Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Czwartek, 25 kwietnia. Imieniny: Jarosława, Marka, Wiki
20/02/2018 - 08:00

Stoczyły się na samo dno. Wstrząsające wyznania sądeckich alkoholiczek

Beata nigdy nie zapomni tego dnia, kiedy zabrała córce złoty łańcuszek, pamiątkę z pierwszej komunii świętej i zaniosła do lombardu, żeby mieć pieniądze na wódkę. Wtedy się coś w niej pękło. Rozpłakała się i wreszcie do niej dotarło, że już nie panuje nad swoim pijanym życiem. Poczuła, że sięgnęła dna i ktoś musi ją stamtąd wyciągnąć, że sama nie da rady, że potrzebuje pomocy.

- Ten kobiecy model picia prowadzi do szybszego niż u mężczyzna uzależnienia, przy czym najczęściej to picie po kryjomu i w samotności. Bardzo często zanim sięgną po alkohol, robią zakupy, pranie i sprzątanie. To taki sposób na uspokojenie własnego sumienia. Oszukiwanie samej siebie i najbliższego otoczenia, trwa zwykle bardzo długo. Bo pijące kobiety są mistrzyniami kamuflażu.

- Byłam w tym naprawdę dobra - mówi Beata z Nowego Sącza, która od dwóch lat walczy z nałogiem. - Ani mąż ani dwójka moich nastoletnich dzieci nie mieli pojęcia, że codziennie zaglądam do kieliszka. U mnie to się zaczęło od towarzyskiego picia.  Właściwie nie jestem w stanie znaleźć momentu, w którym zaczęłam pić częściej i więcej. Wiem tylko, że z czasem nie potrafiłam już funkcjonować bez alkoholu. Mój organizm bez codziennej dawki wpadał w dygot.

Beata piła wódkę, którą rozrabiała z różnymi napojami w plastikowych butelkach z różnymi napojami.  Mogła udawać, że sok albo jakiś napój gazowany. Alkoholową woń z ust zabijała czosnkiem i mówiła wtedy, że się kuruje, bo jest zaziębiona. Potem odkryła, że odór wódki skutecznie zabijają zapachowe olejki do ciast.

Najpierw piła tylko w domu, potem zaczęła też  pić w pracy. Przez cały dzień nasączała się alkoholem jak gąbka. Musiała być cały czas na lekkim rauszu. Ale z czasem dawki alkoholu musiały być coraz większe. Potrafiła wypić półtora litra alkoholu dziennie.

-Kiedy zdarzyło się, że zabrakło mi wódki wpadałam w dygot. Dlatego pilnowałam, żeby w różnych miejscach chować w niewielkich butelkach zapasy alkoholu. Bo mojego picia nie dało się już ukryć - opowiada Beata. - Dzieci i mąż błagali mnie, żebym przestała, a ja wszystkiemu zaprzeczałam. Kłamstwo goniło kłamstwo. Tymczasem oni odnajdywali moje kolejne skrytki, gdzie ukrywałam wódkę. W kuchennych szaflach za talerzami, w piwnicy, w pralce do prania… Kiedy tej zabranej przez nich wódki, nie było na swoim miejscu, wpadałam w szał. Było coraz gorzej. Mąż groził mi rozwodem i odebraniem dzieci.  Było, że wzywał policję, bo robiłam się coraz bardziej się agresywna. Moje życie zamieniło się w koszmar.

Przez picie Beata straciła też pracę. To była dla niej prawdziwa katastrofa, bo nie miała już własnych pieniędzy na alkohol. Zaczęła pożyczać pieniądze. To były tak zwane chwilówki i zaciąganie długów u znajomych. W sumie uzbierało się tego pól miliona złotych. To, co dało się sprzedać, wyniosła do lombardu. Potrafiła sama zataszczyć tam trzydziestocalowy telewizor. Któregoś dnia sprzedała złoty łańcuszek córki. Pamiątkę z pierwszej komunii. 

- Wtedy się coś we mnie pękło. Rozpłakałam się i wreszcie dotarło do mnie, że nie panuję już nad moim pijanym życiem. To był ten moment, kiedy wreszcie powiedziałam sobie - Beata, jesteś alkoholiczką.  Poczułam, że sięgnęłam dna i ktoś musi mnie stamtąd wyciągnąć, że sama nie dam rady, że potrzebuję pomocy. Wkrótce potem trafiłam pijana do szpitala. Okazało się, że mam toksyczne uszkodzenie wątroby. Leżałam pod kroplówką i czekałam na to, że ktoś do mnie przyjdzie. Zadzwoniłam do męża, a on powiedział mi wtedy, radź sobie sama. W końcu jednak przyszedł i załatwił mi detoks w szpitalu w Gorlicach.  I tam zaczęła się moja droga do trzeźwości. Droga, w której zdarzały się mi się dwa powroty do picia.







Dziękujemy za przesłanie błędu