Czy to upał czy to burza, wędrują po górach przez okrągły rok
Wyruszyliśmy ze Starego Smokowca. O skorzystaniu z kolejki nawet nikt nie pomyślał. Po czterdziestu minutach jesteśmy na Smokowieckim Siodełku i po obowiązkowej fotce przy niedźwiadku ruszamy dalej do rozdroża nad Chatą Rainera. Tam wchodzimy w uroczą Dolinę Staroleśną, w której podobno można się doliczyć 27 stałych i kilku okresowych stawów. Nijak nie udało się nam tego dokonać. W Schronisku Zbójnickim przeczekujemy delikatną burzę i ruszamy na Rohatkę – przełęcz łączącą Dolinę Staroleśną z Doliną Białej Wody.
Wyjście piarżystym żlebem o niestabilnym i kruchym podłożu było nie lada wyzwaniem. Jeszcze większym było zejście niemal pionowym żlebem do Doliny Białej Wody. Można było bezpiecznie tego dokonać dzięki zamocowanym tam łańcuchom i klamrom. Przechodząc dalej obok Zmarzłego Stawu docieramy na Polski Grzebień. I tu zaczynamy się czuć jak u siebie w domu, ponieważ polskojęzycznych nazw nie koniec. Kolejnym etapem naszej wędrówki był bowiem Śląski Dom.
To hotel górski położony u stóp Gerlacha nad malowniczym Wielickim Stawem. Z powodu zamknięcia szlaku Doliną Wielicką musimy do Tatrzańskiej Polanki schodzić drogą asfaltową. Pogoda dopisała, atmosfera w grupie też, byliśmy w sercu tatrzańskiej przyrody – co nam więcej na wycieczce górskiej do szczęścia potrzeba?
Zbigniew Smajdor