Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Piątek, 29 marca. Imieniny: Marka, Wiktoryny, Zenona
18/02/2018 - 10:55

Dobra książka. Sądeczanin poleca „Słuch absolutny”, Andrzej Szczeklik w rozmowie z Jerzym Illgiem (7)

„Słuch absolutny” pomaga zrozumieć, skąd biorą się ludzie wyjątkowi, jak wielkiej pracy i pasji wymaga zrealizowanie marzeń. W rozmowie z wydawcą i przyjacielem Jerzym Illgiem profesor Szczeklik opowiada o swoim dzieciństwie, domu, mistrzach i najważniejszych lekturach, etapach kariery i przygodach na zagranicznych stażach. Snuje opowieść o zaangażowaniu w Solidarność i represjach w stanie wojennym, spotkaniach z Papieżem, wyprawach w ukochane góry.

Przyjeżdżasz do Krakowa i co zastajesz? Jakie gospodarstwo obejmujesz?

Przyszedłem z dużej i mocnej kliniki i znajduję tutaj coś rozpaczliwego. Wchodzę do budyneczku, który był starym szpitalem poizraelickim, zniszczonym mocno w czasie wojny, potem tak pi razy oko troszeczkę odremontowanym, brudnym, zaniedbanym. (…)
A obok, od ulicy Skawińskiej, do kliniki przylegało Przytulisko Brata Alberta. To też na zawsze mi zostało w oczach. Tam także i dzisiaj stoi zawsze, lato, zima, ten sam ogonek trzydziestu czy czterdziestu ludzi czekających na zupę. Przygnębiające. To do tego przytuliska wszedł kiedyś, podobno po balu w pałacu u Potockich, tam, gdzie dzisiaj jest Piwnica pod Baranami, Albert Chmielowski – w asyście policjantów, bo to było niebezpieczne. Tam leżało pokotem stu pięćdziesięciu do dwustu ludzi, biedacy, chorzy i różni opryszkowie. Wyszedł stamtąd po godzinie wstrząśnięty i powiedział do swoich kolegów: „Ja już tu z nimi zostanę”. I tak to się zaczęło – dokładnie w tym samym miejscu, w którym to znajduje się dzisiaj. On tam zresztą po wielu latach umarł. Nie dziwiło mnie, że papież wyniósł go na ołtarze.
Jeszcze jako wzięty malarz jeździł do Paryża, cała droga artystyczna stała przed nim otworem; Sienkiewicz, Modrzejewska, Gierymski, przyjaciele, gadali całe noce – i on to wszystko rzucił. A ponieważ miasto nasze, na które trochę żeśmy już napsioczyli, uważało go za takiego samego wariata jak ci, którymi on się zajmował, i nie dawało mu grosza – on miał wózek, jeździł z nim po mieście i kwestował, żeby coś mu jednak dla tych biedaków dali. (…)

Zrobię teraz odskok w bok. Byłem niedawno w Barcelonie i pojechałem do Montserrat, słynnego klasztoru pod Barceloną, gdzie lubiłem jeździć, byłem tam kilka razy. Tam jest bardzo dobra galeria malarstwa, mają jednego Caravaggia, El Greca, paru wielkich malarzy, a także wystawę późnych hiszpańskich impresjonistów. Natknąłem się w niej na obrazek, który przykuł moją uwagę. „Przecież ja to znam. Co to jest?” Patrzę – przecież to jest moja Skawińska. Było to przytulisko hiszpańskie, przed którym stali ludzie. Obraz zatytułowany był Pobres esperanto la sopa – „Biedni czekają na zupę”. Wypisz, wymaluj, ci sami ludzie, o ciemniejszej karnacji niż nasi, bo to południowcy, ale w tej samej pozie.
Tak więc to całe otoczenie w Krakowie robiło strasznie przygnębiające wrażenie. Ale ja ci powiem – ja tego w ogóle nie widziałem, dla mnie wtedy to była ziemia obiecana, mimo że była ta komuna… Wiedziałem, jak powinien wyglądać szpital, jak powinna wyglądać klinika – i bardzo tego chciałem. Powoli, powoli, latami…

Miałem szczęście być wśród grona gości, którym zaprezentowałeś nowy budynek kliniki, aparaturę, którą udało ci się zgromadzić i zabiegi, które można było oglądać na ekranie w sąsiedniej sali…(…)

Padła komuna i otwarły się możliwości, wtedy jeszcze słabe, mało uświadamiane. Ja miałem kontakt ze światem zachodnim i wyczytałem, że można się starać o pieniądze – co było dosyć niecodzienne – które mogły iść nie tylko na badania naukowe, ale i na inwestycje. Zacząłem gorączkowo po nocach pisać granty, dzwoniłem do tej Brukseli – oczywiście nie marzyła się nam jeszcze wtedy żadna Unia Europejska – i przedstawiałem różne projekty naukowe.(…) Ostatecznie, kiedy otwierałem ten budynek, to zaprosiłem premiera rządu flandryjskiego, bo Królestwo Belgii zaangażowało się w ten remont. I przyjechał. Przed wejściem jest tablica. Gdy już miałem te pieniądze, to moje rozmowy z naszym rządem były inne, mogłem oczekiwać mocnego wsparcia. (…) I tak to poszło, udało się wspaniale. (…) Postawiliśmy piękne laboratoria, apotem to już szukało się pieniędzy… Taka jest dola szefa zespołu – wszędzie musi szukać pieniędzy. Skończył się grant norweski, zacznie się szwajcarski. Jednak trzy miliony franków to jest także dla mnie imponujące…

Tego wszystkiego by nie było, gdyby nie stały za tym wyniki badań naukowych… Oni nie dają pieniędzy każdemu, kto zapuka do drzwi. Trzeba się wylegitymować dorobkiem, który jest weryfikowany, oceniany…

Ostatnio nasz wspólny znajomy powiedział mi: „Stary, grant grantem, pięknie, wygrałeś konkurs, ale żeś ty pomyślał, żeby to wziąć we frankach szwajcarskich?!”.

Geniusz…

Poczułem się finansistą, jakim nigdy w życiu nie byłem. Nie mam absolutnie smykałki do robienia pieniędzy, ale tym razem się udało.

„Słuch  absolutny”, Andrzej Szczeklik w rozmowie z Jerzym Illgiem, wyd. Znak, Kraków 2014
Cytowane fragmenty pochodzą z rozdziału „To całe otoczenie w Krakowie było strasznie przygnębiające”







Dziękujemy za przesłanie błędu