Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Piątek, 19 kwietnia. Imieniny: Alfa, Leonii, Tytusa
26/06/2021 - 19:45

Pokolenie żyjące nadzieją i obdarte z marzeń. Chcemy więcej od tej reprezentacji

Mecz otwarcia, mecz o wszystko i mecz o honor. Przed każdym turniejem z udziałem reprezentacji Polski żyjemy nadzieją, że tym razem będzie inaczej. Niestety, wciąż jest to poza naszym zasięgiem (z małym wyjątkiem). Na końcu pojawia się jedynie ogromny zawód. Pokolenie "chcę więcej" ma tylko jedno pytanie - dlaczego?

Nie pamiętam Mistrzostw Świata rozgrywanych w Korei i Japonii w 2002 roku. Może to i dobrze. Balonik był wtedy przecież napompowany do maksimum. Pierwszego dużego rozczarowania związanego z występem naszej kadry doznałem dopiero podczas mundialu w Niemczech w 2006 roku.

Co najmocniej utkwiło w głowie 7-latka? Oczywiście gol dla Niemiec w samej końcówce meczu z Polską. Widoku załamanego Artura Boruca nie da się zapomnieć. Pierwszy raz przeżyłem wtedy na własnej skórze ten przykry scenariusz  - powrót do kraju po zaledwie trzech meczach.

Porażki z 2008 i 2012 roku były dużym ciosem. Swoją drogą, zastanawiam się do dzisiaj jak to jest możliwe, że Leo Benhaaker mając do dyspozycji takich graczy jak "emeryt" Maciej Żurawski i przeciętny Dariusz Dudka zdobył tylko punkt mniej od Franciszka Smudy.

W składzie „Franza” byli przecież mający status gwiazd w Bundeslidze Robert Lewandowski, Jakub Błaszczykowski i Łukasz Piszczek. Finalnie te rozważanie nie mają jednak sensu. Oba turnieje były w naszym wykonaniu dramatyczne. W 2012 roku graliśmy u siebie, co bolało podwójnie.

Wreszcie pora na 2016 rok, czyli absolutnie magiczny czas. O tym, co zrobiliśmy na tych mistrzostwach najlepiej świadczy fakt, jak zmieniło się moje ( i podejrzewam, że nie tylko moje) postrzeganie Adama Nawałki. Jako namiętny widz polskiej ekstraklasy, uważałem go za przeciętnego trenera, który niczym specjalnym się nie wyróżniał. Po Euro 2016 był już dla mnie absolutną legendą polskiego futbolu.  

Euforycznej radości po wygranych karnych ze Szwajcarią nie odbierze nam nikt. Podobnie jak łez smutku (przynajmniej w moim przypadku) po porażce w serii „11” z Portugalią. To był turniej o jakim marzyłem, od kiedy zobaczyłem jak Bartosz Bosacki strzela na mundialu w Niemczech dwie bramki Kostaryce. Po czasie trzeba przyznać, że finał był „na wyciągnięcie ręki”. Taką reprezentację chciało się oglądać.

Na ziemię sprowadziły nas Mistrzostwa Świata 2018. Co zawiodło? Według mnie zbyt duża pewność, że po udanym Euro 2016 „jakoś to będzie”. Jestem jednak tylko obserwatorem i nie wiem jak to wyglądało od środka. Na Nawałkę złego słowa nie powiem. Dla mnie jest po prostu w polskiej piłce „kimś”.

Wszystkie opisane tutaj turnieje uświadamiały mnie w przekonaniu, że trzy mecze na wielkich turniejach (z wyjątkiem Francji 2016) są naszym przeznaczeniem. Mimo tego, przed Euro 2020(1) ponownie miałem nadzieję na lepszy występ. I znów się przeliczyłem…

Nie chcę analizować dlaczego z taktycznego punktu widzenia przegraliśmy ze Słowacją i Szwecją. Szczerze mówiąc niewiele mnie to obchodzi. O czerwonej kartce Krychowiaka, decyzjach Paulo Sousy, zachowaniu Jóźwiaka przy golu dla Słowacji i błędach w obronie podczas spotkania ze Szwecją powiedziane zostało już wszystko. Sam dyskutowałem o tym nawet z sądeckimi ekspertami w magazynie „Nasze Euro”. Nic nowego w tym aspekcie nie wymyślę.

Prawda jest taka, że przeciętny widz, tych wszystkich eksperckich analiz nie rozumie. Żadne ewentualne raporty przygotowane przez Sousę (wzorem Nawałki po mundialu w Rosji) mu tego nie wyjaśnią. Większość ludzi nie wie gdzie na boisku jest pozycja nr 6, pozycja nr 10 i jakie zadania ma wahadłowy. Zostawmy rozważania porażki z tego punktu widzenia sztabowi szkoleniowemu.

Piłka nożna wciąż się zmienia, a my dalej tkwimy w martwym punkcie. Dlaczego Czechy, Dania, Walia czy Ukraina mogą awansować do 1/8 finału, a my nie? Dlaczego Węgrzy potrafią być postrachem dla mistrzów świata z 2014 i 2018 roku, a my przegrywamy ze Słowacją? Dlaczego Belgowie mając swoje „złote pokolenie” święcą sukcesy, a Polacy, u których w ataku biega najlepszy napastnik świata nie wychodzą z grupy?

Tak jak wspomniałem, dla widza ustawienie w defensywie Puchacza czy Bereszyńskiego lub odpowiednie ściągnięcie obrońcy przez Zielińskiego nie ma znaczenia. Takie aspekty są istotne dla analityków selekcjonera. Nas interesuje finalnie tylko ilość bramek i punktów. I tego wciąż brakuje.

Myślę, że jeśli chodzi o umiejętności poszczególnych piłkarzy, ćwierćfinał Euro był w zasięgu. To, że nie wyszliśmy nawet z grupy jest czymś upokarzającym. Po raz kolejny zostaliśmy oszukani przez potencjał naszej kadry, który w żadnym stopniu nie przełożył się na wynik końcowy.

Czy opłacało się remisować z Hiszpanią, żeby potem przegrać ze Szwecją? Zadaje to pytanie Paulo Sousie. Jeśli jakimś cudem, by do niego dotarło, to pewnie swoim zwyczajem najpierw serdecznie za nie podziękuję, a potem zacznie prawić standardowe formułki – „walczyliśmy, ale się udało…” lub „Zabrakło nam niewiele, będziemy walczyć w kolejnych eliminacjach...”.

Po raz kolejny zostaliśmy obdarci z marzeń i nadziei. Po Euro 2016 mówiło się o nas, że jesteśmy pokoleniem „chcę więcej”. Wówczas odnosiło się to do niedosytu po porażce z Portugalią. Podtrzymuję to określenie. To prawda, jesteśmy pokoleniem „chcę więcej”. Pod każdym względem. Zacznijmy jednak od wyjścia z grupy.

Za rok Mistrzostwa Świata w Katarze. Jeśli nasza reprezentacja na nich zagra, ponownie usiądziemy przed telewizorami z nadzieją na dobry wynik. Napompowany balonik, szaliki, wielkie narodowe zjednoczenie. I  znowu po trzech meczach do domu…  Obym się mylił. ([email protected], fot.: Светлана Бекетова, via Wikimedia Commons)







Dziękujemy za przesłanie błędu