Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Czwartek, 18 kwietnia. Imieniny: Apoloniusza, Bogusławy, Goœcisławy
05/10/2016 - 09:15

Juliusz Machulski: Dziś pisać scenariusz jest łatwo, ale rozśmieszyć coraz trudniej

Znakomity reżyser, scenarzysta i producent filmowy był gościem drugiego dnia Jesiennego Festiwalu Teatralnego w Nowym Sączu. Naszej redakcji odpowiedział na kilka pytań związanych z humorem Polaków oraz swoją twórczością.

Specjalizuje się Pan przede wszystkim w komediach. Tworząc przez prawie cztery dekady, dobrze przyglądał się Pan temu, z czego śmieją się Polacy. Czy potrafimy się śmiać? Czy próbował Pan nadążyć za zmieniającym się gustem Polaków, czy go wyznaczać?

Jestem Polakiem, śmieję się z tego co inni Polacy, więc Polacy śmieją się z tego, co ja. Nie mam recepty na śmiech polskich widzów. Moje niektóre komedie funkcjonowały też zagranicą, bo w naszym obozie socjalistycznym śmialiśmy się z tego samego, powiedzmy z jakiegoś zniewolenia – filmy: „Kingsajz” czy „Seksmisja”. „Vabank” też się podobały, bo była nostalgia za wolnymi czasami przedwojennymi. Śmiali się z tego, z czego myśmy się śmiali, czy to była Manila na Filipinach czy Bukareszt w Rumunii.

Jest miejsce, z którego się robi i dla którego się robi. Prawdopodobnie jest mi łatwiej robić film dla ludzi, których znam, którzy mnie otaczają. Ale recepty nie mam na to, z czego się śmieją Polacy. Jedni śmieją się z komedii francuskich inni angielskich. Szczerze, nie wiem. Czasem mam tylko jedno kryterium, czy coś jest dla mnie śmieszne. Jako producent czytam też scenariusze filmów komediowych i jednym z warunków jest to, że się z nich śmieję, bawię się. Wtedy staram się pomóc w produkcji.
 

Wspomniał Pan o Anglikach i Francuzach oni na przykład potrafią się śmiać ze swojej historii. A Polacy?

Mieliśmy też takie filmy. Śmialiśmy się z przygód Franka Dolasa, z „Samych swoich”, „Gdzie jest generał” czy „Giuseppe w Warszawie”, a to wszystko filmy historyczne. Nie mieliśmy komedii bardzo historycznych jak robił to Monty Python czy jak francuscy „Goście, Goście”.

Ja sam próbowałem w filmie „Ambassada”. Wydawało mi się, że można się śmiać z Hitlera i wszystkiego tego, co się z nim łączy, że to już przetrawiona trauma... ale chyba się myliłem. Nie wszyscy Polacy, co po ostatnich wyborach wiemy, nie śmieją się z tego samego. Czasem to, co mi się wydaje śmieszne, nie jest śmieszne dla innych. I odwrotnie. Za każdym razem co innego mnie śmieszy. Nie chcę powtarzać filmów o tym co śmieszyło mnie 20 lat temu. Staram się to robić inaczej, ale pod warunkiem, że mnie będzie bawiło.

W latach osiemdziesiątych z wiadomych względów unikał Pan realizmu, sięgał po metaforę, zaś po osiemdziesiątym dziewiątym tego realizmu w filmach Juliusza Machulskiego było bardzo dużo. W którym klimacie powstające filmy dawały twórcy lepszą satysfakcję?

Jak się ma dobrą ekipę i dobry scenariusz, to zawsze jest przyjemnie robić filmy.  W latach osiemdziesiątych niejako z rozdania musiałem robić filmy eskapiczne, bo nie interesowała mnie rzeczywistość za oknem. Nawet, jeśli mnie interesowała, to po przetworzeniu jak w „Kingsajzie” czy „Seksmisji”. Te filmy były o nas. Teraz, kiedy wszystko można powiedzieć wprost, to jest trochę trudniej znaleźć metaforę. Teraz pisać scenariusze jest łatwiej, ale rozśmieszyć jest trudniej. Nie licząc komedii romantycznych, które są robione z podręcznika arytmetyki, kiedy wiadomo co będzie i dlaczego.
 

Po pierwszych Pana filmach okrzyknięto Pana „złotym dzieckiem komedii”. Najlepsze komedie są jeszcze przed Panem, czy już za Panem?

Jest coś takiego, że jak człowiek się szybko zrealizował, a nie mówię tutaj w sensie kariery, ale jeśli ktoś chce wstrząsnąć, rozśmieszyć, wzruszyć, a nie wychodzi, to wtedy jest dramat. Niespełnienie. Ponieważ raczej mi wychodziło to, co zamierzyłem i to od samego początku prawie że. Zawodowo jestem uspokojony. Rzeczywiście muszę znaleźć jakiś specjalny powód dla robienia filmu, nie tylko dlatego, że to jest mój zawód, ale żeby mnie coś motywowało i inspirowało, aby rano wstać o szóstej i iść na plan, gdzie jest osiemdziesiąt osób i starać się z nimi przeżyć fajnie ten dzień.
 

Ostatnio przeżywał Pan taki dzień w Lublinie, gdzie skończyły się zdjęcia do Pana najnowszej komedii...

Właśnie skończyłem zdjęcia do filmu „Volta”, który będzie najgłębszym moim krokiem do historii poprzez pewne retrospekcje, które będą sięgały nawet XIV wieku. Film jest współczesny, ale z powodu pewnego śledztwa w czasie musimy cofnąć się do XIV, XVI i XIX wieku i kończymy na XX. Zdjęcia skończyliśmy ostatniego dnia września. Premiera filmu będzie w przyszłym roku w Lublinie – miasto jest koproducentem, a film jest robiony trochę na 700-lecie miasta. Jego akcja rozgrywa się w Lublinie.


 

Poznań miał „Hiszpankę”, Lublin będzie miał „Voltę” na jubileusz...

Tak. Mam nadzieję, że z lepszym efektem, przynajmniej frekwencyjnym. Może nie będzie tak śmieszny jak „Hiszpanka”, ale zadowoli widzów, Lublina na pewno.
 

Lubuję się Pan w satyrze politycznej, ale „Machia”, przedstawienie z którym przyjechał Pan do Nowego Sącza,  to spektakl o polityce na poważnie?

Na poważnie, aczkolwiek nie jest to spektakl realistyczny. Jest tu duża doza przenośni autorskiej – licencji poetycznej. Od tego spektaklu zaczęła się też moja przygoda z Lublinem na nowo, bo jako dziecko chodziłem tam do szkoły i przeżyłem sześć lat dzieciństwa. Po latach wróciłem na zaproszenie Teatru Starego i napisałem sztukę. Dostałem wolną rękę. Chodził za mną od dłuższego czasu pomysł o Machiavellim. To mnie zmobilizowało, usiadłem i napisałem. Napisałem w ten sposób też kilka sztuk dla łódzkiego teatru – to były komedie, które później przeniosłem do Teatru Telewizji.

„Machia” jest poważna. Bierze się za bary poprzez historię Nicolo Machiavellego, szesnastowiecznego filozofa włoskiego znanego na całym świecie, do opowiadania trochę o naszej rzeczywistości. Jestem bardzo ciekawy jak sztukę odbiorą sądeczanie.
 

Rozmawiał Janusz Bobrek, fot. JB

Na zdjęciach m.in. spektakl „Machia” (scen. i reż. Juliusz Machulski), bardzo dobrze przyjęty przez sądecką publiczność podczas Jesiennego Festiwalu Teatralnego, ze świetnymi rolami Adama Ferencego i Piotra Głowackiego


Portal „Sądeczanin” jest patronem medialnym XX Jesiennego Festiwalu Teatralnego







Dziękujemy za przesłanie błędu