Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Piątek, 19 kwietnia. Imieniny: Alfa, Leonii, Tytusa
23/05/2015 - 23:25

Szarek o filmach (14): Z wypiekami na twarzy, czyli „Mad Max: Na drodze gniewu” George'a Millera

Mad Max przyłącza się do grupy uciekinierów z Cytadeli, zniszczonej przez Wiecznego Joego. Rozwścieczony boss zwołuje wszystkie bandy i wysyła pościg za buntownikami.

„Mad Max: Na drodze gniewu” (2015), reż. George Miller
Australia, USA, 120', akcja, sci-fi

Recenzja: Emocje, które zostały wpompowane w mój krwiobieg w trakcie projekcji najnowszej, czwartej i – powiem otwarcie, już na wstępie – najlepszej odsłony przygód szalonego Maxa Rockatansky'ego, nie towarzyszyły mi już od dawna – przypuszczalnie od czasu „Parku Jurajskiego” (1993) Spielberga, może „Matrixa” (1999) Wachowskich, zdecydowanie na „Mrocznym Rycerzu” (2008) Christophera Nolana kończąc. Stanowczo za rzadko. „Mad Max: Na drodze gniewu” (2015) tego samego, starego, bo już siedemdziesięcioletniego, ale wciąż jarego George'a Millera, wyrasta na, jak to się ładnie plecie: kolejną pozycję obowiązkową dla każdego szanującego się fana gatunku, która, i jestem o tym dogłębnie przekonany, szturmem wedrze się (o ile już to nie nastąpiło) w poczet klasyki kina akcji, zadając jednocześnie kłam twierdzeniom, jakoby sequele były gorsze od oryginału.

Trochę o fabule. W postapokaliptycznym świecie przyszłości woda kontrolowana jest przez demonicznego boga czasów, niejakiego Wiecznego Joego (Hugh Keays-Byrne), przywódcę Trepów Wojny – straży przybocznej i zarazem osobistej armii zwyrodniałych zombie-kamikadze, którzy zrobią dosłownie wszystko za odrobinę owego rzekomo „drogocennego” płynu. To psychopaci z krwi i kości, osoby o mentalności niewolnika-ćpuna, dla których moralność, różnicowanie dobra i zła to czysta abstrakcja. Tytułowy Mad Max (Tom Hardy) to były policjant, któremu zamordowano rodzinę a który już na wstępie filmu Millera wpada w ręce zakapiorów Wiecznego, aby pełnić rolę żywego dializatora dla jednego z nich – anemicznego Nuxa (Nicholas Hoult), który w miarę zawiązywania się akcji filmu odegra kluczową rolę i stanie się przysłowiowym gwoździem do trumny głównego antagonisty i jego bandy. W tak zwanym międzyczasie Joe odkrywa, że jego osobisty harem składający się z pięciu żon, stworzony w celu podtrzymania gatunku zombie-podobnych, zniknął. Sprawczynią całego zamieszania jest jego oddana bojowniczka, Cesarzowa Furiosa (Charlize Theron), która z niewielką pomocą pewnego przyjaciela (zmilitaryzowana cysterna szturmowo-bojowa o wdzięcznej nazwie War Rig), planuje znaleźć „żonom” azyl. Rozwścieczony boss spuszcza z łańcuchów swoje kundle wojny; zwołuje wszystkich swoich siepaczy i z tytułowym Maxem, nasadzonym na czoło konwoju niczym maskotka-trofeum, ruszają po swoje. Rozpoczyna się nagonka, rozszalały pościg w imię sprawy – po głowy rebeliantów.

To, co sprawia, że „Mad Max: Na drodze gniewu” robi aż tak piorunujące wrażenie, czyniąc film czymś więcej niż jest w rzeczywistości, jest to, że Millera nie interesują półśrodki, zachowawczość i schlebianie powszechnym gustom. Reżyser idzie na całość, czerpiąc pełnymi garściami z dobrodziejstw technologicznych, które pojawiły się od czasu ostatniego obrazu filmowej serii. I nie chodzi tutaj jedynie o technologię CGI, która u Millera wykorzystywana jest w stopniu marginalnym, a do żywego innowacyjne i arcytrudne ekspozycyjnie tricki kaskaderskie; z jednej strony zniewalające szaleńczym rozmachem, z drugiej wprawiające w konsternację komediowym zacięciem. Przykładowo, w jednej z bardziej spektakularnych scen widzimy przepotężną kawalkadę zardzewiałych krążowników gnających na złamanie karku przez wypaloną atomową pożogą krainę. Jeden z pojazdów ma zamontowaną niewielką platformę, na której pewien arcy-szpetny zbir gra na gitarze elektrycznej, która jednocześnie służy mu jako miotacz ognia. W między czasie reszta bandy wyposażona w coś na wzór tyczek do skoku wzwyż, próbuje przedostać się do wozu Cesarzowej Furiosy w celu odzyskania uprowadzonych. To wszystko w ciągłym pościgu – piach i kurz, warkot silników, świst kul i zakazane mordy. Cały efekt dodatkowo wzmacnia ruch kamery, fenomenalne najazdy od góry, za każdym razem, kiedy „skoczkowie-lemingi” próbują dokonać na wskroś samobójczej misji przedostania się na pokład War Rig. I pomimo totalnego chaosu, jaki wyłania się z niemal każdej prezentowanej w filmie sceny, reżyser z niebywałą gracją panuje nad formą, będąc w tym wszystkim bardzo dokładnym i konkretnym. Do tego wysmakowane zdjęcia, fantastyczna charakteryzacja, wysokooktanowy montaż, obłędne najazdy kamery intensyfikujące i tak już bombastyczne wyczyny kaskaderów – to wszystko dobitnie pokazuje, że mamy do czynienia z czymś bezprecedensowym, wyjątkowym, ale i kuriozalnym zarazem.

„Mad Max: Na drodze gniewu” to czysta akcja. Fabuła gna na złamanie karku, nie zwalnia ani na moment, a każda kolejno pojawiająca się sekwencja scen powala przepychem i prawdziwie epickim rozmachem; to jak przepotężny sierpowy wymierzony w szczękę widza, kopniak w kroczę i spluniecie plwociną prosto w twarz. Tu wszystko jest tak różne, tak radykalne i – tak! – precyzyjne względem tego, co jeszcze do niedawna uchodziło za niepodważalną normę przy tworzeniu każdego płodzonego przez Fabrykę Snów „akcyjniaka”.

Ale żeby nie było tak laurkowo – co bardziej oddanych fanów serii może razić ambiwalentny stosunek reżysera względem swojego protagonisty, a konkretnie – kto nim faktycznie jest. Scenariusz autorstwa Lathouris-McCarthy-Miller spycha Maxa w odmęty niemal drugiego planu. Prawdziwym herosem natomiast staje się nie kto inny jak Cesarzowa Furiosa nieustępująca temu pierwszemu na żadnym polu. Świetnie sportretowana przez Charlize Theron z jednej strony twarda jak skała, z drugiej pełna współczucia, potrafiąca poradzić sobie w każdej sytuacji, jakkolwiek dramatyczne nie byłyby okoliczności i wypadkowe jej działań. Obrana przez nią misja wywiezienia „żon” Wiecznego Joego, jak również wywracający do górami ustalony porządek rzeczy twist związany z miejscem-azylem, do którego zmierzają, uwypukla feministyczną wymowę filmu: mężczyźni jako ci „źli”, odpowiedzialni za apokalipsę i kobiety ostrzące sobie zęby na przejęcie władzy.

„Mad Max: Na drodze gniewu” to obraz prekursorski, nowoczesny, zaskakujący i bezkompromisowy, obalający wszelkie narracyjne oczekiwania widzów względem filmów akcji. Do tego wspaniała, świetnie ze sobą współgrająca obsada, której zaangażowanie wnosi do najnowszego filmu Millera więcej napięcia niż wszystkie „sensacyjniaki” ostatnich lat razem wzięte. Zdecydowanie polecam.

Ocena: 9/10 (znakomity)

***

Seanse w kinie SOKÓŁ / Nowy Sącz

22 maja – 27 maja g. 14:45, 20:10; 28 maja g. 14:20, 20:55

Seanse w kinie HELIOS / Nowy Sącz

NAPISY: 22 maja – 26 maja g. 12:00, 14:30, 17:00, 19:30, 22:00; 27 maja g. 14:30, 17:00, 19:30, 22:00; 28 maja g. 12:00, 14:30, 17:00, 19:30, 22:00

NAPISY/3D: 22 maja g. 11:00, 13:30, 16:00, 18:30; 23 maja – 26 maja g. 11:00, 13:30, 16:00, 18:30, 21:00; 27 maja g. 11:00, 13:30, 16:00, 17:30, 21:15; 28 maja g. 11:00, 13:30, 16:00, 18:30, 21:00

Więcej filmów na synekdochanowysacz.blogspot.com. Szczegółowe informacje na temat repertuaru można znaleźć na kino-sokol.pl i helios.pl.

Bartosz Szarek
Fot.: kadr z filmu

**

Bartosz Szarek (ur. 1 grudnia 1986 w Nowym Sączu) – filolog, tłumacz, publicysta, recenzent i krytyk filmowy, absolwent Wyższej Szkoły Lingwistycznej w Częstochowie na kierunku filologia angielska, specjalność lingwistyka stosowana. Obecnie nauczyciel języka angielskiego w PTZ w Nowym Sączu, redaktor bloga filmowego „Synekdocha, Nowy Sącz”.