Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Czwartek, 18 kwietnia. Imieniny: Apoloniusza, Bogusławy, Goœcisławy
06/03/2018 - 08:00

Poeci Sądecczyzny: Przemysław Dakowicz

Istnieje wiele podobieństw między omawianym już w tym cyklu Wojciechem Kudybą a Przemysławem Dakowiczem. Obaj poeci są historykami i krytykami literatury, obaj pracują (pracowali) na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego, obaj drukują w sopockim „Toposie”, obaj uprawiają lirykę o aspektach egzystencjalnych, obaj związani są z Nowym Sączem (pierwszy przez miejsce zamieszkania, drugi – miejsce urodzenia). Na tym jednak owe zbieżności się kończą. Przemysław Dakowicz jako poeta buduje sobie własne, niezależne miejsce we współczesnej literaturze polskiej.

Urodził się 21 września 1977 r. w Nowym Sączu. Ukończył I Liceum Ogólnokształcące im. Jana Długosza. Studiował polonistykę na Wydziale Filologii Polskiej Uniwersytetu Łódzkiego. Pracę magisterską pt. „Pod rozmaitymi imionami was sławiłem…”. Rzeki w poezji Czesława Miłosza napisał pod kierunkiem prof. dr. hab. Jacka Brzozowskiego, który był również promotorem jego dysertacji doktoranckiej pt. Recepcja Norwida w latach 1939–1956. Rzecz o ludziach, książkach i historii. Praca ta w roku 2009 została wyróżniona przez Narodowe Centrum Kultury w konkursie na najlepszą pracę doktorską. Ukazała się drukiem w Wydawnictwie Instytutu Badań Literackich PAN (2011).

            Pracuje jako adiunkt w Katedrze Literatury i Tradycji Romantyzmu Uniwersytetu Łódzkiego. Był także wykładowcą literatury współczesnej na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego (2010–2013). Główne kierunki jego zainteresowań naukowych to: recepcja twórczości polskich romantyków oraz poezja współczesna (Czesław Miłosz, Tadeusz Różewicz, Julia Hartwig i inni).

            Przemysław Dakowicz, jak wspomniałem, stale drukuje w dwumiesięczniku „Topos” (wiersze, eseje, szkice literackie), nadto współpracuje z kwartalnikiem „Pobocza”, a także m.in. „Arcanami”, „Fazą”, „Frondą”, „Kresami”, „Odrą”, „Twórczością”, „Tygodnikiem Powszechnym”, „Wyspą”, „Zeszytami Literackimi” i „Pamiętnikiem Literackim”. Jest laureatem wielu nagród i wyróżnień za twórczość literacką i eseistyczną. Doliczyłem się ich wraz z nominacjami prawie dwudziestu, a wśród nich m.in. Nagroda Poetycka ORFEUSZ im. K.I. Gałczyńskiego (2014), Nagroda im. ks. J. Twardowskiego (2014), Nagroda Literacka Skrzydło Dedala (przyznawana przez Bibliotekę Narodową; 2015), Nagroda im. Jacka Maziarskiego (2016), Nagroda Fundacji im. ks. Janusza St. Pasierba (2017) czy Nominacja do Nagrody Poetyckiej im. Bednarczyków (2016). Jego twórczość literacka jest wielokrotnie komentowana m.in. przez Jarosława Ławskiego, Krzysztofa Masłonia, Tomasza Burka, Janusza Nowaka, Wojciecha Ligęzę, Małgorzatę Pieczarę-Ślarzyńską, Marię Tarczyńską.

            Debiutował jako poeta w r. 2002 tomem pt. Süβmayr, śmierć i miłość (Łódź). Następne tomy to: Albo-Albo. Sopot 2006, Biblioteka „Toposu” T. 28, Place zabaw ostatecznych. Sopot 2014, Biblioteka „Toposu” T. 63, Teoria wiersza polskiego. Sopot 2013, Biblioteka „Toposu” T. 84, Łączka. Kraków 2013, Arcana, Boże klauny. Sopot 2014, Biblioteka „Toposu” T. 98, Ćwiczenia duchowe. Poematy. Warszawa 2016, Wydawnictwo Sic!. Łącznie siedem tomów poetyckich.

            Poezja Przemysława Dakowicza jest trudna w percepcji dla nieprzygotowanego czytelnika. To tzw. „twórczość profesorska”, w której autor konfrontuje nabytą wiedzę filozoficzną, literacką, historyczną z doświadczeniami życiowymi. W ten sposób stawia ważkie pytania współczesnemu światu, analizuje historię, zderzając ją z wielowiekowymi doświadczeniami kultury. Stąd często w jego tekstach ukryty cytat, użyty nieraz w bardzo przewrotny sposób, jak choćby: „poeta nie pamięta”. To liryka erudycyjna, kontekstowa. Dakowicz jawi się tutaj jako poeta doctus. Czytelnik nie znajdzie w jego wierszach prostych rozwiązań, prostych odpowiedzi na pytania o egzystencję i historię. Nie ma tu sielankowych opisów przyrody, westchnień nad urodą życia, powrotów do dzieciństwa, na Sądecczyznę. Toteż do naszego cyklu trafia poprzez miejsce urodzenia (Nowy Sącz). Tutaj przyszedł na świat. Tutaj pobierał nauki w szkole podstawowej i średniej. Jest odnotowany już w Nowej Encyklopedii Sądeckiej Jerzego Leśniaka.

            „Literatura jest naturalnym rezerwuarem pamięci  – mówi Przemysław Dakowicz – to ona ma szansę >>wyjść cało<<, to ona staje się >>arką przymierza<< między przeszłością a teraźniejszością. Ja się bardzo cieszę, że my po ‘89 roku mamy w kulturze możliwość wypowiadania prawd wcześniej objętych milczeniem. […] Myślę, że kategoria postpamięci okazuje się niezwykle pomocna w dochodzeniu do rozumienia, gdzie się jako zbiorowość znajdujemy” (Literatura jako pytanie o tożsamość  –  rozmowa z Przemysławem Dakowiczem, „Las Rzeczy” 2016, nr 1).

            Jak tak postawione wobec literatury zadania realizuje w swojej twórczości poetyckiej, postaram się w koniecznym skrócie odpowiedzieć w odniesieniu do trzech tomów jego poezji. Rozpocznę od Teorii wiersza polskiego (2013), który jest czwartą pozycją od jego debiutu literackiego. Utworem posiadającym bogaty kontekst literacki, swoistą rozmową z wcześniejszymi tekstami kultury w myśl jego stwierdzenia: „Postrzegam kulturę jako continuum […]. Kultura to nigdy nie milknąca rozmowa”. Wojciech Ligęza tak ten dialog z artystami przeszłości widzi: „sięga do mniej znanych źródeł staropolskich, rozmawia z Mickiewiczem, włącza w martyrologium wieku dwudziestego tragiczne biografie Schulza oraz Jasieńskiego. Rozważa relację między literaturą a cierpieniem, między historią a bólem jednostek i pokoleń” („Topos” 2014, nr 5). To wszystko jest okraszone minihistoriami, poetyckimi opowieściami o zegarach, dachach, mostach. Podejmuje też kwestie języka, jego współczesnej degradacji, „nijaczenie” – jak to określa Ligęza. Jarosław Ławski w znakomitym eseju na temat Teorii wiersza polskiego nazwał go „wybitnym tekstem”, ale zaraz dodał „Co ambitne musi być trudne i bolesne” („Topos” 2014, nr 1–2). W obszernym artykule dokonał jego dogłębnej analizy.

            Boże klauny (2014). Na okładce twarz Wacława Niżyńskiego – tancerza z baletu Igora Strawińskiego, wystawionego po raz pierwszy w 1911 r. w Paryżu, który wywołał rewolucję w sztuce na skalę europejską. Nazwisko Niżyńskiego wystąpi jeszcze w dwóch tytułach wierszy: Ostatni taniec i Totentanz. Od niego pochodzi też tytuł Boże klauny. „Bożym klaunem” nazywał się tancerz. Ale to tylko jedna postać, jest ich tutaj więcej: „W tomie Boże klauny poeta sięga do dziejów jednostek – napisała Małgorzata  Pieczara-Skarzyńska – by ukazać panoramę szaleństwa, wiele mówiącą na temat współczesności” („Twórczość” 2015, nr 8). Przypadki są różne, bo i schizofrenia Nizyńskiego, i zespół Bouneta, polegający na upośledzeniu wzroku i doznawaniu halucynacji wzrokowych (Zespół Bouneta, Wytrwale pracują żuwaczki mrówkolwa). Wrażenia wzrokowe Charlesa Luttina z pierwszego wiersza, polegające na wizualizacji własnego sobowtóra uważa Skarzyńska za „sygnał rozchwiania własnej osobowości, charakteryzującego jednocześnie współczesną kulturę” (jw.). Ważnym elementem w tej poezji jest też rodzaj ludzki. Odwołuje się do głośnej przed laty próby uruchomienia polskich zakładów preparowania ludzkich zwłok metodą plastynacji. To kolejne porażenie epoką ponowoczesności. Jedną z intencji Bożych klaunów jest poszukiwanie nowego języka dla wyrażenia „schizofrenicznej” rzeczywistości, „prawdy o psychopatycznym skrzywieniu człowieka współczesnego”.

            Ćwiczenie duchowe. Poematy (2016), ostatni  –  jak dotąd  –  tom wierszy Dakowicza ma charakter ironiczny w znaczeniu, jakiego używał duński filozof Søren Kierkegaard, którego O pojęciu ironii cytuje jako motto do jednego z poematów. Sam zaś tytuł nawiązuje do Ignacego Loyoli, dla którego były one drogą do przeprowadzenia człowieka przez modlitwę i medytację ku jedności z Bogiem. W tomie umieścił cztery poematy: Wyrzygnąć, Traktat z całości, Climacus i sobowtóry, Ćwiczony, Majster z Niemiec. Poza Ćwiczonym wszystkie były drukowane wcześniej. Podmiot liryczny to mieszkaniec świata, którego człowiek pozbawił Boga. Poeta nawiązuje do Ocalonego Różewicza, ale nie szuka mistrza. Przy czym współczesny świat jest dlań jednym wielkim piekłem. Konteksty filozoficzne i literackie to poeta T.S. Eliot i współczesny duński filozof, od którego zapożyczył pseudonimy i maski. Autor prowadzi dialog z przeszłością, stawia trudne pytania na temat „nowoczesności schizofrenicznej”, odpowiedź musi odnaleźć sam czytelnik.

            Zamknijmy te rozważania dwoma krótkimi cytatami z przywoływanego już tutaj Jarosława Ławskiego. „Dakowicz jest w drodze, gdzie poniesie go teraz imaginatio, ta władza tworzenia obrazów?” oraz „Talent w drodze” (jw.).

Bolesław Faron

Koniec i dalej

                                   Tadeuszowi Różewiczowi na dziewięćdziesięciolecie

byli szczęśliwi dawniejsi poeci

świat runął im na głowy
brodzili w gruzowisku
strząsali proch z butów
przecierali twarze
oczy

nie ma boga
mówili
bóg odszedł umarł człowiek

próbowali podnosić
gotyckie katedry
odbudowywać biblioteki
rekonstruować człowieka
w swoim wnętrzu

to się nie składa mówili
to się złożyć nie może

nie ma powrotu
tamto jest martwe
jesteśmy martwi

gliniane garnki miedziane groty
rozpadały się w rękach

ciała obracały się w pył
byli szczęśliwi dawniejsi poeci

to koniec
mogli powiedzieć

nie ma całości
wiecznie fragment
czarny piasek
na klepsydrach

byli szczęśliwi dawniejsi poeci
zobaczyli uwierzyli

nasze ręce
błądzą w pustce

niewidzialna
rana
goreje
w mroku

Elegia przy huśtawkach

Córeczko moja w klepsydrze piaskownicy,
córeczko mała na wahadłach huśtawek,   
jeszcze tu jesteś, jeszcze nie odpływasz
na place zabaw ostatecznych. A jednak

właśnie teraz, kiedy w jasnym powietrzu
przedpołudniowej pory rozlega się twój śpiew,
gdy ze śmiechem zsuwasz się z drewnianej palisady
i po raz dwudziesty rozpoczynasz od nowa

tę samą grę, właśnie teraz - dosięga mnie
to coś, gorzkie żądło.

8-9 maja 2010

Syndrom Ismeny

                                               Pamięci Anny Walentynowicz

Nie widzieć. Nie czuć. Nie przekraczać miary,
Zniknąć w kulisach. Nie wchodzić w dyskusje,
Przemykać skrajem. Z daleka od zgiełku,
unosząc z sobą cichociemne: nie wiem.
Krok mieć miarowy, twarz pogodną. Trzymać
W ryzach emocje. Zająć się konkretem,
myć okna.

lsmena uchodzi ze sceny.
Wchłania ją szary tłum.

Żyje.

30.09.2012

Poezja współczesna domaga się wyjścia na przepustkę

najsampierw idą nogi dwa patyki na pół
dzielone stawem kolanowym następnie
minispódniczka korpus i ramiona zwieńczone
jedno papierosem drugie telefonem komórkowym
właściwie biegną nie idą konstrukcja ludzka
poruszająca się zbyt szybko by mogła być
prawdziwa a jednak! czterdziestoletnia baba
z głosem nastolatki plująca paznokciami „mówię
ci jem normalnie" a gdy nadchodzi pora
ważenia ukradkiem wpycha kamienie w majtki

Climacus i sobowtóry

Ironia nie jest sama w sobie tak niewrażliwa i odarta z łagod­niejszych uczuć, już raczej jest rozgoryczeniem, że i ten drugi dysponuje czymś, na co sama ma ochotę.

                                                                                  Søren Kierkegaard, O pojęciu ironii

I. Monolog nocnego stróża

Po Østerbrogade chodzą krowy i panie w białych czepkach.
Kwitną topole, siwe kłębki leniwie żeglują w powietrzu.
Obłoki na zawsze podświetlone różem i fioletem.
Na obrazie Købkego nie widać mężczyzny z laseczką i cy­lindrem.

Przeciera czoło dłonią w rękawiczce. Idzie wolno i patrzy.
W siebie patrzy.
I co widzi?

Pod denkiem czaszki wre robactwo,
Już ręki martwej nie uniesie.
Jest trupem. Także jej sukienka,
Ta, w której kładli ją do trumny
W pył się zmieniła. Nie ma pukli,
Policzków nie ma, ząbków, stopek,
I wachlarzyka z mandarynem
W spokojny letni chiński wieczór.

Załóżmy jednak, że wciąż idzie, choć martwy, idzie,
Poza kadrem przez szpary w zębach świszczy. Spluwa?
Nie, nie spluwa, łyka ślinę, bo trzeba trzymać pion.
Tam był, powiadam wam, i szedł,
Właśnie tamtędy, po Østerbrogade, na krowy
Zerkał lub nie zerkał, mankiety świeże miał
I kołnierzyki, i szedł, przed siebie szedł,
Chwasty potrącał, chrzęścił żwir pod jego nogą
W glanc lakierkach. A noga ta dziś ani drgnie,
Kosteczki sypkie są i miałkie, po ścięgnach słuch
I smród zaginął, i piszczy wietrzyk na cmentarzu,
Ciszę przez dłonie przesypuje, na wskroś paliczków,
Co wspomnieniem, majakiem są i powidokiem.

11 listopada 1855 roku,
podczas codziennego spaceru ulicami Kopenhagi,
upadł na trotuar i był zeń podniesion bez ducha
Søren Kierkegaard, syn Michaela Pedersena,
ekscentryk i neurotyk, ostatni obrońca chrześcijaństwa,
I ojciec wielu książek, które czytano bez zrozumienia.

Ja, Vigilius Lodziensis, stróż nocny,
niedosypiający w Polsce, czyli nigdzie,
w bezsennym zwidzie porannej godziny,
u krańca nocnej zmiany, ujrzałem
chude ciało filozofa, jego wątłe członki
rażone paraliżem, złożone na noszach
przez dwóch osiłków w białych kitlach,
przewiezione na sygnale na najbliższą
neurochirurgię i za nic mając
zmęczenie oraz szumy w głowie,
podążyłem za nim, by w sali numer pięć
stanąć u jego wezgłowia i trzymać go,
przez parę chwil trzymać za rękę,
jak również aby, wobec afazji, którą
został dotknięty, mówić za niego
własnym głosem, bo przecież ktoś
mówić musi. Inaczej wszyscy będziemy
martwi.

Przemysław Dakowicz

Zdjęcia pochodzą ze zbiorów MCK Sokół w Nowym Sączu - wieczór autorski Przemysława Dakowicza, 2016 r., a także ze strony internetowej poety







Dziękujemy za przesłanie błędu