Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Wtorek, 16 kwietnia. Imieniny: Bernarda, Biruty, Erwina
31/03/2019 - 08:25

Świętokrzyskie Kazania Wielkopostne, fot. parafia św. Krzyża w Warszawie

Rekolekcje (2) – Syn marnotrawny. Sakrament pojednania. Joz 5,9-12.Kor 5, 17-21. Łk 15, 1-3.11-32 „Ojcze zgrzeszyłem przeciw Niebu i wobec Ciebie, już nie jestem godzien nazywać się twoim synem” ( Łk 15-18).Skrucha, żal za swoje czyny, wyrażony przed Ojcem to postawa Syna marnotrawnego, który nas wzrusza.

Ale zanim otworzył usta, zanim wyznał swoją winę, dokonało się coś nadzwyczajnego. Bo, gdy Syn był jeszcze daleko, ujrzał go jego Ojciec, wzruszył się głęboko i wybiegł naprzeciw niego. Widok tego biegnącego starca jest najbardziej wzruszający w opisie tego spotkania. Nie ma zwyczaju w żadnej kulturze, aby przełożony, ktoś kto stoi w hierarchii wyżej biegł do podwładnego z wybaczeniem, zwłaszcza jeśli ten zawinił względem niego. Już samo przebaczenie, gdy ten, kto zawinił prosi o nie jest wyrazem największej łaskawości. Postawa Ojca mówi nam, jak wielką jakość chrześcijaństwo wnosi w relacje ludzkie, mówi na czym polega istota miłosierdzia. Bóg największe miłosierdzie okazuje nam względem nas w sakramencie pokuty.

To nie jest historia tylko z przypowieści ewangelicznej. Przeżywam ją codziennie wile razy, kiedy np. biegnę w szpitalu do chorych, którzy czasami przez pięćdziesiąt i więcej lat nie wrócili do Ojca. Ścigam się wtedy ze śmiercią, aby zanieść w sakramentach świętych życie. Widzę wtedy przed oczami Ojca Miłosiernego, który udręczony tęsknotą biegnie do swojego zagubionego dziecka.

Zbliżała się godzina piętnasta, czyli godzina miłosierdzia, a jednocześnie godzina Mszy św. W naszym szpitalu na Banacha w Warszawie. Właśnie wtedy zostałem pilnie wezwany do osoby w stanie krytycznym, która bardzo prosiła o spowiedź. Nie wiedziałem, co mam robić. Kaplica pełna była chorych, którzy czekali na Mszę św., niektórzy bardzo cierpiący, nie mogli zbyt długo przebywać poza oddziałem. Na górze czekała na mnie umierająca kobieta. Bałem się, że gdy pójdę do niej po Mszy, może być za późno. Poprosiłem, żeby wszyscy się za nią pomodlili i pobiegłem do niej. Byłem bardzo zdenerwowany tą sytuacją. Kiedy wbiegłem do pokoju, krzyknąłem niecierpliwie na leżącą kobietę” Proszę się szybko spowiadać, bo teraz powinienem być już na mszy!” Kobieta spojrzała na mnie ze zdziwieniem. Z trudem usiadła. Flegmatycznym ruchem poprawiła fryzurę, chrząknęła i odpowiedziała, że dobrze, może się wyspowiadać, ale prosi o pomoc, gdyż pięćdziesiąt lat nie była u spowiedzi. S       Spowiedź przebiegała dobrze, kobieta nabrała sił, odnajdywała wewnętrzny pokój. Gdy jej słuchałem, w pewnej chwili spojrzałem na karteczkę z wezwaniem, potem na kartę tej pacjentki i ze zgrozą stwierdziłem,  że osoba, która się spowiada to nie była ta, do której jestem wezwany. Tę biedną, Bogu ducha winną osobę wyrwałem w pospiechu na siłę i przez pomyłkę i roztargnienie, niecierpiącym sprzeciwu tonem, zmusiłem do spowiedzi. Natomiast osoba, która mnie wezwała, leżała obok na łóżku i smacznie spała. Byłem przerażony, ale z drugiej strony widziałem, że kobieta spowiadała się bardzo szczerze. Że bardzo potrzebowała pojednania z Bogiem. Po udzieleniu jej trzech sakramentów naraz; pokuty, namaszczenia chorych i Eucharystii, zacząłem ją gorąco przepraszać za tę pomyłkę i moje roztargnienie: „Ależ nie – odpowiedziała. Dobrze, że ksiądz to uczynił. Ja bym się sama nie wyspowiadała, a tak jestem szczęśliwa, gdyż będę mogła umierać spokojnie”. Przytuliłem ją serdecznie i pocałowałem w czoło, jak Ojciec z Ewangelii, który; „ wzruszył się głęboko, rzucił się swojemu dziecku na szyję i ucałował go.” Od razu staliśmy się sobie bardzo bliscy. Na drugi dzień pobiegłem odwiedzić , tę kobietę, ale ze smutkiem dowiedziałem się, że tej nocy umarła. Wróciłem do kaplicy, by się za nią pomodlić. Zastanawiałem się nad tym zdarzeniem. Pomyślałem o wielkim miłosierdziu Boga. Posłużył się nawet moją słabością, niecierpliwością, zdenerwowaniem, żeby wybiec naprzeciwko tej kobiety. Żeby w ostatniej chwili, gdy odchodziła i nie miała już siły sama wrócić do Ojca, dać jej nadprzyrodzoną nadzieję, całą miłość Boga do niej.

To zdarzenie nauczyło mnie też, żeby nie lękać się własnych słabości, że Bóg Ojciec miłosierdzia sobie z nimi poradzi. W świętym Roku Miłosierdzia uświadamiam sobie, że jest to historia moja i twoja, historia każdego człowieka i całej naszej Ojczyzny, z której dzięki wielkim świętym prorokom miłosierdzia, św. Faustynie, bł. księdzu Michałowi Sopoćce i św. Janowi Pawłowi II, orędzie to wyszło na cały świat.

Ale Ojciec miłosierny z dzisiejszej Ewangelii wybiegł nie tylko naprzeciw syna, który okazał skruchę. Potem gdy starszy syn zbuntował  się i nie chciał wejść do domu, ojciec miłosierny wyszedł z domu naprzeciw niego, tak samo jak wyszedł naprzeciw młodszego syna.

Podobne sytuacje też przeżywam w szpitalu. Bacznie obserwował mnie w czasie wizyt u chorych, dystyngowany profesor, pacjent szpitala, jak się okazało trochę zbuntowany na Kościół. Nie korzystał z mojej posługi, ale przy kolejnej wizycie w pokoju, poprosił mnie o rozmowę. Nie był gotowy, dlatego prosił, żebym przyszedł innym razem. Przychodziłem do niego wiele razy, ale nigdy nie był w nastroju do rozmowy. Za każdym razem odpowiadał zirytowanym głosem; „ nie teraz”. Zaczęło mnie to męczyć. Z drugiej strony widziałem, że ten pacjent toczy walkę i bardzo trudno jest mu się przełamać. Pewnego wieczora poprosiłem obecnych w kaplicy szpitalnej, by odmówili Koronkę do Miłosierdzia Bożego w jego intencji. Kiedy po skończonej modlitwie poszedłem do niego, od razu powiedział, że jest gotowy do rozmowy. Znaleźliśmy ustronne miejsce. Nie było żadnej rozmowy od razu poprosił o spowiedź.

Osoba ta spowiadała się długo i szczerze. Po zakończonej spowiedzi udzieliłem z ulgą rozgrzeszenia. Wtedy nagle coś się stało. Ten dystyngowany starszy pan nagle przemienił się w chłopca, cały drżał i płakał jak dziecko. Zaskoczyła mnie tak gwałtowana reakcja, dlatego chwyciłem go za rękę, by udzielić mu wsparcia. „ Niech ksiądz nic nie mówi- prosił przez łzy. Niech ksiądz nic nie mówi – prosił przez łzy. Niech ksiądz pozwoli nacieszyć mi się tym, że jeszcze usłyszałem w moim życiu słowa „ego te absolvo”. Zorientowałem się, że te łzy nie wyrażały bólu tylko radość z pojednania z Bogiem. Radość z otrzymania tego, czego żaden człowiek nie może nam dać, co może człowiekowi dać tylko Bóg – uwolnienie od grzechów, przywrócenie dziecięctwa Bożego. Na koniec, mężczyzna wyksztusił przez łzy – jestem taki szczęśliwy. Te słowa zapadły mi głęboko w duszy. Dzięki temu zdarzeniu uświadomiłem sobie coś bardzo ważnego w mojej posłudze chorych. Zdałem sobie sprawę, że ze wszystkiego co istnieje na świecie, człowiek najbardziej potrzebuje uzdrowionej relacji, pojednania z Bogiem. Kiedy to uzdrowienie się dokonuje, człowiekowi nagle ciężar spada z serca, odczuwa głęboki pokój, lekkość i staje się jak nowo narodzony. Jakby przechodził ze stanu śmierci duchowej spowodowanej grzechem do prawdziwego życia. To jest źródło największej radości człowieka, o której mówi dzisiejsza niedziela laetare, radości. O tym właśnie mówi Miłosierny Ojciec: „ Trzeba się weselić i cieszyć z tego, ze ten brat twój był umarły a znów ożył, zaginął, a odnalazł się”.

Posługuję w największym szpitalu klinicznym w Polsce. Według przeprowadzonych badań, dziennie statystycznie ten szpital odwiedza sześć tysięcy osób, nie licząc chorych i personelu. Prawie każdy dotknięty jest tajemnicą cierpienia. Nigdy nie słyszę tu wyznań, że ktoś jest szczęśliwy, nawet po udanej operacji ludzie cierpiący tak nie mówią. Takie wyznania słyszę tylko w jednym kontekście, kiedy człowiek po wielu latach pojedna się z Bogiem. Kiedyś nawet jeden pacjent, który usłyszał od lekarza diagnozę – jak to się mówi – wyrok, zaraz po tym przystąpił do spowiedzi, po wielu latach odejścia od Boga. Kiedy otrzymał rozgrzeszenie, ze łzami w oczach powiedział, że jest szczęśliwy. Nie wierzyłem własnym uszom. Po ludzku wydawało mi się to niemożliwe, żeby człowiek w chwili po otrzymaniu wyroku wyznał, że jest szczęśliwy. To musiała być wielka łaska sakramentu pojednania, która dała mu siły do podjęcia walki z chorobą. Odpowiedziałem mu, że ja też jestem szczęśliwy, gdyż najszczęśliwsze chwile człowieka na ziemi to są te, kiedy czuje bliskość Boga. Kiedy jego relacja z Bogiem jest uzdrowiona, a on czuje, że Bóg jest blisko i bierze jego sprawy, choćby najboleśniejsze w swoje miłosierne dłonie. Człowiek jest szczęśliwy, gdy odczuwa Jego pełną miłosiernej miłości obecność. To właśnie dokonuje się w sakramencie pojednania.

6 marca 2016 r.                                                                            Ks. Mariusz Bernaś

Kazanie pochodzi z publikacji: Świętokrzyskie Kazania Radiowe 29, 2017 r ( str.89 - 92).  Książka do nabycia; Parafia Św. Krzyża w Warszawie, ul. Krakowskie Przedmieście 3, [email protected], tel. 22 826 89 10.

Wybór i przygotowanie MB.

Za tydzień kolejne kazanie radiowe na 5niedzielę Wielkiego Postu na podstawie publikacji archiwalnych  Świętokrzyskich kazań radiowych.

Fot. www.swkrzyz.pl (parafia rzymskokatolicka pod wezwaniem Św. Krzyża w Warszawie).







Dziękujemy za przesłanie błędu