Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Czwartek, 28 marca. Imieniny: Anieli, Kasrota, Soni
02/12/2017 - 07:15

Pozytywnie zakręcony. Jak Kazimierz Krok w tajemnicy przed żoną Żuka od śmierci uratował

O matko! Żuk i to jeszcze na chodzie, do tych pełnych zdumienia okrzyków Kazimierz Krok już się dawno przyzwyczaił. Jak mówi, u ludzi ze starszego pokolenia jest w tym sentyment za zgrzebnymi czasami PRL-u, u młodszych trochę sarkazmu, że ktoś „czymś takim” jeszcze jeździ. Dla samego właściciela to maszyna nie do zdarcia, którą uratował przed złomowaniem i która świetnie mu służy.

Stary Żuk Kazimierza Kroka wygląda naprawdę solidnie. Nigdzie ani śladu rdzy. Ci, którzy zatrzymują się przy wiekowym, wyprodukowanym u schyłku PRL-u dostawczaku, wypytują, jak się nim jeździ. Znakomicie, tłumaczy Krok i wszystkim chętnym pokazuje wnętrze samochodu z dużą kierownicą i niedzisiejsza skrzynią biegów.

- Przyzwyczaiłem się do tego, że mój samochód budzi powszechne zdumienie. Ci, z mojego pokolenia, pytają mnie czy jeżdżę taka maszyną z sentymentu do czasu PRL-u. Ja na to, że za komuną nie tęsknię, ale mam sentyment do starych dostawczych aut.

Przez kilkanaście lat, od 1991do 2013roku, Krok jeździł Nysą, którą uważał za znakomite auto. W sumie miał cztery takie samochody, które jednak w końcu dopełniły swojego motoryzacyjnego żywota. Niespodziewanie na horyzoncie pojawił się Żuk.

- Samochód należał do Zakładu Gospodarki Komunalnej w Wysowej, gdzie pracowałem do emerytury. Był już bardzo wysłużony i został przeznaczony do sprzedaży, jednak chętnych do kupna nie było. Żal mi się go zrobiło. Pomyślałem, że pójdzie na złom, a w mnie zwyciężył sentyment, bo Żuk był produkowany na tych samych co Nysa podzespołach. Ma tylko inny silnik. W Nysie był benzynowy, a Żuk ma silnik diesla. Maszyneria była w porządku, ale blachę już zżarła korozja.

Samochód kosztował 800 złotych, czyli nieco więcej niż znajdujące się w jego baku paliwo. Ale i tak z jego kupnem Kazimierz Krok musiał zejść do podziemia. Bo kupił go w tajemnicy przed żoną, która Żuków… cie cierpi. Dlaczego? Pracowała kiedyś w zaopatrzeniu. 

- Wyjeździła się tym samochodem całe lata i źle to wspomina - śmieje się Krok. - Miał zero komfortu podróży. Trzepało w nim jak nie wiem, co.

Jak więc Żuka udało się kupić w tajemnicy przed żoną?

- Była wtedy w Londynie, a ja samochód kupiłem i po prostu nic jej nie powiedziałem. Kiedy wróciła, postawiłem ją przed faktem dokonanym. No i tłumaczyłem, że jest mi niezbędny do wożenia drewna i tarcicy. Mam mały stolarski warsztat gdzie stolarski.

Żeby przywrócić żuka do życia trzeba było w niego włożyć trochę pieniędzy i wyremontować blachę, która całkiem się sypała. Dłubaniny było na kilka miesięcy, ale to była dla Kroka - mechanika i blacharza amatora - czysta przyjemność. Solidny, wykonany z pełnym oddaniem  i pasją remont, nadzwyczaj się opłacił. Samochód jeździ do dzisiaj bez żadnych problemów, choć - jak przyznaje Kazimierz Krok - ma swoje słabości.

- Żuk ma ciężki silnik i to jest jego wadą, bo przednie zawieszenia nie zostało zmodernizowane. No i wybija sworznie, przez co często je trzeba wymieniać. Co jeszcze? Nie jest do niego dopasowana skrzynia biegów, bo nie ma nadbiegu. No i dużo pali. Norma to dziewięć litrów, ale potrafi spalić i dwanaście. 

Te wszystkie wady - mówi Krok - pokonuje jego największa zaleta. Jest tani w utrzymaniu, bo się nie psuje

Byli tacy, którzy chcieli ode mnie mojego Żuka kupić. Ale dokąd ja będę żył, to ten Żuk będzie ze mną. Jestem z nim związany emocjonalnie. Żona mi zawsze mówi, że gdybym się w nie pohusiał, byłbym nieszczęśliwy.

[email protected] Fot. J.M







Dziękujemy za przesłanie błędu