Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Piątek, 19 kwietnia. Imieniny: Alfa, Leonii, Tytusa
26/05/2022 - 11:30

"To mama mnie nauczyła"

Powieść inspirowana prawdziwą historią Elizy Acton, autorki pierwszej książki kulinarnej, której odbiorcami były niższe warstwy społeczne.

Nota od wydawcy:
Poruszająca opowieść o tym, jak wziąć los w swoje ręce, zmierzyć się z sekretami przeszłości i… odpowiednio doprawić krem cytrynowy.

Anglia, rok 1835. Do Londynu docierają rzadkie przysmaki, egzotyczne przyprawy i nieznane owoce. Nikt jednak nie wie, jak ich używać. Kiedy wydawca proponuje Elizie Acton napisanie książki kucharskiej zamiast kolejnego tomiku poezji, dziewczyna odmawia. Bankructwo ojca zmienia jednak jej sytuację. Eliza musi z czegoś żyć. Chociaż nigdy wcześniej nie postawiła stopy w kuchni, zaczyna zbierać przepisy, eksperymentować, aż w końcu ze zdziwieniem odkrywa w sobie talent i pasję do gotowania. Pomocnicą Elizy zostaje pozbawiona środków do życia Ann. Choć dzielą je różnice klasowe oraz pilnie strzeżone tajemnice, między kobietami nawiązuje się przyjaźń. Razem przetestują setki przepisów, odkryją nieznane im dotąd smaki i stworzą książkę kucharską, która zrewolucjonizuje spojrzenie na gotowanie. W tej historii mieszają się nie tylko smaki i zapachy, ale też marzenia, traumy, ambicje.

Anna
Wyśmienita lemoniada (z lawendą)

Skończyłam czytać. Zapada krótka cisza, w której słychać, jak z głodu burczy mi w brzuchu. Ponownie oblewam się rumieńcem, ale panna Acton tylko się śmieje i pyta mnie, gdzie się nauczyłam tak dobrze czytać.

– To mama mnie nauczyła – odpowiadam. – Bardzo jej zależało, żebym umiała czytać. Mój brat nie miał serca do nauki, ale ja bardzo to lubiłam.

– Musisz mieć wspaniałą matkę  – mówi panna Acton i uśmiech rozjaśnia jej uroczą twarz.

Nagle ogrania mnie straszne zmęczenie, jakby głośna lektura wyssała ze mnie całe życie.

– Uważam, że świetnie się nadasz – mówi pani. – Nie płacimy dużo. Czy zgodzisz się na pięć szylingów tygodniowo?

To pytanie tak mnie poraża, że staję jak wryta z rozdziawionymi ustami. Nie chodzi o to, że jej nie wierzę – chociaż mając tak wspaniały dom, muszą być bogate jak Krezus – po prostu peszy mnie samo pytanie. Pani Thorpe mówiła, że zostanę poinformowana o wysokości zarobków, na co mam dygnąć i powiedzieć: „Dziękuję, proszę pani”. Przypominam to sobie trochę za późno, bo panna Acton znowu coś do mnie mówi z wielkim przejęciem.

– Oczywiście, twoja pensja wzrośnie, gdy zaznajomisz się lepiej z funkcjonowaniem domu. Może uda nam się dać ci na początek trochę więcej. Wiem, że to skromna pensja, ale…

– Pięć szylingów to wielka hojność, proszę pani – upewniam ją pospiesznie, zanim zdąży cofnąć ofertę i napisać do pani Thorpe, że jestem bezczelna.

– Doskonale. Czy chcesz zobaczyć pokój, w którym będziesz nocowała razem z naszą pokojówką? Hatty przybyła z nami z Ipswich.

Spoglądam na nią z niepokojem. O tym pytaniu pani Thorpe też nie wspomniała

– Na pewno jest bardzo ładny, proszę pani.

– No dobrze – mówi panna Acton, po czym kładzie dłoń na moim ramieniu, jakby chciała mnie poprowadzić do drzwi. Dotyk jej ręki to dla mnie dziwne uczucie, bo od bardzo dawna nikt nie dotykał mnie tak serdecznie. Mama, którą musiałam do siebie wiązać, tylko kopała i szturchała. A i z tatą nie było lepiej: albo go dźwigałam, albo ciągnęłam, czując na twarzy alkoholowy chuch. Ale panna Acton to co innego, jest taka czysta, ciepła i schludna.

– Na koniec jeszcze jedna rzecz – mówi do mnie, gdy wychodzimy na dziedziniec. Znów robię wielkie oczy i sztywnieję, pewna, że w końcu przejrzała mnie na wskroś i tę „złą krew”.

– Słucham, proszę pani.

Panna Acton milczy przez chwilę i wachluje się dłonią.

– Musimy wymyślić dla ciebie inny sposób zwracania się do mnie.

– Tak, proszę pani – przytakuję w odruchu paniki. Nie mam pojęcia, o co jej chodzi.

Znowu się śmieje, jakbym powiedziała coś strasznie zabawnego.

– Do pani Acton możesz mówić „proszę pani”, ale wolałabym, żebyś do mnie mówiła „panno Elizo”. Czy to cię nie peszy?

Wyciąga rękę i znów dotyka mojego ramienia długimi białymi palcami, bardzo lekko i bardzo przelotnie.

– Tak, proszę pani – odpowiadam wstrząśnięta. A ona parska śmiechem, uświadamiając mi, jaka jestem niemądra. – Tak, panno Elizo – mówię głosem, którym zwracam się do mamy, głosem napoleońskim. Był to z mojej strony bezmyślny odruch, więc speszona zatykam usta dłonią. Ale panna Eliza tylko potakuje z uśmiechem, a jej niebieskie oczy lśnią jak dwie skąpane w rosie niezapominajki olśnione słońcem.

Tańczę przez całą drogę powrotną do domu, wędrując przez zżęte pola kukurydzy i dębowe zagajniki skąpane w bladozielonym świetle. Dopiero na ostatnim zakręcie przypomina mi się, że pani Thorpe kazała wspomnieć o Jacku i jego pracy w najwspanialszej kuchni Londynu. Co za gapa ze mnie! Tak mnie oszołomiła piękna panna Eliza ze swoją lemoniadą i ta jej kuchnia, taka schludna i połyskliwa – po prostu rajska! – że pani Thorpe całkiem wyleciała mi z głowy. Postanawiam się nie przyznawać. Ani nie mówić o przyjaznym dotknięciu panny Elizy. Odsuwam myśl o pani Thorpe i o jej wlokącej się po ziemi sukni, która mnie drapie i kłuje wszystkimi szwami, i spieszę do naszej chaty z nadzieją, że tato dotrzymał słowa i nie pił ani nie zakatrupił mamy.


Sekret panny Elizy, Annabel Abbs, wydawnictwo MANDO, 2022







Dziękujemy za przesłanie błędu