Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Środa, 24 kwietnia. Imieniny: Bony, Horacji, Jerzego
15/07/2022 - 13:05

Trzy lata wyjaśniają malwersacje w pracowniczej kasie zapomogowej w Nowym Sączu

Ludzie byli w szoku, kiedy blisko trzy lata temu wyszło na jaw, że zniknęły pieniądze z zakładowej kasy zapomogowo-pożyczkowej, do której pieniądze od lat wpłacało pół tysiąca pracowników Newagu. W jeszcze większy szok wprawiła ich informacja, że zniknęło ponad 600 tysięcy złotych. Od tamtej pory toczy się prokuratorskie śledztwo. Czy zbliża się do finału? Okazuje, że utknęło w martwym punkcie. Dlaczego?

Czytaj też Walutowa jazda bez trzymanki w Nowym Sączu. Frank szwajcarski już po 5 złotych

Przypomnijmy, że międzyzakładowa pracownicza kasa zapomogowo pożyczkowa  powstała przy sądeckim przedsiębiorstwie jeszcze za czasów Zakładów Napraw­czych Taboru Kolejowego. Wśród załogi cieszyła się popularnością, bo zasada jest prosta: oszczędzasz w kasie, potem możesz pożyczyć nieoprocentowane pieniądze.

Wszystko opiera się na zaufaniu, a zarząd kasy działa społecznie. Żeby jednak każdy każdemu patrzył na ręce, zarząd liczy jedenaście osób, ma przewodniczącego, wiceprzewodniczącego i skarbnika.

Finansami kasy zajmuje się księgowy, do tego, z mocy ustawy, kasę nadzorują związki zawodowe. W Newagu do pewnego momentu działała tylko "Solidarność". Jej szefów zaniepokoiło niezwoływanie od lat walnego zgromadzania członków kasy, której zarząd  funkcjonował w niemal niezmienionym składzie i nikt przed nikim z niczego się nie tłumaczył.

Jak malwersacje wyszły na jaw? Kluczowe okazało się powstanie nowej organizacji przy zakładzie,  Związku Zawodowego Pracowników Newagu. To do jego przewodniczącej, Małgorzaty Dudy, trafili członkowie kasy z prośbą o pomoc w uzyskaniu informacji o stanie ich wkładów.

W czerwcu 2019 roku przewodnicząca Duda zażądała więc wyjaśnień od Zbigniewa Bocheńskiego, emeryta i ówczesnego przewodniczącego kasy zapomogowo-pożyczkowej.

Nawet wówczas  nic jeszcze nie wskazywało na rozmiar afery. W lipcu wybrany został nowy zarząd kasy z przewodniczącym, który zasiadał również w poprzednim zarządzie. Kiedy nowi członkowie zarządu poprosili go o informacje finansowe, złożył rezygnację z funkcji. Wszystko wyszło na jaw, kiedy do komisji rewizyjnej dołączył Marcin Dębiński, a wiceprzewodniczącym kasy został Krystian Kiercz.

- Wtedy zaczęliśmy porządki od samego spodu - mówił wówczas w rozmowie z "Sądeczaninem" Krystian Kiercz. To jemu przypadło niewdzięczne zadanie poinformowania ludzi o ogromnej dziurze w kasie Kasy.

- Zrobiliśmy inwentaryzację dokumentów, zaczęliśmy je weryfikować, nie byliśmy jednak w stanie określić na ich podstawie rzeczywistego stanu finansów kasy. Dopiero 14 listopada dostaliśmy potrzebne dane od księgowej. Co się okazało? Brakowało ponad 652 tys. zł.

Czytaj też Wiesław Pióro przerywa milczenie. Jakie są kulisy odwołania prezesa uzdrowiska? 

Od tamtej pory, czyli od blisko trzech lat, śledztwo w tej sprawie prowadzi  Prokuratura Rejonowa w Gorlicach.  Jak dotąd przesłuchanych zostało kilkadziesiąt osób,  także tych ze starego i nowego zarządu kasy. Przesłuchano też dwoje podejrzanych, którzy usłyszeli zarzuty.


- Wszystko wskazuje na to, że z przywłaszczania pieniędzy  z kasy zapomogowo-pożyczkowej uczynili sobie stałe źródło  dochodu – mówił w rozmowie z „Sądeczaninem” szef prokuratury Tadeusza Cebo. - Proceder miał trwać przez dwa lata. Podejrzanym grozi nawet do 15 lat pozbawienia wolności.

Czy  po roku od tamtej rozmowy sprawa zbliża się do finału? Okazuje się, że utknęła w martwym punkcie.  Jak właśnie poinformowała gorlicka prokuratura, śledztwo przeciwko podejrzanym zostało zawieszone.

Dlaczego? Z uwagi na długotrwałą przeszkodę uniemożliwiającą dalsze prowadzenie postępowania, to jest  konieczność pozyskania opinii biegłego z zakresu analizy ekonomicznej powołanego postanowieniem z dnia 27 maja 2022 roku – poinformowała prokuratura.  ([email protected])







Dziękujemy za przesłanie błędu