Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Piątek, 29 marca. Imieniny: Marka, Wiktoryny, Zenona
24/09/2012 - 11:01

Czy istnieje coś takiego jak powołanie do samotności?

To książka o poszukiwaniu miłości na całe życie – z perspektywy młodych, szczęśliwych małżonków - Katarzyny i Tomasza Jarosz. Fragmenty "Miłość czy MIŁOŚĆ? Czyli sztuka chodzenia ze sobą" znajdziecie na naszym portalu.
Katarzyna i Tomasz Jarosz "Miłość czy MIŁOŚĆ? Czyli sztuka chodzenia ze sobą" (fragm. VI)
Skoro nie rodzina czy zakon, to coś na usprawiedliwienie bycia samemu wypada mieć. Zaczyna trochę działać w Caritasie, trochę w jakiejś wspólnocie, troszkę tego skubnie, trochę tego. W niczym dłużej miejsca nie zagrzewa. I co się dzieje? Nie jest spełniony/a, nie jest do końca szczęśliwy/a. Bo brak jest tej głębi, tego ducha ożywczego, kierującego ich zapałem. Lata lecą, czasem ktoś się koło nich zakręci, ale – według nich – to nie to, bo oni mają przecież inne powołanie. Każdy dzień wygląda tak samo: praca, dom, jakiś obiad, zakupy dla jednej osoby, weekendy u rodziców. Natarczywe pytanie ze strony rodziny: co dalej, na które nie bardzo wiadomo, co odpowiedzieć. Przyjaciół coraz mniej, bo każdy zajęty swoimi sprawami. Nic za bardzo nie daje satysfakcji, bo dla kogo ubierać choinkę, dla kogo piec ciasto? W końcu naprawdę zostają sami i zastanawiają się, co tu dalej robić, czym się zająć. Pojawia się myśl: a może trzeba było wyjść za mąż? A może trzeba było pójść do zakonu? Przystają do jakiejś grupy przy kościele, coś robią, ale nadal brak tego „ducha”. Nie chcemy broń Boże nikogo urazić! Chcemy tylko powiedzieć, że jest ZASADNICZA RÓŻNICA między byciem samemu z wyboru (któremu przyświeca konkretny cel), a domniemanym powołaniem do samotności (z braku pomysłu na życie). Wiemy, że nie wszyscy założą rodzinę. I nie będzie tak z ich winy. Po prostu – nie znajdą kandydata na męża czy żonę. Nie krytykujemy absolutnie, doskonale rozumiemy ich ból, bo w pewnym momencie życia wydawało nam się, że być może będzie to też naszym udziałem. Należy takim osobom współczuć bólu niespełnionego powołania i na ile to możliwe, starać się im pomóc – tak bardzo konkretnie: przez poznawanie ze swoimi znajomymi, którzy także jeszcze są sami, przez zachęcanie do szukania tej drugiej osoby przez Internet czy choćby biuro matrymonialne. Natomiast zmierzamy do tego, że nie ma powołania DO SAMOTNOŚCI dla niej samej. Nikt nie może żyć dla siebie.
Katarzyna i Tomasz Jarosz "Miłość czy MIŁOŚĆ? Czyli sztuka chodzenia ze sobą" (fragm. V)
Czystość duchową zawsze można odzyskać, choćby nie wiem jaką miało się przeszłość (przykładem św. Augustyn). Fizycznego dziewictwa już nie, ale z relacji par, które po współżyciu zdecydowały się zachować czystość do ślubu, wynika, że ten czas pozwolił im nauczyć się czułości nie tylko seksualnej, nauczyć się dostrzegać wiele rzeczy, których przedtem nie widzieli, a później noc poślubna była prawdziwym świętem. Wcześniejsze współżycie trochę ich „zaślepiało”, wytwarzało ową mocną nić przywiązania, polegającą na tym, że nie widzi się wielu wad drugiej osoby, ciężko było im obiektywnie ocenić, czy ten człowiek nadaje się na współmałżonka. Często takie pary mieszkały razem, a zatem po prostu proza życia codziennego i „prawie małżeńskie” problemy powodowały, że myślały już innymi kategoriami, a czasu narzeczeństwa praktycznie nie było! Wtedy nie ma randek, wyczekiwanych spotkań i tej całej romantycznej, i trochę tajemniczej otoczki, czekania na siebie, na moment, kiedy będziemy już razem. Tego po prostu nie ma. A najbardziej przykry musi być moment, kiedy oboje budzą się razem w dniu ślubu, biorą ślub i po weselu wracają do tego samego domu, tego samego łóżka. I co tu się zmieniło? Gdzie ta radość? To odkrywanie siebie, swoich ciał? Postanowienie zachowania czystości przywraca – oczywiście w okrojonym kształcie, ale przywraca – radość czekania i cieszenia się perspektywą bycia razem.
Katarzyna i Tomasz Jarosz "Miłość czy MIŁOŚĆ? Czyli sztuka chodzenia ze sobą" (fragm. IV)
Jest chyba różnica pomiędzy delektowaniem się deserem w kawiarni, a jedzeniem na ulicy pączka kupionego w osiedlowym sklepie. Wprawdzie i jeden i drugi ma smak, ale… chyba się zgodzicie, że różnica jest. Chyba przyjemniej rozkoszować się ulubionym ciastkiem, siedząc wygodnie w fotelu, nie spiesząc się nigdzie, niż jeść tego zwykłego pączka z reguły na stojąco i w pośpiechu, na dodatek szukając po kieszeniach chusteczki, bo lukier okleja nam usta i ręce. Tak samo jest ze współżyciem. Gdy jesteśmy małżeństwem: mąż zapewnia opiekę i poczucie bezpieczeństwa. Będzie szalał z radości, gdy pocznie się dziecko, a chłopak przerażony i wściekły z powodu „wpadki”, często odchodzi i zostawia z problemem. Musi być gwarancja nierozerwalności związku, a nie jego tymczasowość. Musi być miłość dojrzała, nie żądając a dla siebie tylko ofiarowująca. Muszą być także odpowiednie warunki zewnętrzne. Chyba przyjemniej współżyć we własnym domu, we własnym łóżku z nastrojowymi świecami wokół, niż ukradkiem na kanapie, gdy rodziców nie ma. Chyba lepiej cieszyć się seksem bez wyrzutów sumienia, z poczuciem, że jest to wyraz mojej miłości do małżonka, niż przeżywać chwilową przyjemność, a potem zastanawiać się, czy on mnie naprawdę kocha, czy tylko pożąda i bać się przedświątecznej spowiedzi.
Katarzyna i Tomasz Jarosz "Miłość czy MIŁOŚĆ? Czyli sztuka chodzenia ze sobą" (fragm. III)
Kolejna bardzo dzieląca nas kwestia to odmienność w sposobie rozwiązywania problemów.
Zapewne większość z Was słyszała o tzw. męskiej „jaskini”. To słowo część kobiet przyprawia o gęsią skórkę, bo oznacza ni mniej, ni więcej, że mężczyzna ma problem i będzie nad nim myślał. No i myśli. Czasem godzinę, czasem dzień, a czasem i kilka tygodni. Gdyby on tylko myślał, to jeszcze byłoby pół biedy. Ale myślenie wiąże się z faktem, że chce wtedy być sam, nie chce, by go pytano, o co chodzi, odmawia spotkań towarzyskich, w skrajnych wypadkach wymaga ciszy, a do szału doprowadza go pytanie, czy mu pomóc. No bo – według niego – nic się nie stało. Jest problem, problem wymaga wymyślenia rozwiązania i on nad tym pracuje. Oczywiście nikt inny prócz niego samego jego problemu rozwiązać nie potrafi. Natomiast kobieta, która, gdy ma problem, chce się wygadać, potrzebuje pocieszenia, przytulenia i zapewnienia, że będzie dobrze, usiłuje tą samą taktykę „sprzedać” mężczyźnie. Czym naraża się na jego wściekłość, bo on nie znosi, jak się mu przerywa i o coś dopytuje. Pół biedy, gdy kobieta w ogóle wie, że mężczyzna siedzi w jaskini. Nie jest z tego faktu zadowolona, bo kto by był zadowolony, gdyby kochana osoba nie pozwalała sobie pomóc, nie chciała nic powiedzieć, ani się przytulić. Ale jeśli kobieta rozumie tę potrzebę, to jakoś przeczeka. Gorzej, gdy o tym nie wie… Wtedy dopiero się zaczyna! Jest przekonana, że on się na nią obraził. To standardowe, kobiece myślenie. Gdy się do niej koleżanka nagle nie chce odzywać, to oczywiste, że się obraziła. Więc kobieta usiłuje dociec za co…

Katarzyna i Tomasz Jarosz "Miłość czy MIŁOŚĆ? Czyli sztuka chodzenia ze sobą" (fragm. II)
Nie jest tak, że jest jedna, jedyna droga w życiu każdego człowieka. Jest ich bardzo wiele i (uwaga!) wiele z nich jest zgodnych z wolą Bożą. Bóg nie określa jedynej właściwej, tak jak nie określa, że z tym a tym, o tej i o tej godzinie, tego roku, w tym kościele mamy się związać sakramentem małżeństwa. Po co by nam wtedy była potrzebna wolna wola? A jak trudno byłoby „trafić” w tę wolę Bożą! To by była udręka przez całe życie tak się zastanawiać, czy robię to, co Bóg dla mnie zaplanował, czy nie? Bóg widzi naprzód, widzi nasze życie i widzi konsekwencje wyboru każdej drogi, każdej podjętej przez nas decyzji. Tych możliwości przedstawia nam bardzo wiele, może nawet nieskończenie wiele? (to już materia do teologów). I nawet jeśli nam daje jakieś określone powołanie, to wcale nie znaczy, że jesteśmy nim zdeterminowani, że nie wolno nam wybrać nic innego (przeważnie jednak wtedy tak jest, że sami chcemy je wybrać, ale z przymusem to nie ma nic wspólnego). To tylko jedna z wielu dróg, którą Bóg nam wskazuje – to Jego zaproszenie i od nas zależy, czy z niego skorzystamy, czy nie. Mało tego, nawet wtedy gdybyśmy ją rozeznali i najpierw chcieli realizować, ale potem z jakichś względów odrzucili, to też nic się nie dzieje. Może będziemy niespełnieni – tylko tyle. Ale nie mamy grzechu ani nie powinniśmy żyć w przeświadczeniu, że Bóg nas ukarze za nieposłuszeństwo. A takie przeświadczenie niestety nieraz ma miejsce.
 

Katarzyna i Tomasz Jarosz "Miłość czy MIŁOŚĆ? Czyli sztuka chodzenia ze sobą" (fragm. I)
Dopóki nie zaakceptujesz, nie pokochasz siebie, nie będziesz w stanie pokochać kogoś. Miłość to pragnienie dobra dla drugiego człowieka. A miłować mamy kogoś „jak siebie samego”. A jeśli siebie nienawidzisz, to Twoją miarą jest nienawiść, a nie miłość. Zapytaj siebie, czego w sobie nienawidzisz. Tylko nie mów: „wszystkiego”. Konkretnie, wymieniaj. Czego? Wyglądu? Jeśli tak, to czego najbardziej? Włosów, figury? Jeśli stylu bycia, to czego w nim? Nieumiejętności wysławiania się, nieumiejętności nawiązania kontaktu? Weź kartkę i pisz po kolei, czego nienawidzisz. Zrób sobie całą listę. To jest plan szatana wobec Ciebie. Zniszczyć Cię przez listę tego, czego w sobie nienawidzisz. Ty z lubością realizujesz – nie wiedząc o tym – jego plan Twojego samozniszczenia. A teraz weź tę kartkę. To będzie też Twój plan. Plan samoocalenia. To, co w sobie znienawidziłeś, musisz oswoić. Nie mówimy, że pokochać, bo to może Ci się nie udać. Zresztą, ciężko kochać krzywe zęby czy jąkanie się. Ale oswoić. Zrozumieć, że to jesteś Ty, to jest cząstka Ciebie, . Pomyśl: gdyby ukochana przez Ciebie osoba miała taki problem (któryś z wymienionych na tej kartce), to byś się złościł na nią, wypominał jej to czy objął, przytulił, pocałował, powiedział, że i tak kochasz. No powiedz, jakbyś zareagował?
O książce pisaliśmy: Co o chodzeniu i byciu ze sobą wiedzieć się powinno

Katarzyna i Tomasz Jarosz, Miłość czy MIŁOŚĆ? Czyli sztuka chodzenia ze sobą, Wydawnictwo Salezjańskie, Warszawa 2010.








Dziękujemy za przesłanie błędu