Szarek o filmach (35): To, co ginie na green-screenie, czyli „W samym sercu morza” Rona Howarda
„W samym sercu morza” (2015), reż. Ron Howard
USA, 121', dramat
Recenzja: Demony lubią grzebać w tajemnicach, które dręczą ludzkie dusze...
Ów demon, przyobleczony w najnowszej produkcji Rona Howarda w alabastrową powłokę wojującego kaszalota, to nic innego jak gargantuiczny w skali i symboliczny zarazem tester granic ludzkiej wytrzymałości. Odwracając naturalny łańcuch zdarzeń, bestia wywraca rzeczywistość statku Essex i jego załogi do góry nogami – ich życie zamieniając w istne piekło na morzu. Proces przepoczwarzania się tropiących w tropionych można u Howarda przyrównać do gromu z jasnego nieba. Jest szok, jest i niedowierzanie; nerwy napięte jak postronki, załoga zdziesiątkowana, statek puszczony z dymem, i na domiar złego prowiantu jakoś głucho – a miało być tak pięknie...
„W samym sercu morza” (2015) to filmowa matrioszka, historia tragedii wielorybniczego statku Essex zamknięta w historii jako inspiracji do stworzenia przez Hermana Melville'a dzieła życia, powieści „Moby Dick”. I to właśnie ta cześć narracji wypada u Howarda najbardziej przekonująco, wręcz organicznie. Brendan Gleeson i grana przez niego postać Starego Nickersona to najmocniejszy i paradoksalnie najskuteczniej trzymający w napięciu punkt filmu, bijący na głowę całą efekciarską otoczkę w imię „świętych krów” doby XXI wieku – technologii CGI, efektu 3D oraz całej reszty, która ginie na „green-screenie”. Bohater grany przez Gleesona to bohater złamany przez demony przeszłości, który poprzez wymuszoną przez Melville'a „spowiedź rzekę” próbuje zmyć z siebie brudy czasów minionych, uratować duszę i zdrowe zmysły. Rozbicie narracji na dwie przenikające się ścieżki było trafnym posunięciem ratującym okręt Howarda, może nie przed całkowitym zatonięciem, lecz z pewnością przed osiadnięciem na mieliźnie jarmarcznego efekciarstwa i natłoku patetycznych zapewnień.
Bardziej od dzieł pięknych, jeśli te wydają się nudne i obojętne, podobaj się te wyobrażające rozpacz i trwogę. Zgadza się. Jednak problem z odbiorem „W samym sercu morza” leży przede wszystkim w tym, że film nie jest ani straszny, ani przesadnie krzepiący; za to obsesyjnie epatuje powierzchownością, przez co traci na tym postać, która zaczyna oddalać się od widza, zarysowana nazbyt słabo w końcu ginie gdzieś tam, hen!, za linią horyzontu. Nie obchodzi nas skąd się wzięła, co ją spotkało i jaki będzie tego finał. Co gorsza, przeszkody, na które natrafiają protagoniści nie potęgują żadnych odczuć, nie pobudzają uwagi odbiorcy ani przez ekscytację czy wzruszenia, które mogłyby podsycić jakiekolwiek bądź podstawowe chociaż uczucia.
Bardzo chłodno – bardzo średnio.
Ocena: 5/10 (średni)
***
Seanse w kinie SOKÓŁ / Nowy Sącz
3D: 05 grudnia – 10 grudnia g. 16:45
Seanse w kinie HELIOS / Nowy Sącz
2D: 05 grudnia g. 15:30, 21:45; 05 – 06 grudnia g. 14:00, 21:45; 07 grudnia g. 13:00, 21:45; 08 grudnia – 09 grudnia g. 14:15, 21:45; 10 grudnia g. 14:00, 21:45
3D: 05 grudnia – 10 grudnia g. 18:30
Więcej filmów na synekdochanowysacz.blogspot.com. Szczegółowe informacje na temat repertuaru można znaleźć na kino-sokol.pl i helios.pl.
Bartosz Szarek
Fot.: kadr z filmu
**
Bartosz Szarek (ur. 1 grudnia 1986 w Nowym Sączu) – filolog, tłumacz, publicysta, recenzent i krytyk filmowy, absolwent Wyższej Szkoły Lingwistycznej w Częstochowie na kierunku filologia angielska, specjalność lingwistyka stosowana. Obecnie nauczyciel języka angielskiego w PTZ w Nowym Sączu, redaktor bloga filmowego „Synekdocha, Nowy Sącz”.