Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Piątek, 29 marca. Imieniny: Marka, Wiktoryny, Zenona
10/02/2018 - 18:05

Żyj marzeniami, ale nie prześnij swojego życia - rozmawiamy z podróżnikiem Ryszardem Stabachem

Przygoda Ryszarda Stabacha z podróżowaniem zaczęła się od czytania mu książek przez rodziców i babcię. Kraje skrywające mnóstwo tajemnic, nęcące pięknem niespotykanej przyrody oraz ludzie wraz z unikalną kulturą stały się potem celem jego wypraw.

Wyruszył między innymi do Japonii, gdzie zobaczył wieżę Eiffla, piętrowe parkingi, uśmiechnięte gejsze i biegające roboty. Postanowił zdradzić nam jak wygląda życie podróżnika.

Od czego zaczęła się pańska przygoda z podróżowaniem?
- Wszystko zaczęło się jak byłem dzieckiem. Byłem bardzo ciekawy świata, na początku bardzo dużo czytali mi rodzice, jeszcze więcej moja babcia i w zasadzie będąc w  liceum stwierdziłem, że chciałbym zobaczyć kilka miejsc na naszej planecie, o których gdzieś czytałem i posiadałem jakieś informacje. Przełomowym momentem dla mnie było przeczytanie książki Marcina Kydryńskiego „Chwila przed zmierzchem”, w której opisuje swoją podróż przez Afrykę.

Na samym wstępie Kydryński napisał jedno zdanie które utkwiło mi w pamięci, a brzmiało ono mniej więcej tak: „życie minęło, jakbym nigdy nie żył”. Nie chciałem żeby właśnie w ten sposób minęło moje życie.

To był jeden taki bodziec do tego, żeby zacząć coś robić. Jeszcze wcześniej, gdy zaczynałem szkołę średnią usłyszałem od przyjaciela z Niemiec jeszcze ciekawsze zdanie „żyj swoimi marzeniami, ale nie prześlij swojego życia”. To również otworzyło mi trochę oczy na to, że masa ludzi tak naprawdę marzy o czymś, chciałaby coś zrobić, ale się boi albo nie wie jak się za to zabrać. Ja podjąłem konkretne działania i w pierwszej kolejności wyruszyłem do Norwegii.

Wiemy, że w ostatnim czasie był pan uczestnikiem wyprawy do Japonii razem z  grupą Trzask, którą pan założył. Jak wyglądały przygotowania i pobyt?
Myśleliśmy od lat o Japonii i chyba w 2010 roku zaczęliśmy zbierać informacje, bo zawsze przed wyprawą staramy się jak najwięcej dowiedzieć o danym miejscu, czytamy książki i przewodniki, przetrząsamy internet itd. Staraliśmy się również określić mniej więcej jaki będzie koszt i pamiętam, że wyszły nam wtedy kosmiczne pieniądze. Zniechęcały nas również opinie ludzi na temat cen w Japonii. Mieliśmy kilka podejść do tej wyprawy, ale dopiero w tym roku nam się udało. Wyruszyliśmy z ekipą składającą ze mnie, Samuela Kempskiego, Grzegorza Chachury, Łukasza Skórnóga i mojego brata Roberta Stabacha.

Stwierdziliśmy, że nie musimy nocować w hotelach tak jak wszyscy, z którymi rozmawialiśmy, bo jak sprawdzaliśmy ceny w internecie były naprawdę wysokie. Chociaż jak już byliśmy na miejscu to okazało się, że można znaleźć noclegi w przystępnych cenach, pojawiały się oferty, w których zamiast płacić 500 zł dajesz 50 zł i masz gdzie spać. Raz zapłaciliśmy rekordową sumę 68 zł za całą pięcioosobową ekipę. Są też noclegownie kapsułkowe. Łóżka są poukładane jak w ulu. Korzystają z tego zwykle pracownicy firm. Natomiast przed wyjazdem ktoś wpadł na pomysł, żeby zrobić Japonię pod namiotem. Czemu nie!

Na nasze szczęście w tym kraju jest ponad 1000 darmowych kempingów i są one bardzo promowane wśród Japończyków. Problem w tym, że te kempingi znajdują się poza miastami. Żeby dostać się z takiego noclegu do centrum trzeba było pokonać 20 albo nawet 50 km. Postanowiliśmy, że wynajmiemy samochód i zrezygnowaliśmy z superszybkich japońskich pociągów. Byliśmy w piątkę, więc cena wynajmu takiego samochodu się rozłożyła i nie był to straszny wydatek. Pierwszego dnia staliśmy 7 godzin w korkach, ale później zaczęliśmy korzystać z płatnych dróg, na których był mniejszy ruch.

Drugiego dnia dojechaliśmy do Kioto później byliśmy w Hiroszimie, po drodze zobaczyliśmy Osakę i jeszcze kilka mniejszych miejscowości. Generalnie poruszaliśmy się po tej największej wyspie Honsiu. Wszystkie miejsca mam zaznaczone na elektronicznej mapce. Warto wspomnieć, że w Japonii do naszych czasów przetrwało tylko 5 zamków i to takich które mają nawet po 700 lat.

Bardzo ważne było dla mnie spotkanie z panią Keiko Ogura, która przeżyła wybuch bomby atomowej w Hiroszimie. Przetrwała tylko dzięki mądrości swojego ojca, który postanowił, wyprowadzić się na obrzeża z centrum miasta, które wyparowało w wyniku eksplozji.

Drugie spotkanie odbyło się z młodym Japończykiem Kenta Sato, który żyjąc niecałe 30 km od elektrowni w Fukushimie, opowiedział nam o tym jak to wyglądało dzień po dniu od 11 marca 2011.

Zainteresował się tym tematem, mając przed oczami obrazy z japońskich komiksów o wybuchu w Hiroszimie. Założył konta na Fecebooku i Twitterze, zaczął uświadamiać ludzi o konsekwencjach takiego wybuchu i dał do zrozumienia władzą, że ewakuacja ludzi w promieniu 2 km to jest zdecydowanie za mało. Dla porównania, według amerykańskich wytycznych po takim wybuchu jaki był w Fukushimie bez patrzenia na liczniki promieniowania powinno się ewakuować wszystkich ludzi w promieniu 80 km. Moim zdaniem uratował naprawdę wiele istnień ludzkich.

Jakie różnice pomiędzy Polską i Japonią pan zaobserwował podczas podróży?
- Niesamowite dla mnie jest to, że gdziekolwiek pojadę to wszędzie ludzie są uśmiechnięci. To jest dla nas Polaków zaskakujące, bo my raczej mamy minę na „podkówkę”, że tak to nazwę. A w Japonii wszyscy byli bardzo życzliwi i pomocni. Nawet, gdy nie umieli nam pomóc to starali się jak mogli i przepraszali. Mieliśmy taką sytuację, że w sklepie poprosiliśmy kasjera o pomoc w znalezieniu drogi, a on wyciągnął spod lady wielki atlas i zaczął w nim szukać. Za nami tworzyła się coraz dłuższa kolejka. U nas musielibyśmy uciekać w podskokach przed wściekłym tłumem, ale tam nikt nie miał z tym najmniejszego problemu. Niektóre osoby z kolejki nawet się do nas uśmiechały.

Nie potrafię stwierdzić jacy oni są na co dzień w domach, ale dla przyjezdnego są bardzo otwarci i mili. Jest tam też niebywale bezpiecznie. Potrafiliśmy zostawić w samochodzie sprzęt elektroniczny wart kilkanaście tysięcy i nie musieliśmy się o nic martwić, a dotychczas w żadnym kraju nie zrobiliśmy czegoś takiego. Zawsze trzeba było się oglądać za swoim telefonem, czy aparatem. Kupowaliśmy klatki i kłódki, żeby zabezpieczyć rzeczy, a tutaj nie było to potrzebne.

Jest jeszcze kwestia segregacji śmieci. W ogóle Japończycy niesamowicie dbają o środowisko i dla nas szokujące było to, że jak już mieliśmy pełny worek śmieci z kempingu to nie mogliśmy znaleźć kosza na śmieci. Dopiero po kilku godzinach jazdy zobaczyliśmy kontenery pod jakimś sklepem, oczywiście trzeba było to wszystko posegregować, a napisy na koszach były po japońsku. Po dłuższej chwili przy pomocy przechodniów udało nam się opróżnić worek. Jeśli ktoś ma jakiegoś śmiecia to zabiera go ze sobą, tego właśnie uczą w Japonii od dziecka, bo w szkołach nie ma sprzątaczek.

Gdybyśmy sobie wyobrazili polską szkołę bez takiego personelu to tonęłaby ona w brudzie, a tam jest zupełnie inna mentalność. Dzieci zostają po lekcjach i sprzątają po sobie sale. Więc logiczne jest, że lepiej od razu wrzucić papierka do kosza i iść szybko do domu, niż odgruzowywać własny bałagan.

Na kempingach, na których byliśmy można było spotkać tablice, które ostrzegały turystów, że za śmiecenie można dostać karę 5 lat więzienia lub kilkanaście tysięcy jenów. To daje do myślenia...

Wynikiem takich działań są czyste ulice nawet tak wielkiego miasta jak Tokio. Jest tam też dużo zieleni, a auta są napędzane energią elektryczną, dzięki czemu są bardzo ciche. To miasto ma mnóstwo drapaczy chmur i jest ogromne, a w parze z tym idzie dobra organizacja. Wszystko idzie sprawnie, a jeżdżenie po mieście nie jest takie skomplikowane. Stojąc na pasach przy metrze wystarczy chwila, żeby zrobił się wielki tłum ludzi co z resztą mamy uwiecznione na zdjęciach.

Sosna w miejscowości Rikuzentakata - przed tsunami rosło ich tu 70000 - przetrwała tylko ta jedna

Sosna w miejscowości Rikuzentakata - przed tsunami rosło ich tu 70000 - przetrwała tylko ta jedna

Co poradziłby pan osobie, która chciałaby zwiedzać świat i sprawdzić się jako podróżnik?
Przede wszystkim trzeba zacząć! Można mieć niesamowite plany, można chcieć robić przeróżne rzeczy, ale prawda jest taka, że większość ludzi się właśnie do tego ogranicza. Pozostają na tym etapie i robią wszystko oprócz spełniania swoich marzeń. Ja widzę dwie opcje: przestać mówić o tym, że chciałoby się coś zobaczyć, bo człowiek sam siebie oszukuje albo po prostu zrobić to! Kupić bilet na samolot, albo wsiąść w auto i ruszyć. Jeśli ktoś ma trochę więcej czasu to może poszperać w internecie, zaczekać na jakąś promocję, zniżkę i nie kupować biletu za 2000 złotych tylko polecieć za 800 czy też 500 złotych.

Zależy też w jaki rejon lecimy, czy są przesiadki itd. Kiedyś poleciałem do Maroka za 100 zł, więc można trafić na ogromną zniżkę zwłaszcza poza sezonem turystycznym. Fakt, na początku może być ciężko i nie radziłbym, lecieć na koniec świata samemu chociaż szanse na to, że się nie wróci są naprawdę mikroskopijne, bo świat wbrew pozorom nie jest aż tak niebezpieczny jak by się mogło wydawać. Jednak warto znaleźć jakąś drugą osobę, która podzieli tą naszą pasję. Będzie wtedy raźniej. Ważne jest też to, że wcale nie trzeba jechać od razu do Afryki, Ameryki Południowej, czy Oceanii, żeby zwiedzić trochę świata.

Tak naprawdę można wybrać się gdziekolwiek poza miasto, poza ten utarty szlak. Problem jest właśnie w tym, że większość ludzi żyje na tej jednej płaszczyźnie składającej się z domu, pracy, kościoła i sklepu. Wokół tego kręci się całe nasze życie, a żeby wyrwać się z tego wystarczy pojechać na przykład w Tatry, jeżeli ktoś nie lubi gór niech jedzie nad morze albo poleci w jakikolwiek region świata, który go interesuje. Dobrze by było zdobyć trochę informacji, poczytać na temat celu naszej podróży. Wcale nie trzeba kupować wycieczki z biurem podróży. Moim zdaniem to po prostu uwstecznia, chociaż ludzie tłumaczą się zmęczeniem i brakiem czasu na przygotowanie się do wyjazdu. Dzisiaj w dobie internetu to jest kwestia kilku kliknięć i kupienia sobie biletu, żeby zacząć wyprawę.

Z Ryszardem Stabachem rozmawiała Weronika Bogucka
Materiał pochodzi z miesięcznika "Sądeczanin". Szukasz ciekawych tekstów? Kup prenumeratę!

Podroż do Japonii ekipy trzask.pl [ZDJĘCIA]




Ryszard Stabach opowiada nam o Japonii. Zobaczcie jak tam jest dzięki zdjęciom:






Dziękujemy za przesłanie błędu