Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Czwartek, 28 marca. Imieniny: Anieli, Kasrota, Soni
14/10/2020 - 16:05

Oswoić raka. Inspirujące historie i przewodnik po emocjach (3)

Dużo gorzej byłoby, gdyby to oni mieli umierać, a mnie przypadłaby rola wspierania ich w leczeniu i odchodzeniu.

OLA

[…] „Za młoda pani jest na raka” – usłyszałam. „A schudła pani ostatnio? Nie? No to nie ma się co martwić, proszę jednak na wszelki wypadek udać się do onkologa”.

Bardzo już długo czekałam na tego szampana, na potwierdzenie, że wszystko jest w porządku. Nieco zniecierpliwiona poszłam do Centrum Onkologii na kolejne badania i po raz kolejny musiałam się zmierzyć z pytaniami i komentarzami na temat długiego karmienia piersią. Dla świętego spokoju zrobiono mi biopsję.

Centrum Onkologii na warszawskim Ursynowie to straszne miejsce, pełne bardzo, bardzo chorych ludzi. Nie ma zapisów na godziny, przed każdym gabinetem kłębi się tłum. Czekając na biopsję, wyobrażałam sobie, że przyszłam tam gościnnie, by uprzyjemniać życie pacjentów. Pisałam do koleżanki: „Mam taką zabawę, że jestem najfajniejsza w całym budynku. Przynoszę ludziom z kolejki wodę, udzielam informacji, bo wiem, jak działa kolejka, rozdaję uśmiechy. Będą tu o mnie opowiadać przynajmniej do końca roku. Robię wszystko, by tylko nie słuchać ich historii”.

Tuż po biopsji, jeszcze na leżance, zapytałam, czy po zabiegu będę mogła karmić piersią. Każda z pań odpowiedziała co innego, po czym zabandażowały mnie od brzucha po szyję i nie pozwoliły zdejmować opatrunku przez kilka dni. Na wynik biopsji czekałam kolejne trzy tygodnie. W tym czasie nie myślałam już o szampanie, ale o wielkiej fecie, gdy wreszcie się potwierdzi, że jestem zdrowa.

Potem przyszedł wynik... Pamiętasz tę chwilę?

Nie mogłam się jej doczekać. Chciałam poczuć ulgę i radośnie świętować. Wygarnąć wszystkim, że się nie znają na karmieniu piersią! Wychodziłyśmy akurat z Emilką z zajęć dla dzieci, gdy dostałam maila. Wynik otworzyłam w telefonie. W nim dwa słowa, które czytałam chyba z dwadzieścia razy, z nadzieją, że znikną: rak inwazyjny… rak inwazyjny… rak inwazyjny... […]

Mój stan i moje emocje odbijały się na córce. Przestała się buntować, stała się wiecznie uśmiechnięta, przymilna i spokojna, za spokojna, to wyglądało nienaturalnie. Dręczyło mnie pytanie, co się kłębi w tej biednej malutkiej główce.

Myślałaś chociaż trochę o sobie czy tylko o dziecku?

O sobie myślałam w kontekście ulgi, że to ja zachorowałam, a nie moja córka albo mąż. Byłam przekonana, że za chwilę umrę i tyle. Dużo gorzej byłoby, gdyby to oni mieli umierać, a mnie przypadłaby rola wspierania ich w leczeniu i odchodzeniu.


„Oswoić raka” Agnieszka Witkowicz-Matolicz, Adrianna Sobol, Znak Horyzont, Kraków 2020
Dziękujemy wydawnictwu Znak Horyzont za udostępnienie wybranych fragmentów







Dziękujemy za przesłanie błędu