Z króla chłop
Gdzieś tam z piątego szeregu, z niepamięci wyrywa się komiczna postać. Podziwiamy dostojne oblicze Saryusza-Wolskiego. Oblicze to może przesada, ale niech będzie. „Jeśli ta postać [mówi o Donaldzie Tusku] poważy się ubiegać o urząd Prezydenta RP, zgłaszam gotowość stanięcia w szranki…” i tak dalej, równie dowcipnie, w iście europejskim stylu.
Saryusz jest gotów, ale czy ktokolwiek poza nim? Kto chce przegrać ręka w rękę z Saryuszem? Prócz Beaty Szydło – nikt. „Nie ma w Polsce takich kpów” – powiedział poeta. Skądinąd może wiecie, co znaczyło słowo „kiep”? Otóż był to srom niewieści. Nie żeby Saryusz go przypominał.
Saryusz w PZPR był krótko: dwa lata. Krócej niż ja. Ja jednak nie dałem się nabrać na Socjalistyczny Związek Studentów Polskich, a Saryusz wciskał się, gdzie się dało. Powinien być herbu Piskorz, nie Jelita. Chyba że to akurat Jelita Grube.
Nie mam racji? W 2006 został wiceprzewodniczącym Platformy Obywatelskiej, zajmował ten fotel do 2010 roku. Ciekawe, bo zawdzięcza to chyba roztargnieniu „tej postaci”, czyli Tuska. Po rozstaniu z Tuskiem rzucił się pod koła rydwanu Beaty Szydło.
Tak, to byłby świetny prezydent. Pcimia.
Nie, szkoda Pcimian.