Dramat w Barcicach: jak ukarano kobietę, która naraziła życie 4-letniej córeczki i dlaczego maszynista wiedział o wypadku tylko od świadków?
Dramatyczny wypadek w Barcicach opisaliśmy w publikacji Groza! Auto zaklinowało się na torach kolejowych. Matka z 4-letnim dzieckiem żyją tylko dzięki refleksowi maszynisty!
Opieraliśmy się na przekazie oficera dyżurnego straży pożarnej. Dziś wychodzą na jaw kolejne dramatyczne kulisy sprawy.
Rozmawialiśmy dziś (16 czerwca) z bezpośrednim świadkiem wypadku, panem Krzysztofem Juchą, który z trzema innymi mężczyznami jako pierwszy udzielał pomocy pasażerce i jej 4-etniej córeczce. Jak oni relacjonują wypadek?
Zobacz też: Zamiast randki szpital, bo opel wjechał w motorower
- To było dosłownie dwieście metrów od naszego domu a my siedzieliśmy akurat na zewnątrz. Ja ze szwagrem i z przyszłym szwagrem byliśmy pierwsi na miejscu i jako pierwsi udzielaliśmy pomocy tej kobiecie i jej dziecku. Kobieta jechała od Piwnicznej w stronę Starego i Nowego Sącza i na łuku wypadła z tej drogi dosłownie tuż przed czy za samochodem, który jechał z naprzeciwka. Przeleciała przez pas zieleni, pobocze i zatrzymała się dosłownie na środku torów kolejowych.
Mężczyzna nie ukrywa, że huk był tak duży, że w pierwszej chwili wszyscy byli przekonaniu, że doszło do czołówki dwóch samochodów.
- Na tej wysokości od Starego Sącza aż do Rytra nie ma przejazdów kolejowych z zaporami. Są tylko słupy z migającymi światłami. Niemal natychmiast na miejscu zdarzenia była karetka. Była bardzo szybko, bo szwagier jak dzwonił, to od razu powiedział, że w samochodzie było dziecko, nie wiadomo czy nie będzie jakiś obrażeń wewnętrznych, chociaż nam się wydawało, że dziecko było zapięte w foteliku. Kobieta chyba dobrze nie wiedziała co się stało, ale jak my dobiegliśmy na miejsce, to już zdążyła wyjść z samochodu i była obok i tuliła dziecko. My ją odprowadziliśmy z dala od torów, ja wyłączyłem samochód, który był cały czas - o dziwo - włączony.
Co dalej?