Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Wtorek, 16 kwietnia. Imieniny: Bernarda, Biruty, Erwina
24/06/2018 - 10:40

Dobra książka. Sądeczanin poleca. Wojciech Kudyba, "Imigranci wracają do domu" 7

"Imigranci wracają do domu" to więcej niż powieść – to jednocześnie opowieść, przypowieść i spowiedź. Bohater, Karol Tracz, to człowiek naszych czasów, anonimowy obywatel Zjednoczonej Europy. Wyemigrował z Polski po stanie wojennym i przez długie lata wiódł w Niemczech życie przeciętnego przedstawiciela klasy średniej. (…).

VII

Pani się śmieje, bo Pani widzi, że po roku zacząłem podróżować i nawet myślałem czy by się w Polsce nie ożenić. Myśmy też się wtedy w tym zielonogórskim szpitalu uśmiali. Pielęgniarki nawet na drugi dzień jeszcze sobie opowiadały o tych nóżkach w galarecie i o tym, jak Regina Dąbek chciała przygruchać faceta, co przyjechał z Niemiec. One przecież znały ją od dawna. Każda mogła dużo o niej powiedzieć, bo nie było zimy, żeby czegoś sobie po pijaku nie zwichnęła, a czasem jak poszła w tango w lecie, to też różnie bywało. Kładły ją na oddziale, poobijaną i wynędzniałą, na tydzień czy dwa, żeby doszła do siebie. Ona zaś przez pierwszy tydzień zawsze jakby w delirce i zaczynała im wieczorami wygłaszać te swoje kazania. Najpierw jakby cicho, bardziej poufnie, a po dwóch dniach to nawet tak głośno, że słychać było w sąsiednich salach. Gadane zaś miała, jak nie przymierzając, stary proboszcz. Raczej więc była to prawda, co mówili o jej dwóch synach, że jeden został misjonarzem, a drugi menelem. Ten drugi był zresztą podobno najbardziej obrotny. A że przy tym świetny fachowiec, to droga do nieszczęścia nie była długa. Wiadomo, że go ludzie częstowali z wdzięczności. Nie umiał odmówić, więc się rozpił a wreszcie i zapił na śmierć. Ona go nawet próbowała ratować, zawiozła na odwyk, ale zadzwonili po miesiącu, że uciekł i potem znaleźli go nad rzeką nieżywego. Podobno też właśnie z rozpaczy po nim Regina sama zaczęła pić, no i jest, jak jest. Ten zaś, co został misjonarzem, to teraz podobno już biskup. Już biskup i to w Afryce, ale przynajmniej raz w roku przyjeżdża i z matką chodzi do parku, dużo rozmawiają. Mówiły też, że to takie kazania, które nie za bardzo da się powtarzać. Ten, kto jej nie zna, to czasem mu nawet słuchać przykro, bo nie są takie uroczyste jak w kościele. Zawsze w nich słowa takie, jakby brudne, a ona chyba inaczej nie umie.

Niech się Pani ze mnie nie śmieje. Ja wiem, faktycznie trochę dziwnie to wypadło, że wyszedłem akurat wtedy, gdy to mówiła, a potem padał deszcz. Prawdę mówiąc to nawet nie było tak, że od razu poszedłem na dobre. Musiałem chyba jeszcze chwilę stać w korytarzu, bo pamiętam prawie wszystko, co powiedziała i przypominam sobie, jak ludzie wychodzili z sal, a pielęgniarki im tłumaczyły, co to jest – że to takie kazanie, ale dość krótkie i zaraz się skończy – więc wracali powoli a nad nimi unosiły się te wszystkie słowa: „Idź i obmyj się w sadzawce Siloah! Plunął na ziemię i tak mu właśnie powiedział. Plunął na ziemię, a ślepy zrozumiał, że to na jego chorobę pluje. Nie na niego, tylko na jego ślepotę. A jeszcze bardziej się zdziwił, jak usłyszał, że tamten się schyla i z tej śliny, i z ziemi coś lepi, a po zapachu poznał, że w tej ziemi jest kurz, jakieś syfy i ptasie gówienka. Stał tak zdziwiony, kiedy mu tamten zalepiał tym czymś oczy i nagle zrozumiał, że zaczyna widzieć – zaczyna widzieć swoje życie, widzi to czym ono było: że było jakby jednym wielkim błotem i ciemnością. Ten zaś właśnie o tym mu mówił: że zobaczy i że na wszystkich przychodzi w pewnym czasie ciemność. Jeszcze więc dobrze się nie obmył, jeszcze dobrze nie dostrzegł świata, a już widział, że ciemność jest blisko, że ona jest w ludziach. Przecież niby się cieszyli, że widzi, ale nie dowierzali i na koniec zaprowadzili go do jakiejś rady –  jakby nadzorczej. Wszedł do pokoju, a tam już twardo siedzieli na stołkach, jakby do nich przyrośli. Ukłonił się, a oni mieli już jego zeznania i namyślali się nad nim, ale na niego wcale nie patrzyli i sam nie wiedział czy ma usiąść, czy dalej tak stać. Już nawet miał się wykręcić na pięcie i wyjść, lecz widać było, że się namyślili. Powiedzieli mu, żeby podszedł bliżej i najmłodszy z nich przeczytał, że nie powinien widzieć, bo to wbrew prawu, a reszta siedziała i głaskała się po brodach. Wtedy pożałował, że nie ma takiej brody i to co powie, nie będzie miało takiej siły. Zbierał się więc w sobie, żeby choć trochę się wzmocnić, aż wreszcie zapytał ich wszystkich najzwyczajniej w świecie, czy może też chcą zobaczyć. Powiedział również, że on im może dać jeszcze tego błota z ptasimi gówienkami, żeby i oni zobaczyli. Zapytał ich szczerze, bo chciał dać im szansę. Oni się jednak wpienili, krzyknęli mu, że jest urodzonym ciulem i żeby ich nie pouczał. Tymczasem on wiedział swoje. Wiedział, że widzi. I nawet żal mu się ich zrobiło, iż wydaje im się, że coś widzą, a tymczasem wokół nich jest tylko ciemność. I powiem wam, bracia i siostry, że mi też jest ich żal. I was jest mi żal, i samej siebie. Bo i my myślimy, że widzimy, a jesteśmy ślepi”…

Cytaty pochodzą z książki: Wojciech Kudyba, „Imigranci wracają do domu”, wyd. Państwowy Instytut Wydawniczy, 2018







Dziękujemy za przesłanie błędu