Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Sobota, 20 kwietnia. Imieniny: Agnieszki, Amalii, Czecha
29/07/2018 - 19:10

Dzień tajlandzko-słowacko-żywiecki 26. Święta Dzieci Gór

Spod Kikuli, zza miedzy, zza oceanów Ostatni akt dramatu. Jutro – jego epilog. A dramat – w znaczeniu literackim – to nic strasznego. To jest taki rodzaj, w którym więcej niż wydarzenia czy świat przedstawiony, liczą się charaktery.

Dzień tajlandzko-słowacko-żywiecki 26. Święta Dzieci Gór. Fot. Piotr Droździk

Konie natychmiast zamieniają się w żaby, a potem chłopcy znów stają się chłopcami, żeby się posiłować, ponosić, pochodzić na czworaka, powirować z zawrotną szybkością w kręgach, by sprawdzić, który dłużej się nie rozerwie. Chłopcy stają się baranami, na których dziewczęta ruszają w krótką podróż. I chłopcy znów się popisują chodzeniem na rękach, na kolanach, samych kolanach, brzuchach…. I dawno nie było programu, w którym tak wiele się dzieje, w takim niesamowitym tempie, zabawa za zabawą, gdzie chłopak znów staje się koniem i wiezie na plecach dziewczynę, albo chłopcy jeden obok drugiego leżą, służąc za „piękny chodniczek”… I chwila wytchnienia dla patrzących, ale uszy nie odpoczywają.

Popis kwintetu smyczkowego i cymbałów sprawia, że nogi same przytupują i dłonie składają się do oklasków. Kolejny skrzypek, ubrany nieco inaczej, tak bardziej po miastowemu. „Zagaduje” kapelę, która nie czeka długo. W rytmie jego muzyk i muzyki kapeli, wchodzi para: znów skrzypek, z dziewczyną. Drugi zagrał, więc pierwszy porwał dziewczynę do tańca, ale drugi przecież z nią przyszedł, odłożył skrzypce i odbił dziewczynę. Potem pierwszy, potem znów drugi. W końcu jakby nie zauważyli, że dziewczyna uciekła, i poszli w jakiś pojedynek. A pojedynek taneczny nie jest na śmierć i życie, prowadzi do przyjaźni, jedności i zgody, gdzie już bez podchodów tańczą z panną, która najwyraźniej dala im drugą szansę, raz jeden, raz drugi.

Kwintet smyczkowy rozrósł się w septet, a na scenie wirują plisowane spódnice i dźwięczą ostrogi przy butach z cholewami. Przez chwilę jedyną muzyka jest śpiew trzech dziewcząt i uderzenia obcasów. Włącza się kapela dając znak, że teraz i chłopcy mogą zawirować… I takie ambiwalentne uczucia oglądającego: Jak długo jeszcze wytrzyma ich kondycja? A z drugiej strony: Niech to się nie kończy! I właśnie w tym momencie się skończyło. Na chwilę.

Na chwilę wracamy do Tajlandii. Taniec jałmużników, na tle ksylofonu – delikatne dzwoneczki w rękach delikatnych dziewcząt. Jeden z uprzednich wojowników wchodzi z bębnem, na jego okrzyk pojawia się kolejnych 8 bębniarzy. I kilku innych perkusjonistów. Czas na taniec i śpiew wszystkich dziewcząt. Ostatni akord, i niestety pożegnanie zespołu z Tajlandii z Festiwalem. Nie zobaczymy ich na koncercie finałowym.

Dziś zatem jest czas, by otrzymali festiwalowego barana, pamiątkowe zdjęcie za kamrackimi zespołami i kosz słodyczy. Tajlandczycy zabierają ze sobą również pieśń Józka i wszystkich zgromadzonych o dobrej wieczerzy, u macierzy… O czasie co przemija, a przy tym daje i odbiera. I fantastyczne pożegnanie słowackiej kapeli. Zespół tajlandzki schodzi ze sceny, prowadzony przez Józka Brodę, idącego pod rękę z jedną z azjatyckich tancerek.

I znów Słowacy! Zabawy dziewcząt. Wyliczanka, która dziewczyna pierwsza ruszy do tańca, podrywając po kolei kolejne. A potem coś bliskiego, śpiew o nóżkach zająca, którymi przebierałaby każda z nich, gdyby je miała. Śpiew słowacki, dziewczęcy, czysty, wypełnia salę i dusze. I gdy krąg wiruje coraz szybciej, włącza się znów kapela.

Chłopcy, w dziwnych, trochę komicznych kapelusikach, z odsłoniętymi brzuchami, fałszem (czy zamierzonym?) w śpiewie! I wydaje się że właśnie o taki chaos, między popisami dziewcząt, a chłopców chodzi. Bo po chwili już tańczą pary i jest ich coraz więcej i każda dziewczyna chce się zakręcić w tańcu z chłopakiem. I grzmi cała scena, i wiruje, a smyczki ledwie za nimi nadążają, a oni ledwie nadążają za smyczkami. Owacje! Zasłużone! (Kamil Cyganik Fot. Piotr Droździk)







Dziękujemy za przesłanie błędu