Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Czwartek, 28 marca. Imieniny: Anieli, Kasrota, Soni
12/02/2020 - 09:30

Dobra książka: Magdalena Ponurkiewicz "Tajemnica węgierskiego manuskryptu" (3)

Adam wciągnął w nozdrza balsamiczny zapach starych jodeł i cierpką woń butwiejących liści lip i buków, z których każde zasługiwało na miano pomnika przyrody.

Mieszkańcy „Polnego Krzewu”

Adam Szamodi, którego dźwięk komórki postawił na nogi jesz­cze przed siódmą, wskoczył pod prysznic i czym prędzej ruszył na śniadanie. Nadopiekuńcza babka to skarb! – wykrzyknął. Gdyby nie ona pewnie zmarłbym z głodu we śnie. Uśmiechnął się pod nosem na myśl o tym, jak bardzo deptała mu po piętach, starając się chronić go przed nim samym. Dolny Śląsk ze swymi tajemnicami przyciągał go jak magnes i ta właśnie inklinacja budziła w babce najczarniejsze obawy. Na nocnym stoliku leżała książka Lamparskiej „Tajemnice, zamki, podziemia”. Jej treść była w stanie rozgrzać emocje każdego czytelnika. W willi o dźwięcznej nazwie „Polny Krzew” znalazł się dzięki sympatycznej internetowej zachęcie, która brzmiała: Przyjedź, a poczujesz się u nas jak w domu. Trafił, jak się okazało w dziesiątkę, bo gospodarze Renia i Bolek potrafili „złapać” kontakt z każdym, kto się pojawił, a kuchnia Reni zadowolić mogła niejednego. Stareńka willa, o niemieckiej nazwie Federbush, należała kiedyś do przyja­ciółki Hauptmanna, pisarza i tłumacza. Starość i samotność spra­wiły, że kobieta willę sprzedała. Jak się później okazało właściwym ludziom, którzy nie tylko z ogromnym wysiłkiem remontowali to secesyjne cacko, ale w trudnych czasach kryzysu radzili sobie na tyle dobrze, by „Polny Krzew” nie tylko nie popadł w ruinę, ale zdo­bywał klientów – sympatyków tego miejsca, którzy bardziej od superkomfortu cenili sobie atmosferę. (…).  

Adam wciągnął w nozdrza balsamiczny zapach starych jodeł i cierpką woń butwiejących liści lip i buków, z których każde zasługiwało na miano pomnika przyrody. (…). Przez zwartą zasłonę z liści przebijał się gdzieniegdzie widok grzbietu Szrenicy, tonącego w porannym słońcu.

– Życie jest piękne – mruknął Adam przeciągając się leniwie. – Trzeba się ruszyć – pomyślał. Zaplanował na ten dzień wyprawę do Śnieżnych Kotłów i nie zamierzał niczego zmieniać. Fantastyczne wakacje poprzedzające rok dyplomowy na Politechnice Warszaw­skiej zawdzięczał matce. Ta, przed laty oddała syna na wychowanie babce chłopca, mieszkającej pod Warszawą, bo angażując się bez reszty w prowadzenie dużego biura architektonicznego w Buda­peszcie, pracowała dzień i noc. W końcu w świecie zdominowa­nym przez mężczyzn musiała umieć i wiedzieć więcej. Wyszła za mąż za kolegę z pracy, architekta, Węgra Tibora Szamodi. Zaczy­nając przed laty od szeregowego stanowiska, z czasem awansowała, a tego już nie zniosło wybujałe ego mężczyzny jej życia. Zostawił ją i dziecko dla kobiety o mniejszych aspiracjach. Matka starając się zrekompensować Adamowi rozłąkę, spełniała jego marzenia, ale w granicach zdrowego rozsądku. Trzymały sztamę obie z babką, by wychowywać go konsekwentnie. Dlatego też musiał u obu składać deklaracje wszelkiej ostrożności, by uzyskać zezwolenie na podróż do Szklarskiej. (…).

Magdalena Ponurkiewicz, „Tajemnica węgierskiego manuskryptu”, Wydawnictwo Nova Sandec, 2013
Dziękujemy Autorce za udostępnienie cytowanych fragmentów







Dziękujemy za przesłanie błędu