Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Piątek, 29 marca. Imieniny: Marka, Wiktoryny, Zenona
05/09/2018 - 13:40

Dobra książka. Sądeczanin poleca. Sławomir Koper. "Życie prywatne elit II RP" 3

Czasy Drugiej Rzeczypospolitej to niezwykle barwny okres w dziejach naszego kraju. Elitę polityczną tworzyli wówczas ludzie o wielkich zasługach, ale i oni popełniali błędy i miewali swoje słabości.

„Jak lata po ostatniej wojnie światowej można by nazwać epoką jazzu – zauważyła Magdalena Samozwaniec – tak samo lata międzywojenne powinny nosić nazwę <epoki brydża>”. Trudno o bardziej trafną opinię; za czasów II RP w brydża grali wszyscy i wszędzie. Kobiety i mężczyźni, cywile i wojskowi, biedni i bogaci. Dobrych partnerów wysoko ceniono, na porządku dziennym było poszukiwanie „czwartego do brydża”. Porucznik Junosza Szaniawski wspominał, że został wzięty do niewoli podczas manewrów wyłącznie dlatego, że był niezłym brydżystą. Nieumiejących grać puszczano wolno…

Brydżowe popołudnia i wieczory wspominano w niemal każdym pamiętniku z epoki, na brak wzmianek nie możemy narzekać również w literaturze pięknej. Magdalena Samozwaniec (zapalona brydżystka) poświęciła nawet grze swoje dwie powieści (…). Politycy RP nie byli wyjątkiem, zapalonymi brydżystami byli Stanisław Wojciechowski, Józef Beck, Ignacy Paderewski, Edward Śmigły-Rydz. Nawet taki samotnik jak Walery Sławek nie odmawiał sobie udziału w spotkaniach organizowanych przez Jadwigę i Józefa Becków.
Zajadłym przeciwnikiem wszelkich gier karcianych był natomiast Bolesław Wieniawa-Długoszowski. Ten hedonista, wielbiciel kobiet i trunków zdecydowanie odmawiał gry w karty. Wyjaśniał, że jest to „zajęcie ponure i zabijające inteligentną rozmowę”. (…).

Umiejętność gry w brydża była cechą pożądaną dla każdego dyplomaty – podczas wieczorów przy zielonym stoliku łatwiej nawiązywano potrzebne znajomości. Przy okazji był to doskonały sposób odprężenia po trudnym dniu, wypełnionym nerwowymi negocjacjami. W ten sposób relaksowali się polscy dyplomaci podczas rokowań z bolszewikami w Rydze, wiele dni poświęcili na grę wysłannicy na konferencję pokojową w Paryżu. (…).

Bez talii kart nie mógł żyć Józef Piłsudski, ale Marszałek nie myślał o brydżu. Do partii potrzeba czterech osób, a Komendant był typem samotnika. Całkowicie wystarczały mu pasjanse, które mógł stawiać godzinami. Upodobanie do tej rozrywki rozwinął w sobie podczas internowania w Magdeburgu i pozostał jej wierny do końca życia.

Kiedy w Magdeburgu pojawił się Kazimierz Sosnkowski, panowie rozpoczęli grę w szachy. Grywali całymi dniami ze zmiennym szczęściem, ale to podwładny okazał się lepszym szachistą od swojego pryncypała.

„Nasza wspólna namiętność do tej szlachetnej rozrywki – wspominał Sosnkowski - doprowadzała nas niekiedy do lekkich nieporozumień. Prowadziłem na piecu naszego stołowego pokoju statystykę gry, stawiając kreski oznaczające otrzymanego mata. Pewnego dnia, narysowawszy coś ze sto trzydziestą kreskę, oznajmiłem, że mam o dwie wygrane partie więcej. Komendant rozgniewał się nie na żarty”.


Cytaty pochodzą z książki: Sławomir Koper, „Życie prywatne elit Drugiej Rzeczypospolitej”, wydawnictwo Bellona, Warszawa 2014







Dziękujemy za przesłanie błędu