- To dla mnie ważny projekt – tłumaczy człowiek, który dla lodów zadarł z magistratem
Miłość to uczucie, które nawet stoika potrafi wpędzić w tarapaty. A pan Michał, jak sam się z przymrużeniem oka nazywa – bywalec z Warszawy zapałał do Nowego Sącza miłością potężną.
- Od chyba dwudziestu dni jestem sądeczaninem – mówi z przekonaniem. Przyjechał tu z dziećmi i z miejsca upodobał sobie nasze zabytkowe kamienice, których nie powstydziło by się żadne wielkie miasto. Nabrał przeogromnego apetytu, by wtopić się klimat serca Beskidu.
A jako, że przyjechał indywidualnie, a nie z jakąś wycieczką, która musi wierzyć na słowo przewodnikowi, sam zaczął szukać miejsc, które w Nowym Sączu zobaczyć trzeba. I tak właśnie natknął się na oficjalnej stronie Urzędu Miasta na Sądecki Szlak Lodowy. Wypisz, wymaluj atrakcja dla dzieci, które na architektoniczne cuda są jeszcze odporne.
Był niemal w każdej lodziarni, która wpisana jest w ów Szlak. I co? – Okazało się, że w żadnej, dosłownie w żadnej nikt nie jest w stanie mi nic na ten temat powiedzieć. Pracownicy nawet nie wiedzieli, że ich lodziarnia w ten szlak jest wpisana. Za wyjątkiem jednego miejsca, w którym właścicielka po głębszym zastanowieniu zastrzegała, że wie, co to, tyle, że nie wie, co z tego wynika – opowiada pan Michał.
Mężczyzna trafił do sądeckiego Centrum Informacji Turystycznej. Tu – jak podkreśla szalenie życzliwi – pracownicy wyjaśnili mu w czym rzecz. Pan Michał nie krył zdumienia. Nowy Sącz, który lodami braci Korali i Argasińskich stoi zupełnie tego potencjału nie wykorzystuje.
A że nasz warszawiak z komputerem jest za pan brat, podobnie jak z programami graficznymi, wziął więc sprawy w swoje ręce. Korzystając z oficjalnego spisu lodziarni wpisanych do Szlaku i logotypów miasta dostępnych w publicznej domenie naprędce, w godzinę, zaprojektował ulotkę, która idealnie wpisuje się w ideę Szlaku. Zaniósł ją szybko do CIT, by pokazać: ludziska, godzina a takie coś można przygotować.
Urzędnicy z Centrum zrobili zdjęcia, pan Michał zabrał ulotkę – sztuk jeden – ze sobą. A ta zamiast stać się przyczynkiem do głębszych refleksji z miejsca trafiła na tapetę do magistratu. Efekt? Urzędowy komunikat, o którym pisaliśmy w publikacji Kto kręci lody na rocznicy lokacji Nowego Sącza? Miasto torpeduje przedsiębiorców?
Co dalej? Pan Michał przyłbicy nie zdejmuje. Po przeczytaniu naszej publikacji natychmiast skontaktował z przywołanym w tekście, Wincentym Żygadło, właścicielem m.in. kultowego już Coctail Baru na Lwowskiej. I jak zawsze, gdy zgadają się pasjonaci, efekt jest piorunujący.
Panowie postawili sobie za punkt honoru zrobić z Nowego Sącza dziecięcą stolicę Polski. Brzmi niewiarygodnie? Nic bardziej mylnego. Pacanów ma tylko koziołka, a Nowy Sącz? Legendarnych Korali, słynnych Argasińskich i św. Małgorzatę ze smokiem w herbie. A gdyby tych niesamowitości było mało, jest jeszcze wyjątkowo słynny alchemik, mistrz Sędziwój.
Wystarczy tylko te postaci połączyć w bajkach – św. Małgorzata uratowała smoka z Wawelu i leczyła go w Nowym Sączu lodami, których recepturę przygotował nikt inny tylko Sędziwój, dla którego podróże w czasie nie są żadną tajemnicą. A smok z wdzięczności dał naszemu miastu takich mistrzów jak bracia Koral i rodzina Argasińskich. Bajki trzeba potem przekuć w foldery z mapami, atrakcjami dla maluchów, za których przecież płacą rodzice i sukces murowany.
Temat chwycił na tyle, że sądeccy lodziarze już na wrzepieniu planują spotkanie, które tę ideę może przekuć w czyny.
- To dla mnie cholernie ważny projekt – mówi pan Michał, który na co dzień pracuje z dziećmi i nie raz już działał przy akcjach im dedykowanych.
Co Wy na to?
ES [email protected] Fot.: ilustracyjne archiwum sadeczanin.info