Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Czwartek, 18 kwietnia. Imieniny: Apoloniusza, Bogusławy, Goœcisławy
11/12/2016 - 15:05

Jarosław Rola w obronie Szkaradka [polemika z Kalińskim]

„Kim dla młodych Sądeczan był Pan Andrzej Szkaradek i jemu podobni niezłomni opozycjoniści (a wśród nich zmarły przed paroma dniami Tadeusz Nitka) w ponurych latach stanu wojennego odpowiem panu fragmentem listu mailowego do mego serdecznego kolegi” – pisze Jarosław Rola w odpowiedzi Witoldowi Kalińskiemu.

Przed paroma dniami opublikowaliśmy zjadliwą polemikę W. Kalińskiego, radnego z Wierchomli, z komentarzem Andrzeja Szkaradka, postaci nr 1 sądeckiej „S”, dotyczącym szykowanych 13 grudnia marszach opozycji, sygnowanych przez KOD. Dziś riposta Roli (na zdjęciu z lewej).  

Jarosław Rola (nauczyciel, dyrektor Zespołu Szkół w Librantowej) nie oszczędza Kalińskiego (emerytowany nauczyciel warszawskich liceów), tak jak wcześniej Kaliński (na zdjęciu z prawej) nie szczędził razów Szkaradkowi. 

Ocenę tej interesującej dyskusji, toczącej się w portalu „Sądeczanin”, a w tle 35. rocznica wprowadzenia stanu wojennego pozostawiamy Czytelnikom.  

Poniżej felieton J. Roli.

**

Zanim Pan Andrzej Szkaradek, którego darzę wielką estymą i poważaniem odpowie na osobiste zaczepki Witolda „spod lasa” Kalińskiego (o ile w ogóle zechce to uczynić), pozwolę sobie na garść osobistych refleksji, jako że z Panem Kalińskim miałem wątpliwą przyjemność potykać się na pióra już raz, w sprawie Ludwika Waryńskiego, a raczej historycznej oceny tej postaci.

Otóż Pan Kaliński, jak na człeka „gazeto-wyborczego” przystało zna się na wszystkim. Pardon. Na wszystkim to zna się każdy Polak. Pan Kaliński zna się na wszystkim NAJLEPIEJ. Wiadomo - czyta „Wyborczą”, czym wykupuje sobie codzienną miejscówkę wśród tzw. „elity” , dające mu egzaltowane poczucie wyższości, namiętnie podkreślane tytulaturą: „były dyrektor , wybitny pedagog, krytyk”, co już samo w sobie powinno wszystkich adwersarzy rzucić w poczuciu swej małości na kolana. Wszak nie od dziś wiadomo, że kto spija słowa z ust Michnika zasługuje na dozgonne miano inteligenta, luminarza, koryfeusza wszechwiedzy i prawdziwego Europejczyka, a kto nie - ten cham, burak i oszołom. Ot, taki tam prawicowy ćwok z ciemnogrodu, zwykły obskurant, wzbudzający na przemian litość i pogardę, którego stale trzeba pouczać, pokazywać palcem i tłumaczyć, bo inaczej niczego z tego świata nie ogarnia.

Dla jasności dodam, że „prawicowy” to epitet budzący u ludzi liberalnie światłych obrzydzenie i wstręt niczym „bulion z ogryzionych przez prokuratora resztek ciał ofiar katastrofy smoleńskiej” (To obsceniczny fragment z listopadowego felietonu W. Kalińskiego zamieszonego w  miesięczniku „Sądeczanin”, będący komentarzem do trwających obecnie ekshumacji ofiar katastrofy smoleńskiej. Nie wątpię, że  J. Urban może napawać się dumą z tak pojętnego ucznia).

Prawicowiec, cokolwiek to dla Pana Kalińskiego jako „lewackiego liberała” znaczy, wyzwala w nim również lęki, fobie i strach, bo kojarzy się wyłącznie ze zbrodniami, przemocą, bezprawiem i terrorem, o czym zaświadczać ma przywołany w kontekście Andrzeja Szkaradka, kompletnie zresztą od czapy i bez sensu, przykład indonezyjskiego dyktatora gen. Suharto.

Wracając do rzeczonego na wstępie Waryńskiego, Pan Kaliński wylał pod moim adresem potok słów, niczym Marek Tuliusz Cicero przeciwko Katylinie, by na końcu przyznać mi między wierszami rację, że L. Waryński w istocie był marksistą, czyli komunistą, czemu w pierwszym tekście, szydząc z mego nieuctwa, przeczył. Ale co się opisał i „powymędrzał” to jego.

Swoją drogą nie jestem entuzjastą tekstów Pana Kalińskiego, nie tyle ze względu na ich wartość merytoryczną (z nią można się zgadzać lub nie), co na nadmierne jak na lokalne pismo rozpolitykowanie, a w szczególności niepohamowaną manierę flekowania tylko jednej strony sceny politycznej.

O mało przyjaznym stylu, pełnym równoważników i megalomańskiego zadęcia, zmilczę. A tak między nami, cytat wypowiedziany pod adresem Andrzeja Szkaradka:  „Pana znałem niewiele, z jednej strony, a teraz poznaję z drugiej” powinien Pan opchnąć na reklamę jakiegoś „klubu gejowskiego”.

Kim dla młodych Sądeczan był Pan Andrzej Szkaradek i jemu podobni niezłomni opozycjoniści (a wśród nich zmarły przed paroma dniami Tadeusz Nitka) w ponurych latach stanu wojennego odpowiem panu fragmentem listu mailowego do mego serdecznego kolegi, mniejsza o nazwisko, po tym jak z rąk sądeckiej „legendy Solidarności” (przepraszam Panie Andrzeju, bo wiem, że nie przepada Pan za tym patetycznym tytułem) odebrał Medal „Dziękujemy za Wolność”.

„Gratuluję medalu, bo znaleźć się w takim gronie to zaszczyt. Ja tylko od siebie dorzucę taką garść refleksji, a właściwie, mówiąc klasykiem, oczywistych oczywistości. Tak naprawdę rok 1989 „zrobili” już wasi następcy, nieskromnie mówiąc ludzie z mojego pokolenia, choć przepaść pokoleniowa absolutnie nas nie dzieli, bo to zaledwie kilka lat, ale bardzo ważnych lat. Kiedy wy zakładaliście pierwszą Solidarność i pierwszy NZS, my kończyliśmy podstawówki, może byliśmy na początku liceów. Kiedy wkroczyliśmy na uczelnie w połowie lat 80-tych, was już na tam nie było. Ale była rzecz najważniejsza: pamięć i legenda którą trzeba było nieść dalej. I choć ta bezpośrednia więź ludzka w oczywisty sposób ulegała rozluźnieniu, bo przecież odchodziliście, by zacząć nowy etap życia w „czerwonym” syfie, my kontynuowaliśmy tą piękną ideę, by „czerwonego” syfa wykorzenić raz na zawsze. Pamiętam, a byłem w NZS od 1988, zawieruchę, zadymy i bitwy uliczne w Krakowie związane ze strajkiem i pacyfikacją Nowej Huty właśnie w 1988. Pamiętam nasze akcje i strajki solidarnościowe studentów z robotnikami, bojkot studium wojskowego, spontaniczną kwestę dla represjonowanych robotników i studentów, akcje ulotkowe. I to właśnie ci trochę młodsi wychowani na legendzie starych muszkieterów rozpieprzyło „bolszewię” w 1989. Zwróć uwagę, że większość tych „starych” działaczy, by sięgnąć do poetyckiej metafory, była na swój sposób pogodzona z beznadzieją, spacyfikowana, wątpiąca, poturbowana, złamana, także w tym agenturalnym znaczeniu. Bardziej myśleli jak się w tę komunę wpasować. Toczył ich swoisty dla tamtych czasów oportunizm. Nieliczni, tacy ówcześni „niezłomni - wyklęci” konsekwentnie gnili w więzieniach (A. Szkaradek) i za to wielki szacun. Ale brać studencka - typowe gorące głowy napierdzielała się z „zomowcami” ile wlazło, wierząc, że tak trzeba, że nie wszystko stracone. Nawet jak znaczna część z nas myślała jak z PRL-u wypierniczyć, to i tak chciała mu jeszcze parę siniaków nabić. Tak na pamiątkę. Jak wiesz na frukty po komunie, a raczej po „okrągłym stole” (bo komuna trzymała się wciąż dobrze) załapali się nieliczni, bo III RP zbudowaliśmy niestety na zwłokach Solidarności. Kto i za jakie srebrniki sprzedał tę naszą wiarę, że w wolnej już Polsce swym towarzyszom walki zamienił więzienną michę na „kuroniówkę”, a ich oprawcom zachował przywileje i lukratywne stanowiska? Bo to była ta największa niegodziwość i największa niesprawiedliwość tej dzisiejszej Polski. Ale warto pamiętać, że 1989 zrobiły młode wilki, wychowane na kulcie starej, niedorżniętej watahy.”

Tyle zwykły list. Reszty osobistych wspomnień Pan Kaliński może się dowiedzieć od Pana Andrzeja Szkaradka osobiście. O ile zechce go wysłuchać. Ja miałem tę okazję i zaszczyt po wielokroć. Bo mam nieodparte wrażenie, że prócz samego siebie (no i Michnika wraz z Kijowskim) Pan Kaliński niewiele słucha. Może najwyższa pora, by Pan Kaliński, zanim zasili kondukt KOD-u (niewykluczone, że wraz z dawnymi funkcjonariuszami komunistycznej bezpieki), dowiedział się co znaczyły „ubeckie” przesłuchania, nocne rewizje, wywracanie domu do góry nogami, płacz wyrywanych ze snu dzieci. Czym był psychiczny szantaż, fizyczne zastraszanie, groźby skrzywdzenia rodziny, czym był wreszcie polityczny karcer, przy którym dzisiejsze więzienia jawią się niczym hotele. Najwyższa pora by Pan Kaliński odrobił te „szkolne” zaległości, zanim kolejny raz przystąpi do epatowania czytelników swymi przemyśleniami o „azjatyckich” prawicowcach.

A swoją drogą muszę Panu Kalińskiemu powiedzieć, jaki to ze mnie był w młodości dyletant, bo o zabitych w Kasince Małej w 1937 roku chłopach rodzice mi nie opowiadali. To straszne! Doprawdy, aż sam nie wiem co mam o tym sądzić i jak mam im o tym teraz powiedzieć?! Ale za to opowiadali mi, że pierwsza robotnicza krew w II Rzeczypospolitej polała się w 1923 roku (tzw. rewolucja krakowska pochłonęła kilkudziesięciu zabitych), kiedy na czele rządu stał wybitny działacz ludowy i zdeklarowany demokrata Wincenty Witos. Że w Katyniu mojego stryja, podobnie jak tysiące innych oficerów polskich zamordowali Sowieci i że ich zbrodnicza tyrania pochłonęła dziesiątki milionów istnień ludzkich. Że ojciec mógł ujawnić swoją „AK-owską” przeszłość dopiero w 1956. I że w pobliżu przywołanej przez Pana Indonezji rządził komunistyczny satrapa Pol Pot, który wymordował ponad 2 miliony z 6 milionowej populacji Kambodży. Mógłbym tak jeszcze dalej, ale obawiam się, że do za-„kod”-owanych niewiele już dociera i za niedługo zakodują się bardziej niż transmisja gali zawodowego boksu.

A co do Pańskiej mało wyszukanej aluzji o niedyspozycji zdrowotnej Andrzeja Szkaradka, pozostając przy metaforyce użytej przez Pana kostki, które to porównanie „nie jest wcale takie złe i mogę je tu dalej wykorzystać”... - pamięta Pan zapewne kostkę Rubika? Kiedy chcieliśmy zrobić kawał  koledze, cichaczem przestawialiśmy mu jedną kosteczkę i wówczas za nic w świecie nie mógł ułożyć całego sześcianu. Zastanawiam się jaki kumpel wyciął Panu taki numer?

Jarosław Rola







Dziękujemy za przesłanie błędu