Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Sobota, 20 kwietnia. Imieniny: Agnieszki, Amalii, Czecha
26/11/2016 - 07:25

Sądecka baba za wyścigową kierownicą

W swoim pierwszym wyścigu wystartowała jako „nieopierzona” licealistka. Pojechała samochodem dziadka, który o pasji wnuczki nie miał pojęcia i …zaliczyła dachowanie. Spektakularna debiutancka klapa jej nie zraziła, bo samochodowe wyścigi górskie pokochała od pierwszego wejrzenia i -jak mówi - jest od nich ciężko uzależniona.

Z Anna Wojewodą, farmaceutką, która „szaleje za kółkiem” rozmawia Agnieszka Michalik

Samochodowe wyścigi górskie to typowo męska dyscyplina. A pani, jako jedna z nielicznych kobiet po prostu wdarła się do tego „samczego” świata. 

Ja w ogóle jestem zakochana w sporcie motorowym i we wszystkim, co jest związane z szybkimi samochodami.

A kiedy był początek tej szalonej miłości?

Wszystko zaczęło się od tego, że tato, który uwielbiał rajdy samochodowe namówił mnie na wspólne kibicowanie.  Miałam wtedy szesnaście lat. Pojechaliśmy na Dolny Śląsk, gdzie odbywały się Mistrzostwa Europy. Z Tylicza, skąd pochodzę, to kawał drogi. Tak bardzo mi się spodobało, że na kolejne rajdy to ja wyciągałam tatę.

Co panią tak zafascynowało? Ci wspaniali mężczyźni w szalejących maszynach?

To był po prostu całokształt. Ale pamiętam, że starował tam Peugeot 306 Maxi, którym z włoskim temperamentem jechał Luca Pedersoli. Kiedy zobaczyłam to auto, pomyślałam sobie, że to samochód marzenie. Ta maszyna wywarła na mnie piorunujące wrażenie.

Zamarzyło się pani, żeby zasiąść za sterami takiej wyścigowej bryki?

Wtedy jeszcze nie. Ale poczułam, samochodową fascynację. Najbardziej zachwyciła mnie ta cała otoczka. To, jak ten samochód jechał, jaki wydawał dźwięk, jak kierowca pokonywał zakręty… to wszystko było takie wow!

I po którymś wyścigu powiedziała pani tacie… zostanę kierowcą wyścigowym?

Nie. To było zupełnie inaczej. Tę myśl trzymałam w sobie. Nie mówiłam o tym rodzicom, a poza tym uważałam, że spełnienie tego marzenia wiąże się nie tylko z odpowiednimi umiejętnościami, ale także dużymi pieniędzmi. Tak mi się wtedy wydawało.

Ale w końcu zabrała się pani za realizację marzenia.

Kiedy skończyłam osiemnaście lat, zrobiłam prawo jazdy. Dokładnie dzień po urodzinach.  I od razu pomyślałam, że mogłabym spróbować sił w rajdach amatorskich. Jest coś takiego, co się nazywa konkursową jazdą samochodem, na placach, czy na krótkich wyznaczonych odcinkach. W miesiąc po tym, jak odebrałam prawo jazdy, wzięłam moją przyjaciółkę z liceum i mówię do niej: Jedziemy na rajd, będzie super.

A skąd wytrzasnęła pani auto?

Od dziadka. To był opel corsa

I dziadek dał pani samochód na wyścigi? Tak bez niczego?

Dziadek w ogóle nic nie wiedział. Dał auto ukochanej wnuczce, rodzynkowi wśród samych wnuków. Był przekonany, że kto, jak, kto, ale kobieta o auto na pewno zadba. 

I rzeczywiście, zadbała pani. Poniewierając nim na samochodowym rajdzie.

I to jeszcze jak „zadbałam”.  Od razu dziadkową corsę „zdachowałam”. Na pierwszym zakręcie.

Była kosmiczna awantura?

Dziadek o niczym się nie dowiedział. Miałam tajnego sojusznika w tacie. Zeszliśmy z corsą „do podziemia”. Naprawiał ją, z zachowaniem tajemnicy, znajomy mechanik.

Anna Wojewoda










Dziękujemy za przesłanie błędu