Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Piątek, 29 marca. Imieniny: Marka, Wiktoryny, Zenona
21/06/2020 - 16:00

Wojna futbolowa: najbardziej zdumiewająca była ta cierpliwość

Sceneria książki zmienia się jak w kalejdoskopie: Luanda, Tanganika, Algieria, Azja Mniejsza to kolejne etapy reporterskiej podróży Kapuścińskiego, w którą wpisał dyskretnie interesujące wątki autobiograficzne.

Mały Salwador stałby się nagle mocarstwem dwóch oceanów. Najkrótsza droga do Atlantyku prowadziła z Salwadoru właśnie tędy, gdzie byliśmy - przez Ocotepeque, Santa Rosa de Copan, San Pedro Sula, do Puerto Cortes. Czołówki pancerne Salwadoru weszły już głęboko w terytorium Hondurasu. Szły z rozkazem - wyjść na Atlantyk, wyjść na Europę, wyjść na świat! Ich radio powtarzało: TROCHĘ KRZYKU I HAŁASU I NIE BĘDZIE HONDURASU. Słaby, biedniejszy Honduras bronił się zażarcie.

(…) W południe pojechaliśmy odkrytą ciężarówką na front. Czterdzieści kilometrów minęło spokojnie. Wjeżdżaliśmy w coraz wyższy i wyższy kraj, w zielone góry pokryte gęstym, tropikalnym buszem. Na stokach gór gliniane, puste chałupy, niektóre spalone. Gdzieś minęliśmy wieś całą wędrującą z tobołkami skrajem drogi. W jednym miejscu stała gromada chłopów w białych koszulach i sombrerach, wymachująca do nas maczetami i strzelbami. Później daleko, daleko odezwały się działa. Nagle na drodze zrobił się ruch. Dojeżdżaliśmy do miejsca, gdzie na polanę wciętą trójkątem w las zwożono rannych. Jedni leżeli na noszach, inni wprost na trawie. Kręciło się tu kilku żołnierzy i dwóch sanitariuszy, nie było lekarza. Obok czterech żołnierzy kopało dół.

Ranni leżeli spokojnie, cierpliwie, najbardziej zdumiewająca była ta cierpliwość, niepojęta nadludzka wytrzymałość na ból, tak charakterystyczna dla Indian. Nikt tu nie krzyczał, nikt nie wzywał ratunku. Żołnierze roznosili im wodę, dość prymitywni sanitariusze opatrywali, jak umieli. To, co zobaczyłem, nie mieściło mi się w głowie. Jeden z sanitariuszy, z lancetem w ręku, szedł od rannego do rannego i wydłubywał z nich kule, tak jak wydłubuje się pestki z jabłka. Drugi zalewał ranę jodyną i kładł na niej tampon. W pewnym momencie żołnierze przywieźli ciężarówką rannego chłopa. Salwadorczyka. Kula ugrzęzła mu w kolanie. Kazali mu położyć się na trawie. Chłop był bosy, blady, schlapany krwią. Sanitariusz szperał lancetem w kolanie, szukał kuli. Chłop jęknął. - Cicho, biedaku - powiedział sanitariusz - bo mi przeszkadzasz. Pomógł sobie palcami i wyciągnął pocisk. Polał ranę jodyną i owinął byle jak bandażem. (...)

Ryszard Kapuściński, „Wojna futbolowa”, wydanie XXII, wydawnictwo Czytelnik, Warszawa 2019

wybór fragmentów: AU







Dziękujemy za przesłanie błędu