Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Wtorek, 23 kwietnia. Imieniny: Ilony, Jerzego, Wojciecha
16/02/2020 - 09:30

Dobra książka: "Tajemnica węgierskiego manuskryptu", Magdalena Ponurkiewicz (7)

To album odnaleziony po latach zupełnie przypadkowo, wśród dokumentów naszej parafii. Stał się po jakimś czasie zaczynem do nawiązania serdecznych wzajemnych kontaktów między mieszkańcami Marcinkowic i Keszthely.

Jesienią pięćdziesiątego szóstego, o ile się nie mylę w listo­padzie, na stacji kolejowej w Muszynie zatrzymano dwa bydlęce wagony i odstawiono na bocznicę. W wagonach siedemdziesięcio­ro dwoje brudnych, głodnych i zmarzniętych dzieci czekało na po­moc. To były dzieci w wieku od kilku do kilkunastu lat. Wtedy to naczelnik stacji Władysław Krupa, który za okupacji był uchodźcą w Keszthely, ruszył na ratunek. Najprawdopodobniej nielegalnie z jego polecenia przetoczono oba wagony do jego rodzinnej miej­scowości, czyli do Marcinkowic koło Nowego Sącza, gdzie proboszcz Jan Góra i mój ojciec, Jan Mróz, natychmiast wezwali mieszkańców 69 do pomocy nieszczęsnym dzieciom. Małych przybyszów zakwate­rowano ostatecznie na jakiś czas w internacie szkoły rolniczej. Mar­cinkowiczanie nie szczędzili sił, aby im pomóc jak tylko się dało.

– Przepraszam, że wejdę w słowo – przerwała opowieść Marta. Czy u was odbyły się jakieś uroczystości rocznicowe?

– Tak. W lipcu 2006 roku, ale zaraz do tego dojdziemy.

– Czy nie było chętnych do adopcji? – zainteresowała się Joanna.

– Nie było o tym mowy! Dzieci zatrzymano w Polsce do czasu, kiedy na Węgrzech sytuacja wróciła do normy i wtedy powróciły do ojczyzny. Nasze dzieci po pobycie w Marcinkowicach pojechały do Krynicy, gdzie zakwaterowano je na jakiś czas w „Hajduczku”. Poza grupą, o której mówię, były inne np.: w Nowym Sączu, Szczawnicy, Zakopanem.

– Boże! Ile łącznie mogło być tych dzieci?

– Na to pytanie nie umiem odpowiedzieć, ale zapewniam, że bar­dzo dużo. A teraz proszę spojrzeć. To album odnaleziony po latach zupełnie przypadkowo, wśród dokumentów naszej parafii. Stał się po jakimś czasie zaczynem do nawiązania serdecznych wzajemnych kontaktów między mieszkańcami Marcinkowic i Keszthely. Ich ini­cjatorem był dyrektor Centrum Kultury w Keszthely Géza Cséby i to dzięki jego zabiegom wmurowano właśnie 10 lipca 2006 roku, pięk­ną marmurową tablicę w przedsionku kościoła w Marcinkowicach. Ta dwujęzyczna tablica jest wyrazem wdzięczności Węgrów za opiekę nad dziećmi w pięćdziesiątą rocznicę wydarzeń.

– Czy Marcinkowice to duża miejscowość?

– Domyślam się, o co pani pyta, pani Marto. Niewielka wieś, ale mieszkają w niej ludzie o gorących sercach. Mieliśmy okazję spłacić część długu zaciągniętego przez Polaków u Węgrów w czasie okupacji. Teraz proszę spojrzeć na zdjęcia. Jest tablica pamiątko­wa i wiele zdjęć z pięćdziesiątego szóstego i pięćdziesiątego siódmego roku. Tu dzieci wymizerowane i straszliwie smutne, a tam zdjęcia z zabawy mikołajkowej w „Hajduczku”.

Czy udało się im kiedyś zapomnieć o koszmarze? – Marta zadała to pytanie, rozumiejąc, jak nikt z czworga rozmówców, tragedię pięć­dziesiątego szóstego roku.

Magdalena Ponurkiewicz, „Tajemnica węgierskiego manuskryptu”, Wydawnictwo Nova Sandec, 2013
Dziękujemy Autorce za udostępnienie cytowanych fragmentów







Dziękujemy za przesłanie błędu