Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Piątek, 29 marca. Imieniny: Marka, Wiktoryny, Zenona
26/04/2018 - 10:55

Dobra książka. Sądeczanin poleca. Ewa Andrzejewska "Maryan. Powrót" (4)

Niezwykły malarz z Piekła rodem to po prostu Maryan. Malarz, którego prace wiszą w paryskim Centrum Pompidou i nowojorskim Museum of Modern Art. Bardzo często się zdarza, że znane osoby są zapomniane w swojej małej ojczyźnie. Taki właśnie był los Pinchasa Burnsteina z ulicy Żywieckiej. Jego rodzice nawet nie przypuszczali, że ich syn zrobi tak zawrotną karierę. Nie przypuszczali także, jaka będzie cena tej kariery oraz jak bardzo Pinchas zostanie zapomniany w mieście Sanz. Ewa Andrzejewska zabrała nas w podróż do przedwojennego Sącza i trudnej drogi Maryana do Nowego Jorku. Książka nominowana do tegorocznej, szóstej, edycji Nagrody im. ks. prof. Bolesława Kumora.

3 marca 2007. Idę do Urzędu Stanu Cywilnego. Nie, nie mogę dostać ksera z zapisu urodzin Pinkasa Bursteina. Ale mogę popatrzeć, tylko krótko i do góry nogami. Słowo Pinkas z literką „k” jak skrzydła ptaka w locie. Na drugie ma Simson, czyli Samson. Czytam, że urodził się 1 stycznia 1927 roku. Po polsku Paweł.

Matka Itta, Gietel Bursztyn, Itta, zdrobniale Itka. Po polsku Genia. Ojciec Abraham Schindel był piekarzem, pięknym mężczyzną na rysunkach Maryana. Ołówkiem dopisano, że dziecko nieślubne. Małżeństwa żydowskie nie były rejestrowane, mówią urzędniczki. Na końcu rubryki nazwisko: Salomon Schindel. To ten, który przyniósł wiadomość, dodają urzędniczki. Po cichu mi mówią, że jest adres: Żywiecka 20. Mogę dostać wypis tego aktu na współczesnym urzędowym druku.

Biegnę, biegnę na ulicę Żywiecką. Pod numerem 20 stoi piętrowy dom z wiszącym balkonem.   
Pinchas Burstein urodził się na Piekle między dwoma uliczkami Żywiecką i dawną Poprzeczną.
Ze starych planów wynika, że był tam kiedyś sad. Przez jego środek szła ścieżka. Sad podzielił się na działki. Stanęły trzy drewniane domy, szopy z kurnikami. Na mapie z lat sześćdziesiątych zeszłego wieku te trzy domy zaznaczono do wyburzenia. Dopisano, że zniszczono je pod koniec wojny.

21 kwietnia 2007. Na Żywieckiej zatrzymuje się pan Antoni. 
Moja mama, mówi, stąd była. Mieszkała w połowie starej chałupy, do której dobudowałem werandę. Niech pani patrzy, na belce jest data 188, jeszcze dobrze widać. Mama musiała wyprowadzić się z tego domu na trzy miesiące, bo Niemcy wprowadzili tutaj Żydów, zanim ich wzięli do getta. Te chałupy miały tylko kuchnię i większą izbę. Wychodki stały na podwórkach. Poszukam zdjęcia. Okazuje się, że nie ma zdjęcia, zapodziało się.

Pytam pana Antoniego, czy miał w dzieciństwie konika na biegunach. Bowiem Maryan wspominał o koniku na biegunach w swoich życiorysach: „Kiedy miałem siedem lat, mieliśmy bogatego sąsiada, który miał dorosłych synów. W szopie na podwórku trzymał konia na biegunach. Synowie sąsiada już go nie używali.  (...) Bardzo chciałem go mieć, ale nie chcieli mi go dać. (…) nie mogłem zrozumieć, dlaczego nie chcą mi go dać – do dziś tego nie rozumiem. Nie wiem, jak ubodzy byli moi rodzice. Jedzenia zawsze było dość.(…) W ubiegłym roku znalazłam w wielkim sklepie z zabawkami takiego samego konia.(…) to znaczy (…) innego (…) ładniejszego i niedrogiego. Szaro-czerwonego i leciutkiego.(…) Od razu go kupiłem.(…) Zabrałem do domu. Leżałem na podłodze i patrzyłam na niego (…) w zachwycie. Byłem szczęśliwy. Potem zasnąłem. Obudziłem się spokojny, zrelaksowany i wolny od majaków.(…) Nie miałem koszmarów”.

Miałem konika, każdy miał, mówi pan Antoni. Zimą stał na strychu. Zrobiony był z aksamitu. Rozprułem mu brzuch, aż wysypały się trociny.

Cytowane fragmenty pochodzą z książki:
Ewa Andrzejewska
„Maryan. Powrót”
wyd. Nisza, 2017 r.







Dziękujemy za przesłanie błędu