Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Piątek, 19 kwietnia. Imieniny: Alfa, Leonii, Tytusa
18/10/2018 - 14:40

Dobra książka. Sądeczanin poleca. M. Urbanek "Wieniawa. Szwoleżer na Pegazie" 4

Ślub pięknego płowowłosego Bolka i „pozłocistej” Stefanii Calvas, dla której to porzucił córkę rektora Balastisa, odbył się wczesną jesienią 1906 roku. Niedługo potem młoda para, jak wielu wcześniej i później, przez Wiedeń i Berlin, gdzie stanęli na prawie rok dla malarskich studiów Bolka, ruszyła do Paryża.

„Prawie pod ręką był Wiedeń, poważny ośrodek nauki, miasto niebiedne w tradycje artystyczne wszelkich kierunków i łatwe do życia” – pisał Józef Beck. „Mimo to zapada decyzja wyjazdu do Paryża. Stanowczo Wieniawa odmawiał swej ratyfikacji traktatowi rozbiorowemu ofiarującemu Galicję Habsburgom”.

Paryż był miejscem, gdzie młody człowiek z artystycznymi ambicjami być musiał. A więc i Bolesław Długoszowski, mimo chlubnego lekarskiego dyplomu i pomyślnie odbytej praktyki okulistycznej u profesora Burzyńskiego ruszył, by biedować i głodować tylko dlatego, że należało to do elementarnego szlifu każdego przyszłego artysty.

„W czasach cielęcej mojej młodości – pisał Kornel Makuszyński, z którym Wieniawa spotykał się przy ubogim paryskim stole – nie można było wyzwolić się z terminu na czeladnika w cechu malarskim czy pisarskim, jeśli się nie odbyło wędrówki do stolicy światła i świata. Młodzieniec z artystycznej branży, który nie był w Paryżu, był marnym Turkiem, który nie zwiedził Mekki i nie pił wody ze studni Cem-Cem. Brak mu było tego świetlanego pocałunku, który na czole adepta składał Paryż. Zdawało się, że taki będzie zawsze miał bielmo na oczach”.

W Paryżu więcej czasu zajmowało Długoszowskiemu studiowanie życia niż nudnych zasad sztuki medycznej. Pojechał do Francji, by nigdy już nie odzyskać serca dla lekarskich zajęć.

(…)

Ale obok malarsko-poetyckich wzruszeń było w tamtych paryskich latach także coś więcej. Również do Paryża zaczęły docierać wieści o rodzącym się w Galicji ruchu strzeleckim. Powstał oddział „Strzelca” i nad Sekwaną, coraz więcej i częściej, poczynało się mówić o Józefie Piłsudskim. Na początku do współorganizowanego przez Długoszowskiego „Strzelca” wstąpili wszyscy. Malarze, poeci, studenci. Ale kiedy na pierwszych „wojskowych” zajęciach w pracowni malarza Stanisława Smoguleckiego, w szopie opodal cmentarza Montparnasse, zamiast wyśnionych karabinów dano im długie kije, prysnęły romantyczne marzenia o bohaterskich wyczynach. Na następne szkolenie przyszła ledwie połowa. Ale ci, co przyszli, pozostali już do końca.

„Najzagorzalszym zwolennikiem <<ćwiczeń>> był Wieniawa-Długoszowski” – napisał Xawery Glinka.

Żołnierskie szkolenie było tak nudne, jak tylko nudne potrafią być ćwiczenia wojskowe. Marsze i tyraliery w podparyskich lasach, wściekle monotonne składanie i rozkładanie parabellum na wykładach o uzbrojeniu, nieco taktyki na poziomie plutonu i kompanii oraz musztra, którą wykładał ściągnięty do Paryża starszy brat Bolesława, Kazimierz Długoszowski. Był oficerem rezerwy armii austriackiej.

Dla tej paryskiej kilkunastoosobowej ledwie armii napisał Bolesław za namową Sieroszewskiego swój pierwszy wojskowy marsz:

Siwy wczesnym rankiem

Sunie w pole brać –

Patrzcie, co za pyski!

To legion paryski,

Co chce Mocha prać!

Nie da się ta armia

Wrogom w kaszy zjeść,

Bo za naczelnikiem

Idzie zwartym szykiem

Żołnierzy… Aż sześć!

W walce na bagnety

Długoszowski zuch,

Ten, idąc na przodzie,

Nosem swym przebodzie

Wrogów naraz dwóch!

Paryski oddział „Strzelca” nie należał na pewno do najgorszych, skoro wyszło z jego szeregów paru generałów i bohaterów wielkiej wojny, którą później nazwano pierwszą światową. Ćwiczyli wspólnie z Długoszowskim Andrzej Strug, Wacław Sieroszewski, Konrad Libicki, Stanisław Markus, Jerzy Błeszyńskim January Grzędziński, przyszły legionowy grafik Leopold Gottlieb, Włodzimierz Konieczny i kilku innych.

Pewnie to właśnie wtedy zdarzyła się sprzeczka, którą Wieniawa wspominał z rozrzewnieniem jeszcze po trzydziestu latach. Piękna dama, której nazwisko zostanie już chyba na zawsze nieznane, zwymyślała Długoszowskiego, że oto on, paryski cygan i włóczęga, który zwiedził już pół Europy, nigdy dotąd nie był w stolicy Polski, w Warszawie. A on, przyszyły pupil Warszawy, butnie założył się, że z paszportem otrzymanym od rosyjskiego zaborcy nie pojedzie tam nigdy. Jeśli kiedyś do stolicy zawita – to tylko jako żołnierz, na koniu i z polską szablą u boku.

Wtedy, na parę lat przed wojną, było w tych słowach jeszcze wiele towarzyskiego przekomarzania się, choć pewnie też i wiary, że dni spędzane na ćwiczeniach w Clamost czy Charville nie pójdą jednak na marne.

Na rozkaz strzeleckiego dowództwa, a więc na rozkaz Piłsudskiego, Polacy utworzyli w Paryżu Koło Polsko-Tureckie. Oficjalnie po to, by nawiązać z Turcją kontakty artystyczno-literackie, a naprawdę, by zbliżyć się do zawsze, nawet pod rozbiorami, życzliwego Polsce tureckiego narodu. Prezesował Kołu Sieroszewski, był w nim Strug i Bronisław Piłsudski, brat Józefa, znawca obyczajów i narzecza zamieszkujących Sachalin Ajnosów. Długoszowski sekretarzował.

Wybór fragmentów MB, na podstawie: Mariusz Urbanek, Wieniawa Szwoleżer na Pegazie, Wydawnictwo Iskry 2015 r.







Dziękujemy za przesłanie błędu