"Mam przedziwne uczucie, że coś nas łączy"
(...)
Wzdycham ciężko, bo pan Longman jeszcze mi nie zwrócił mojego rękopisu, chociaż prosiłam go o to dwukrotnie i przyjęłam zlecenie na książkę kucharską. Kroję cytryny na połówki i starannie wyciskam do misy – z każdą kroplą wyzbywam się myśli o panu Longmanie. Zaczynam za to myśleć o Annie Kirby. Co za dziwna istotka. Nieładna. Piegowata. Chuda. Tonęła w tej baloniastej sukni, z której wycięcia sterczały jej obojczyki. I garbi się, jak gdyby przez całe swoje krótkie życie dźwigała worki z węglem. A przy tym wszystkim umie czytać… i doceniła moją lawendową lemoniadę. Chyba ma w sobie jakiś rys poetycki. Jej twarz, dziecinna jeszcze i niezdecydowana, zdradza uczciwość, ciekawość, inteligencję. I jeszcze coś, czego nie umiem dokładnie nazwać: jakąś powagę. Mam przedziwne uczucie, że coś nas łączy. Matka jest oczywiście niezadowolona; zażądała ode mnie wyjaśnień, dlaczego zatrudniłam dziewczynę, która nigdy u nikogo nie służyła. Udobruchała się dopiero, gdy jej powiedziałam, jak śmiesznie tania jest Anna, dodając, że jej list polecający napisał sam pastor.
– Wspaniała nowina, Elizo! – Rozanielona matka przerywa bieg moich myśli. – Od poniedziałku mamy pierwszych lokatorów. Pułkownik Martin ze Spitalfields w Londynie przyjeżdża z żoną leczyć podagrę tutejszymi wodami. Zdążysz coś przygotować?
Ogarnia mnie nerwowe podniecenie.
– Właśnie szykuję potrawkę z zająca i krem cytrynowy na lunch. A na obiad proponuję pikantną pieczeń wołową i sałatkę z liści mlecza, na deser szarlotkę. – Przerywam, żeby possać skaleczony palec, który szczypie, bo do ranki dostał się sok z cytryny. I przeklinam w duchu moje niezdarne ręce, które ucierpiały już także od krajalnicy do chleba, tarki do gałki muszkatołowej i noża do siekania ziół. – Jeżeli wszystko okaże się smaczne, powtórzę ten jadłospis w poniedziałek.
– Mój Boże, Elizo! Jakie ty masz ręce! Całe pokaleczone! Kto cię weźmie za żonę z takimi rękami?
Krzywię się.
– Nie spodziewam się wielu oświadczyn.
– No a jeśli się okaże, że pułkownik Martin ma brata w stanie wolnym? – Matka końcami palców poprawia koafiurę.
– Wolę już zostać starą panną, niż wyjść za starego podagryka, który nie żony potrzebuje, ale pielęgniarki.
– Co ty mówisz, Elizo! Stara panna nie ma za grosz poszanowania. A tobie przecież zależy na ludzkim szacunku i godności? Może pułkownik Martin ma syna, który nie choruje na podagrę? – Matka pociąga nosem i lustruje mnie od stóp do głów. – Żona kowala jest w ciąży, a ma już ze czterdzieści trzy lata. Czterdzieści trzy! Siwa jak gołąbek, a twoje włosy wciąż mają śliczny kasztanowy odcień.
– Daj mi spokój, mamo, lepiej będzie, jeśli zabiorę się do swojej książki kucharskiej, która zapewni nam dochód niezależnie od pułkownika Martina i jego ewentualnych męskich krewnych.
Rozbijam jajko o brzeg misy i śledzę wzrokiem wypływające w całości żółtko. Skorupka ani trochę się nie ukruszyła, co przez sekundę napełnia mnie nieadekwatnym poczuciem szczęścia.
– Masz zamiar układać własne przepisy? Czy będziesz żerowała na innych autorach?
– Na razie uczę się gotować. Za jakiś czas zamierzam napisać do wszystkich naszych przyjaciół i znajomych z prośbą o przysłanie mi ich ulubionych przepisów.
Mówiąc to, ubijam jajka trzepaczką, aż bieleją mi knykcie.
– Żeby się wszyscy dowiedzieli, że zostałaś… kucharką? – prycha pogardliwie matka.
– Poza tym będę tworzyć własne przepisy – ciągnę spokojnie, starając się nie podnosić głosu. Nie chcę jej zdradzać, że już teraz łączę i mieszam składniki w wyobraźni: owoce z przyprawami korzennymi, świeżą rybę z ziołami, mięsa z liśćmi dzikich roślin i śmietaną; i tak by nie zrozumiała.
– A zatem, moja droga, skoro już masz pisać do naszych przyjaciół i znajomych, to proponuję powiadomić ich, że liczymy na zróżnicowane menu dla naszych gości. Nic więcej nie musisz dodawać. – Zaplata ręce na piersiach. – W ten sposób przynajmniej zachowasz godność.
– Nic z tego, mamo. Jeśli wykorzystam czyjś przepis w mojej książce, to oczywiście podam autora. Chyba że dana osoba będzie sobie życzyła pozostać anonimową. – Wpatruję się w gęstniejącą masę jajeczną i ubijam ją tak zamaszyście, że aż ręka mnie boli. – Na pewno masz jeszcze mnóstwo zajęć w związku z przygotowaniami do przyjazdu pułkownika i pani Martin – mówię w końcu, chcąc, żeby już sobie poszła.
– Hatty bardzo dobrze odnajduje się w Tonbridge – rzuca matka na odchodnym. – Ale mam wrażenie, że będzie jeszcze szczęśliwsza, kiedy zjawi się pomywaczka. Będzie miała koleżankę.
Myślę o Annie, o małej, chudej Annie, która zaniemówiła z zachwytu nad lemoniadą.
– I ja też – mówię sobie. – I ja też.
Annabel Abbs, Sekret panny Elizy, wydawnictwo MANDO, 2022