Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Wtorek, 19 marca. Imieniny: Aleksandryny, Józefa, Nicety
17/10/2018 - 19:55

Dobra książka. Sądeczanin poleca. M. Urbanek "Wieniawa. Szwoleżer na Pegazie" 3

„Trzeba było Piłsudskiego, żeby Wieniawa został żołnierzem – pisał Józef Beck, współtowarzysz w Legionach, przyjaciel, a na koniec minister spraw zagranicznych i zwierzchnik w dyplomacji – i Beliny, żeby mógł być ułanem (…). W nauce swej wybrał też Wieniawa drogę najmniej zbliżającą go do maszyny państwowej monarchii habsburskiej”.

Wybrał studia medyczne w najmilej zawsze wspominanym Lwowie. Pięć lat spędzonych w murach Uniwersytetu Lwowskiego (imię Jana Kazimierza uczelnia otrzymała dopiero w wolnej Polsce) przeszło nie wiadomo kiedy na ciągłych pośpiesznych wędrówkach między zakładami medycznymi i klinikami przy ulicach Łyczakowskiej i Piekarskiej za dnia a słynną lwowską kawiarnią pana Sznajdra wieczorami i nocami. Nauka przychodziła Długoszowskiemu łatwo, toteż w wyznaczonych terminach celująco zdawał kolejne egzaminacyjne rygory, by wiosną 1906 roku otrzymać z rąk rektora, a omalże i teścia, profesora Augusta Balastisa dyplom doktora wszechnauk medycznych.

„Ukończył medycynę we Lwowie, a jakże, doktorskim tytułem podpisywał się na urzędowych aktach, i ukończył ją tak, że przepowiadano mu na tej drodze jak najlepszą przyszłość” – wspominał Beck. „ Pierwsza zasadnicza cecha Wieniawy: <<przebierny>> był bardzo w tym, co miał robić, ale wszystko, co robił, robił bardzo porządnie”.

Ale przecież zły to student, pisał Wieniawa, który uniwersyteckie lata marnuje wyłącznie na studiowanie. Bolesław Długoszowski złym studentem nie był. Równie wiele czasu, co w klinikach, spędzał w kawiarni Sznajdra, przepełnionej nastrojami przybyszewszczyzny i bohemą Lwowa, miasta większego i więcej wówczas znaczącego niż Kraków.

„W gronie literatów młody student medycyny, krawat mickiewiczowski, włosy blond ułożone w liryczne pukle – wspominał sam siebie z tamtego czasu – dyskusja na nieśmiertelny temat miłości i śmierci prowadzona z entuzjazmem tak smętnym i wnioskami tak beznadziejnymi, że Tadeusz Miciński, poeta równie wielki jak niezrozumiały, filozof i mistyk, wychodząc ze mną, gdyż tym młodzieńcem byłem ja, nad ranem z kawiarni, bierze odeń słowo honoru, iż w ciągu roku nie odbierze sobie życia”.

Stolica Galicji przyciągała największych. Sznajderowskiej cyganerii przewodził Jan Kasprowicz, już niemłody, ale wciąż z rozognionymi oczyma i nieokiełznaną fantazją, odrobinę tylko tonowaną powagą profesorskiej togi.

„Tam to wieczorami gromadziła się lwowska brać artystyczna, tam przez szereg lat zachodził codziennie Jan Kasprowicz na partię domina i dyskusje <<de omnibus rebus et quibusdam aliis>> – zapamiętał Długoszowski spotkania u Sznajdra – tam pewnego wieczoru Leopold Staff, grając w bilard, improwizował wiersz wykpiwający modernistyczną poezję. Widzę go i słyszę dziś jeszcze, jak z kijem bilardowym w ręku dyktuje Heniowi Zbierzchowskiemu:

Na fioletowy dach mej duszy

Fortepianowe kapią wonie…

A po sinej wód głębinie

Smutny kaczor w nicość płynie…

Wybór fragmentów MB, na podstawie: Mariusz Urbanek, Wieniawa Szwoleżer na Pegazie, Wydawnictwo Iskry 2015 r.







Dziękujemy za przesłanie błędu