Dobra książka: "Tajemnica węgierskiego manuskryptu", Magdalena Ponurkiewicz (7)
Jesienią pięćdziesiątego szóstego, o ile się nie mylę w listopadzie, na stacji kolejowej w Muszynie zatrzymano dwa bydlęce wagony i odstawiono na bocznicę. W wagonach siedemdziesięcioro dwoje brudnych, głodnych i zmarzniętych dzieci czekało na pomoc. To były dzieci w wieku od kilku do kilkunastu lat. Wtedy to naczelnik stacji Władysław Krupa, który za okupacji był uchodźcą w Keszthely, ruszył na ratunek. Najprawdopodobniej nielegalnie z jego polecenia przetoczono oba wagony do jego rodzinnej miejscowości, czyli do Marcinkowic koło Nowego Sącza, gdzie proboszcz Jan Góra i mój ojciec, Jan Mróz, natychmiast wezwali mieszkańców 69 do pomocy nieszczęsnym dzieciom. Małych przybyszów zakwaterowano ostatecznie na jakiś czas w internacie szkoły rolniczej. Marcinkowiczanie nie szczędzili sił, aby im pomóc jak tylko się dało.
– Przepraszam, że wejdę w słowo – przerwała opowieść Marta. Czy u was odbyły się jakieś uroczystości rocznicowe?
– Tak. W lipcu 2006 roku, ale zaraz do tego dojdziemy.
– Czy nie było chętnych do adopcji? – zainteresowała się Joanna.
– Nie było o tym mowy! Dzieci zatrzymano w Polsce do czasu, kiedy na Węgrzech sytuacja wróciła do normy i wtedy powróciły do ojczyzny. Nasze dzieci po pobycie w Marcinkowicach pojechały do Krynicy, gdzie zakwaterowano je na jakiś czas w „Hajduczku”. Poza grupą, o której mówię, były inne np.: w Nowym Sączu, Szczawnicy, Zakopanem.
– Boże! Ile łącznie mogło być tych dzieci?
– Na to pytanie nie umiem odpowiedzieć, ale zapewniam, że bardzo dużo. A teraz proszę spojrzeć. To album odnaleziony po latach zupełnie przypadkowo, wśród dokumentów naszej parafii. Stał się po jakimś czasie zaczynem do nawiązania serdecznych wzajemnych kontaktów między mieszkańcami Marcinkowic i Keszthely. Ich inicjatorem był dyrektor Centrum Kultury w Keszthely Géza Cséby i to dzięki jego zabiegom wmurowano właśnie 10 lipca 2006 roku, piękną marmurową tablicę w przedsionku kościoła w Marcinkowicach. Ta dwujęzyczna tablica jest wyrazem wdzięczności Węgrów za opiekę nad dziećmi w pięćdziesiątą rocznicę wydarzeń.
– Czy Marcinkowice to duża miejscowość?
– Domyślam się, o co pani pyta, pani Marto. Niewielka wieś, ale mieszkają w niej ludzie o gorących sercach. Mieliśmy okazję spłacić część długu zaciągniętego przez Polaków u Węgrów w czasie okupacji. Teraz proszę spojrzeć na zdjęcia. Jest tablica pamiątkowa i wiele zdjęć z pięćdziesiątego szóstego i pięćdziesiątego siódmego roku. Tu dzieci wymizerowane i straszliwie smutne, a tam zdjęcia z zabawy mikołajkowej w „Hajduczku”.
Czy udało się im kiedyś zapomnieć o koszmarze? – Marta zadała to pytanie, rozumiejąc, jak nikt z czworga rozmówców, tragedię pięćdziesiątego szóstego roku.
Magdalena Ponurkiewicz, „Tajemnica węgierskiego manuskryptu”, Wydawnictwo Nova Sandec, 2013
Dziękujemy Autorce za udostępnienie cytowanych fragmentów