Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Czwartek, 28 marca. Imieniny: Anieli, Kasrota, Soni
04/02/2018 - 21:35

Dlaczego mówimy, że Tomasz Mackiewicz zginął na Nanga Parbat?

Rozmawiamy z Zygmuntem Berdychowskim, przewodniczącym Rady Programowej Forum Ekonomicznego, prezesem SKT „Sądeczanin”, maratończykiem i himalaistą.

Śmierć Tomasza Mackiewicza na Nanga Parbat wzbudziła wielkie emocje. Zastanawiamy się, czy nie udałoby się tej tragedii uniknąć… Jak pan na to patrzy, z perspektywy człowieka, który trzykrotnie mierzył się z Mount Everest nim stanął na tej najwyższej górze świata?
- Przede wszysytkim nie możemy powiedzieć, że Tomasz Mackiewicz nie żyje, bo na razie nikt tego nie potwierdził. Został wysoko w górach, był w kiepskim stanie - to prawda. Ale nawet po upływie dwóch tygodni nie możemy mówić, że zmarł; o tym może przesądzić dopiero znalezienie ciała. Uratowana Elizabeth Revol przekazywała na temat stanu Tomasza Mackiewicza bardzo niespójne informacje. To dowodzi jedynie tego, że sama była pod ogromną presją. Biorę właśnie udział w pracach zespołu, przygotowującego wyprawę na Naga Parbat. Organizowaną po to, by Tomasza Mackiewicza uratować lub rozwiać wszelkie wątpliwości.

Zimowe wejście na Nanga Parbat było zorganizowaną indywidualnie przez Tomasza Mackiewicza i Elizabeth Revol wyprawą, w stylu sportowym i bez tlenu. Co to oznacza? Przede wszystkim, że podczas takiej wyprawy nie są rozbijane dodatkowe obozy, że ilość tego, co zabieramy ze sobą na górę jest minimalna i że idziemy, tak jak w tym przypadku, bez dodatkowego zespołu, który stanowiłby dodatkowe zabezpieczenie w bazie.

Efekt? Gigantyczne ryzyko na każdej większej górze, a na górze, która ma osiem tysięcy metrów, i na którą chcemy wejść w zimie, ryzyko jeszcze się zwiększa. Czy można było tego uniknąć? Można byłoby uniknąć wtedy, kiedy wyprawa tej dwójki byłaby dobrze przygotowana. Wszyscy, którzy zdążyli ocenić przebieg przygotowań i etapy tej wyprawy mówili dokładnie to samo co ja.

Mówi się, że błyskawiczną akcję ratowniczą naszej narodowej wyprawy na K2 zmarnowali Pakistańczycy, którzy nie użyczyli od razu śmigłowca do przetransportowania ekipy ratunkowej na Nanga Parbat. Gdyby śmigłowiec znalazł się tam szybciej, być może udałoby się też uratować Polaka, nie tylko Francuzkę. Jak wyglądają procedury w takich sytuacjach?
- Przede wszystkim zawsze pada pytanie, kto finansuje przelot śmigłowca. Gdyby było inaczej, w Pakistanie, czy w Nepalu liczba osób, która chciałaby skorzystać z pomocy byłaby duża. Działoby się tak, jak w naszych Tatrach, gdzie pomocy wzywają najczęściej ci ludzie, którzy mają w nosie zdroworozsądkowe zasady. Telefonują z żądaniem pomocy - bo to nic nie kosztuje.

W przypadku gór wysokich, koszty są jednak bardzo duże, a jeszcze w sytuacji, gdy ma nastąpić przelot najpierw z bazy śmigłowcowej pod K2, a następnie spod K2 do Nanga Parbat, liczone są w dziesiątkach tysięcy złotych. W związku z tym naturalnym było pytanie, kto je pokryje.

Zobacz: Zygmunt Berdychowski zdobył szczyt Manaslu. To już trzeci jego ośmiotysięcznik

Gdyby spojrzeć na większość tego rodzaju akcji w Himalajach, tym razem czas, kiedy dyskutowano kto pokryje koszty i tak był stosunkowo krótki. Mógłby być nawet zerowy, gdyby wyprawa była ubezpieczona, gdyby biorące w niej udział osoby wykupiły odpowiednią polisę  przed wyjściem w góry. Połowy dnia nie straciliby ci, którzy chcieli iść z pomocą i ci, którzy tej pomocy oczekiwali.

Już w trakcie akcji ratunkowej pojawiło się w sieci pełno hejtu. Brutalne ataki nie ominęły też himalaisty, który w tym momencie walczył o życie…
- To było absolutnie nie na miejscu. Pewien krytycyzm co do sposobu przygotowania wyprawy, co do jej przebiegu, to jedno, a najzwyczajniejszy w świecie hejt i obrażanie pamięci człowieka, który być może zmarł na tej górze to drugie. W Sączu i Małopolsce staramy się w takich przypadkach nie mówić w ogóle, albo mówić dobrze.

Wystarczy powiedzieć, że wyprawa mogła być lepiej przygotowana, że niedostatecznie była zabezpieczona. To nie oznacza, że trzeba się posuwać do złośliwości i inwektyw pod adresem człowieka, który walczył o życie. Internet wywołuje u ludzi fałszywe poczucie anonimowości a przez to poczucie, ze bezkarnie mogą robić i pisać wszystko. Nawet wtedy, kiedy stoją nad czyjąś trumną… To jest ciemna strona dzisiejszego cyberświata.

O akcji ratunkowej, zwłaszcza wejściu Adama Bieleckiego i Denisa Urubko, mówi się przede wszystkim dwie rzeczy. Wszyscy przyznają, że została przeprowadzona błyskawicznie. Jest też drugi powód: to, że uratowali Francuzkę Revol a nie mogli uratować Mackiewicza. Czy to była ich decyzja, jeśli tak, na ile musiała być trudna?
- Adam Bielecki i Denis Urubko mogli się poruszać tak szybko tylko dlatego, że mieli już za sobą aklimatyzację.  Na Nanga Parbat dotarli z K2, gdzie byli już na wysokości 6 tys. metrów. Mogli się więc iść bez większego ryzyka do poziomu  co najmniej 6,5 tys. metrów. To tempo marszu, ten nadzwyczajny wyczyn odbył się w nocy. Tak w Himalajach wspina się kilka, co najwyżej kilkanaście osób na świecie.

Wejście w ciągu ośmiu godzin i pokonanie w pionie ponad tysiąca metrów to jest rzecz zupełnie wyjątkowa. Znacznie gorzej by już było - do czego nie doszło – gdyby przyszło im poruszać się jeszcze wyżej niż ten poziom, do którego zdołali dojść na K2.

Jest rzeczą oczywistą, że trzeba było tę kobietę sprowadzić. Chcesz czy nie chcesz, jeżeli znajdujesz kogoś, kto jest ledwie żywy, musisz go sprowadzić na dół. Nie ma szans, żeby zostawić półżywego człowieka i bez aklimatyzacji, z marszu, iść wyżej o kolejne tysiąc metrów. Tym bardziej, że Mackiewicz, jak przekazała opuszczająca go Francuzka, był już w bardzo złym stanie i schodzenie z wysokości 7 tys. trwałoby bardzo długo - mogłoby się w końcu okazać, że nie uda się uratować nikogo.

Czy takie decyzje podejmuje się łatwo? To pytanie podobne do tego co się myśli kiedy przechodzi się obok tych, którzy tam umierają. Zwłaszcza, kiedy się wchodzi na Mount Everest... Po pierwsze jest tak, że najpierw ratujesz życie, które jest zagrożone. To jest takie naturalne, odruchowe i nie ma się nad czym zastanawiać. Po drugie, gdy idziesz w góry, myślisz w naturalny sposób - najpierw myślisz o sobie.

To jest instynkt - chcesz czy nie, zmęczenie jest tak wielkie i wysiłek tak ogromny, że nie masz już w sobie determinacji aby obserwować świat wokoło, skupiać się na tym jak myślą, zachowują się i funkcjonują ci, z którymi razem na tę górę idziesz, a tym bardziej ci, którzy idą niezależnie od ciebie. Zupełnie się nimi nie zajmujesz. Nie dlatego, że nie chcesz, tylko dlatego, że wszystko co ciebie spotyka jest tak trudne i ciężkie, tak nadzwyczajne, że tobie jest bardzo ciężko i nie masz najzwyczajniej w świecie ani czasu ani siły, ani możliwości żeby się skupiać na kimkolwiek kto jest obok ciebie.

Z tego względu ta decyzja jest i łatwa i trudna. Łatwa, dlatego, że to co się dzieje w tobie, w zasadzie uniemożliwia zajmowanie się czymkolwiek innym. Trudna dlatego, że po jakimś czasie w końcu spoglądasz  za siebie. Wtedy przypominasz sobie to wszystko, rodzą się wątpliwości... Oczywiście mówię z perspektywy człowieka, który pojawia się tam od czasu do czasu i nie uprawia sportu pod nazwą himalaizm.

Zapewne inaczej patrzą ci, spędzający w górach bardzo dużo czasu, których całe życie sprowadza się do tego wyczynu, do pokonywania w coraz bardziej ekstremalny sposób coraz wyższych gór. To są zupełnie różne sytuacje, w związku z tym ja mówię oczywiście o tej pierwszej.

Gdy śledzi pan takie wydarzenia jak dramat na Naga Parbat, jak to na pana wpływa?

Myślę o tym w kategoriach czysto technicznych. Zastanawiam się co robili nie tak Dlaczego im się to przytrafiło. Czy w tym, co ja robię, zawarte jest podobne ryzyko, czy ja w podobny sposób postępuję? Staram się szukać wszystkiego, co dotyczy tej wyprawy, porównywać tę wyprawę, która doprowadziła do katastrofy, do tych, w których brałem udział ja. Dlatego pojawiają się pytania o ubezpieczenie ekspedycji, o dodatkowy, choćby dwuosobowy zespół szerpów…

Szerpowie nikogo na górę nie wprowadzą, zwłaszcza w tak trudnych warunkach, ale mogą choćby oczekiwać w obozie, w namiocie. Ten zespół może mieć dodatkową butlę lub dwie butle tlenu…W skali kosztów całej wyprawy wynajęcie na trzy tygodnie dwóch szerpów to niewiele. Na to zwraca uwagę człowiek, który  tam chodził, który teraz czyta takie historie jak ta, która wydarzyła się na Nanga Parbat.

Co zrobili nie tak? Jak prowadzili swoją wyprawę, czy ja, biorąc udział w swoich ekspedycjach podobnie ryzykuję? Krytyka związana ze sposobem, w jaki Mackiewicz chodził w góry, nie oznacza przyzwolenia  na wylewanie pomyj na tego chłopaka. Absolutnie jedno z drugim nie ma nic wspólnego.

Jak ocenia pan sposób relacjonowania w prasie polskiej i zagranicznej tego, co się tam działo?

Relacje były nacechowane ogromnymi emocjami a w komentarzach przelewała się niesłychana fala złośliwości, zawiści i hejtu, który było widać w wielu wypowiedziach. To zupełnie zdumiewające. Zwłaszcza w tym pierwszym okresie relacjonowania, to bardzo raziło.

Coraz pełniejszy obraz można będzie uzyskać stopniowo, wraz z pojawianiem się wiarygodnych źródeł, podających wyłącznie zweryfikowane informacje. Dużo dowiedzieć się można z raportu Polskiego Związku Himalaizmu, z wypowiedzi Natkańskiego, czy innych osób, które jak Bielecki były zaangażowane w akcję. Pewnie nie wszystko jeszcze wiemy więc trudno wyrobić sobie zdanie a zwłaszcza wydawać sądy na temat tego, co się wydarzyło.
Oceniać należy w oparciu nie o emocje a fakty.

Jakie wnioski z Nanga Parbat wyciąga himalaista? Czy tak tragiczne przypadki sprawiają, że koryguje się plany?

- To, co wydarzyło się w ostatnich dniach, mnie utwierdza w przekonaniu aby chodzić w góry w sposób nie potęgujący i tak istniejącego ryzyka, chodzić w dużych ekspedycjach, które są organizacyjnie dobrze przygotowane i gdzie łatwiej o pomoc. Natomiast co dalej… Tak jak wspomniałem na początku, plany się krystalizują. 

Rozmawiał [email protected]







Dziękujemy za przesłanie błędu