Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Czwartek, 25 kwietnia. Imieniny: Jarosława, Marka, Wiki
08/05/2020 - 09:20

Piwny biznes w Grybowie w czasach zarazy z prezesem uwięzionym na Słowacji

Kiedy trzynaście lat temu Andrej Chovanec kupował podupadający browar w Siołkowej, nie miał pojęcia, że produkowane tam podłe piwo, którym można było się nieźle zatruć, zyskało prześmiewczą nazwę „zemsta Grybowa”. Zrujnowany zakład podniósł z upadku, spółka, która teraz funkcjonuje pod marką Pilsweizer, nie tylko wyszła na prostą, ale także z roku na rok poprawia swoje wyniki finansowe. Ten sprawnie działający biznesowy mechanizm zaciął się teraz przez epidemię koronawirusa.

Z Andrejem Chovancem właścicielem Browaru Regionalnego Pilsweiser Grybów rozmawia Jagienka Michalik

Koronawirus okazał się zabójczy nie tylko dla ludzi. Zainfekował całą gospodarkę. Niektóre firmy są na skraju bankructwa. Jak pan sobie radzi? 
-  Ósmy tydzień siedzę w domu. I mówię to ze złością. Nie mogę się dostać do pracy. Koszmar!

Pojechał pan z Grybowa, do domu na Słowację i już pana nie wpuścili? 
- Gdybym wrócił,  musiałbym pójść do państwowej kwarantanny, a potem z kolei nie mógłbym wrócić do domu, do rodziny. No po prostu chore czasy.

Da się zarządzać browarem zza granicy?
- Mam od tego zaufanych ludzi. A ja sam pracuję zdalnie. Z domu.

Gospodarka to system naczyń połączonych. Branża piwna ściśle powiązana jest z turystyką, restauratorami, imprezami plenerowymi, można by jeszcze długo wymieniać… Wszyscy oni wpadli w tarapaty. Pan pewnie też.  Sprzedaż piwa poleciała na łeb, na szyję?
- Utargi spadły. Mam wyprodukowane piwo, ale sprzedaje się trudniej.

Duże poniósł pan straty?
- Nie chcę o tym mówić.  Mogę tylko powiedzieć, że sytuacja dla naszej branży jest bardzo trudna, a pandemia doprowadziła do strasznej rywalizacji o klienta na rynku.

I walka jest nierówna, bo małe lokalne browary muszą toczyć bój z wielkimi, zagranicznymi koncernami.
- Mogłoby się wydawać, że tych ciężkich czasach powinniśmy się trzymać razem, a zamiast tego sklepikarze mi mówią: „duże browary robią promocję, więc z nimi handlujemy.” To przykre.

Rządowe apele o wspieranie własnych, lokalnych producentów nie działają?  Deklaracje ludzi o tym, że chcą wspierać swoich, nie przystają do rzeczywistości?  Nie zyskuje pan takiego wsparcia?
- Nie chcę wrzucać wszystkich do jednego worka.

A gdzie teraz łatwiej jest panu sprzedać piwo? Tutaj, na rynku lokalnym czy krajowym?
- Lepiej nas znają w Małopolsce, ale teraz, to i tak niewiele znaczy. Nie ma turystów. Pusta jest Krynica i w ogóle pusto jest w całym Beskidzie Sądeckim. Zamknięte są hotele, restauracje, piwne ogródki… Czekam na odmrożenie gospodarki.

To czekanie dla niektórych firm oznacza zwalnianie ludzi z pracy. Zmierzył się pan już z takimi trudnymi decyzjami?
- Łącznie z tymi, którzy pracują na umowę-zlecenie, zatrudniam trzydzieści osób. Część pracowników jest na urlopach, ale nikogo nie zwolniłem. I walczę o to, żebym nie musiał tego robić.

W tej walce pomaga panu rządowa tarcza antykryzysowa?
- Złożyliśmy wnioski. Ubiegamy się o postojowe i pieniądze z tarczy finansowej.

Ile czasu potrzebuje mały, lokalny browar, żeby wrócić do równowagi biznesowej?
-Mam nadzieję, że jeśli początkiem czerwca sytuacja się ustabilizuje, to w lecie uda się nam nadrobić straty.

Paradoksalnie może panu pomóc to, że ludzie raczej nie będą wyjeżdżać na wakacje za granicę. Będą wypoczywać w domach.
- Słyszałem nawet o tym, że rodziny mają od państwa otrzymywać bony w wysokości tysiąca złotych, do wykorzystania w polskich hotelach i gastronomii.

Kolejny pomysł wspierania rodzimych przedsiębiorców…
- Zaciekawiło mnie to. Jeśli to prawda, to może faktycznie ludzie będą podróżowali po kraju.

Kiedy pan wróci do Grybowa? Już nie będzie pan musiał przechodzić kwarantanny po przekroczeniu granicy.
- Niedługo. Szykuje się do powrotu.

Czyta też Jak Andrej Chovanec i jego femme fatale zamordowali zemstę Grybowa

[email protected], fot. archiwum







Dziękujemy za przesłanie błędu