Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Piątek, 19 kwietnia. Imieniny: Alfa, Leonii, Tytusa
17/11/2021 - 23:15

Jak były dyrektor sądeckiego pogotowia ratunkowego wyszedł z życiowego zakrętu

To był dla niego szok. Po wielu latach dyrektorowania w sądeckim pogotowiu ratunkowym trafił na bruk. Nie tylko stracił stanowisko. Dostał wilczy bilet, bo został zwolniony dyscyplinarnie. Padły zarzuty ciężkiego kalibru. Doprowadzenie placówki do finansowej katastrofy. Józef Zygmunt przeszedł załamanie nerwowe. Potem się wyzbierał i ze sprawą poszedł do sądu. Wygrał. A teraz został dyrektorem Sądu Rejonowego w Nowym Sączu i jak mówi, wreszcie wyszedł z życiowego zakrętu.

Ta wiadomość lotem błyskawicy obiegła miasto. Były szef sądeckiego pogotowia, który po dyscyplinarnym zwolnieniu z pracy z sukcesem zakończył wojny w sądzie, dowodząc, że stanowisko stracił bezzasadnie, teraz został dyrektorem Sądu Rejonowego w Nowym Sączu.

Czytaj też Przemówienie z Nowego Sącza na całą Polskę. Zszokowani słowami Ludomira Handzla

- Sprawa znalazła finał w Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym w Krakowie, który w wydanym wyroku uznał, że decyzja o moim odwołaniu ze stanowiska dyrektora pogotowia  została wydana z rażącym naruszaniem prawa – mówi Józef Zygmunt, który po tym jak trafił na bruk,  przeszedł złamanie nerwowe.

Co robił zanim z początkiem listopada dowiedział się, że wygrał konkurs na posadę dyrektora Sadu Rejonowego w Nowym Sączu?  - Po tym wszystkim, znalazłem pracę i byłem dyrektorem południowego regionu w należącej do PKP spółce Telkol, zajmującej się utrzymaniem w sprawności urządzeń telekomunikacyjnych, służących do bezpiecznego prowadzenia ruchu pociągów.  Przez ostatnie miesiące pracowałem w kolejowej spółce przewozowej Polregio.

Jak to się stało, że teraz stał się dyrektorem w sądzie? – Kiedy w sierpniu został ogłoszony konkurs na to stanowisko, zdecydowałem, że w nim wystartuje. Złożyłem dokumenty w ministerstwie sprawiedliwości i w październiku otrzymałem zaproszenie na rozmowy. Na początku listopada zapadła decyzja, że to właśnie ja zostałem dyrektorem.

Za co Zygmunt będzie odpowiedzialny w nowej pracy? Jak tłumaczy, dyrektor sądu rejonowego, to funkcja administracyjna, związana między innymi z zarządzaniem majątkiem.  - W dużej mierze to logistyka, która ma zapewnić sprawne funkcjonowanie placówki – wyjaśnia Zygmunt.  

Ma pan poczucie satysfakcji, że po zakończeniu sądowych batalii, które dowiodły, że zwolnienie było bezzasadne, teraz trafił pan na dyrektorskie stanowisko związane z wymiarem sprawiedliwości?  

- Przede wszystkim mama poczucie,  że wyszedłem z życiowego zakrętu, który był wielką niesprawiedliwością, czego musiałem dochodzić w sądach. To był dla mnie bardzo trudny czas. Ale sprawa definitywnie została zakończona i sprawiedliwie osądzona.  Najlepszym dowodem na to,  jest dowód, że podczas konkursu na nowe stanowisko przeszedłem przez sito resortu, który wszystko sprawdza. To naprawdę daje mi satysfakcję.

Przypomnijmy, że głowa Zygmunta poszła pod powiatowy topór ponad rok temu. Powód? Doprowadzenie placówki do finansowej katastrofy i naruszenie przepisów.

Co konkretnie znalazło się na liście zarzutów? Jak tłumaczyła Maria Olszowska z biura prasowego starostwa powiatowego, któremu pogotowie podlega, były dyrektor nie wykonał zaleceń pokontrolnych z 2017 roku. Nie zrealizował też planu inwestycyjnego na 2017 rok. Do tego doszły też nieprawidłowości w organizacji pracy administracji jednostki. Wszystko to – mówiła Olszowska - doprowadziło to bardzo złej sytuacji w Sądeckim Pogotowiu Ratunkowym.

Czytaj też Wulgarny napis na murach sądeckiej świątyni. Kto dopuścił się tej profanacji

Józef Zygmunt z takimi zarzutami się nie zgadzał i w rozmowie z „Sądeczaninem” tłumaczył, że strata, którą zanotowało pogotowie wynikała z braku pokrycia finansowego dla trzyosobowych załóg karetek pogotowia. - Koszt trzeciego ratownika, w skali roku, we wszystkich załogach, to właśnie około 1,2 mln złotych. To, dlatego, choć były takie zalecenia, nie zmniejszyłem do dwóch ratowników obsługi karetek pogotowia.

Jak uzasadniał wynikało to z oczekiwania na obiecaną ustawę o ratownictwie medycznym, która przewidywała trzyosobową załogę oraz z umowy ze związkami zawodowymi.  Poza tym – dowodził Zygmunt - konieczne byłoby dostosowanie, chodzi o wyposażenie i szkolenie, wymiany trzyosobowych załóg na dwuosobowe.  

Tłumaczył również sprawę niezapłaconych zusowskich składek. - To koszt sytuacji jaką już zastałem w pogotowiu. Chodzi o godziny, które nasi pracownicy przepracowali, aby godnie żyć. Był to proces powszechny we wszystkich jednostkach ochrony zdrowia. Pogotowie oddało tę sprawę do sądu. O możliwość takiej formy pracy ratowników apelowali ówcześni radni powiatu nowosądeckiego.

Czytaj też Cierpienie, na które nie było pieniędzy. Beznadziejną walkę toczyli od lat 

Zygmunt odwołał się do sądu pracy. Ten w pierwszej instancji decyzję starosty podtrzymał, ale potem sąd okręgowy ją zmienił. Nakazał skreślenie ze świadectwa pracy dyscyplinarnego zwolnienia i zasądził odszkodowanie w wysokości symbolicznej złotówki. Ostateczny finał sprawa znalazł w Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym w Krąkowie. ([email protected]) fot.jm







Dziękujemy za przesłanie błędu