Oszacowali straty sądeckich sadowników. Została im już tylko rozpacz
- Kolejne nawałnice, jakie przechodzą nad naszym regionem już nie mają u nas czego niszczyć – mówi przygnębiony wójt Łącka Jan Dziedzina.- Teraz sadownicy już tylko czekać na odszkodowania.
Niemal wszystkie gospodarstwa ubiegają się o rządową pomoc. Do gminy wpłynęło trzysta osiem wniosków o odszkodowanie. – Blisko czterdzieści to wnioski o szkody w środkach trwałych. To oznacza takie uszkodzenie drzew, że najprawdopodobniej jabłonie uschną - dodaje Dziedzina.
Straty jakie ponieśli sadownicy idą w setki tysięcy złotych. Z jednego hektara sadu rekordziście mieli nawet blisko pięćdziesiąt ton jabłek, średnio z jednego gospodarstwa wychodziło czterdzieści ton. Jeśli pomnożyć to przez ich cenę, łatwo policzyć tę biznesową klęskę –szacuje wójt Łącka. – A przecież należy do tego dodać pieniądze wydane na środki chemiczne i biologiczne stosowane do oprysków, plus paliwo. W przypadku kilkuhektarowego gospodarstwa to koszt około stu tysięcy złotych na rok, nie licząc robocizny.
W ubiegłym tygodniu straty oszacowała komisja, w skład której wchodzą przedstawiciele gminy, Ośrodków Doradztwa Rolniczego i Izby Rolnej. Protokoły trafiły już do wojewody. Kiedy sadownicy otrzymają pieniądze, nie wiadomo. Decyzja należy teraz do rządu.
Na jakie odszkodowania mogą liczyć sadownicy? Jeśli zbiory były ubezpieczone, 1200 złotych od hektara, a bez ubezpieczenia 640 złotych za hektar. To niewiele, zważywszy na skalę zniszczeń. Rozpacz sadowników jest tym większa, że nie wszyscy zdołali się ubezpieczyć.
Koszt komercyjnego ubezpieczenia jest bardzo wysoki. Sadownicy mogą ubiegać się o dopłaty z budżetu państwa, jednak w tym roku niewielu rolników mogło z tego skorzystać, bo pieniądze szybko się skończyły. Skończył się też limit ubezpieczeń nawet dla tych, którzy gotowi byli sami zapłacić całą kwotę. - Firmy w ogóle niechętnie ubezpieczają sadowników. Ostatnio robiło to tylko PZU mówił w rozmowie z „Sądeczaninem” Jan Golonka, prezes grupy producenckiej Owoc Łącki.
- Sadownicy są tym zbulwersowani i rozgoryczeni – mówi wójt Łącka. - Trudno zrozumieć, że ktoś gotów jest zapłacić spore pieniądze, żeby ubezpieczyć swoje zbiory i nie może tego zrobić. Tu potrzebne są rozwiązania systemowe. Chyba wszyscy już dojrzeli do tego, żeby wprowadzić obowiązkowe ubezpieczenia.
Dyskusja nad system ubezpieczeń, który obecnie jest dobrowolny, trwa od lat. Lekarstwem na tę sytuację miały być Towarzystwa Wzajemnych Ubezpieczeń czyli niekomercyjne organizacje zrzeszające rolników. W niektórych regionach to się udało, ale w skali kraju się rozwiązanie się nie przyjęło. Powstało ich za mało. Co będzie dalej? Nad propozycjami nowych rozwiązań pracuje ministerstwo rolnictwa. ([email protected])