-wydanie lub PDF







Dziękujemy za przesłanie błędu