Prosił urzędników o interwencję, w końcu złapał za siekierę
Podczas niedawnych nawałnic, jakie przeszły nad Sądecczyzną, w potoku Biczycanka zablokowała się kłoda drewna. Z powodu zatoru woda omal nie wystąpiła z brzegu. Właściciele okolicznych domów przeżyli chwile grozy.
Czytaj też Skandal? Sądecki potok zarośnięty jak dżungla. Jak jeszcze poleje, to ich zaleje
- Na szczęście tym razem się udało i woda opadła, ale nie wiadomo, czy następnym razem będziemy mieć takie szczęście - pisze w e-mailu do redakcji Sądeczanina mieszkaniec Biczyc.
Ten sam problem mają mieszkańcy ulicy Wczasowej w Nowym Sączu, gdzie krzaki zarastają koryto niewielkiego potoczku.
- Kto ma wyciąć krzaki z koryt potoków, znajdujących się w pobliżu naszych domów? - pytają mieszkańcy osiedla Zawada. - Przy każdej większej ulewie potoki szybko zamieniają się w rwącą masę wody.
Powinno się tym zająć nowopowstałe Państwowe Gospodarstwo Wodne Wody Polskie, które z początkiem roku przejęło kompetencje Małopolskiego Zarządu Melioracji i Urządzeń Wodnych. Konrad Myślik, rzecznik prasowy regionalnego zarządu nowej instytucji, pytany o to, jakich w takiej sytuacji należy dopełnić formalności, zaczyna od uwagi, że to domy są w pobliżu koryt, a nie koryta wód w pobliżu domów.
- Ciągle zwracam uwagę na to sformułowanie. Te potoki są tam od czwartorzędu, a ktoś te domy przystawił dostatecznie blisko tych potoków, a teraz próbuje odpowiedzialność przerzucić na kogoś innego. To jest na Sądecczyźnie bardzo częste zjawisko. Mamy takie przypadki. W Łomnicy jeden z mieszkańców stodołę prawie wstawił do koryta potoku, a teraz mu to przeszkadza. Takie rzeczy się zdarzają.
Ale domy nieopodal potoków stoją, a Wody Polskie mają obowiązek czyścić koryto rzeki. Co więc robić?
- Najpierw trzeba ustalić, czy ktoś powinien to wyciąć - mówi Myślik.- Trzeba na to popatrzeć okiem człowieka, który się na tym zna, bo na opinii publicznej w tej sprawie nie bardzo możemy polegać. Rozmawiamy bowiem o zagadnieniach inżynierii wodnej , a nie o tym jakie kto ma zdanie. Trzeba więc, tłumaczy rzecznik - zacząć od rekonesansu i tak się to zwykle dokonuje.
- Właściwym adresatem jest zarząd w Nowym Sączu. Należy zwrócić się z pisemnie do zarządu zlewni w Nowym Sączu. Trzeba załączyć zdjęcia oraz koniecznie lokalizację tego miejsca, najlepiej geolokalizację albo z systemu google maps, żebyśmy wiedzieli o jakim miejscu jest dokładnie mowa - wyjaśnia Konrad Myślik.
Okazuje się, że mieszkaniec Biczyc tak właśnie zrobił. Jeszcze w maju, zapobiegliwie wysłał pismo do regionalnego zarządu instytucji w Nowym Sączu z prośbą o interwencję w sprawie udrożnienia koryta potoku Biczycanka i - jak wyjaśnia - podał dokładne współrzędne. W przesłanym do naszej redakcji e-mailu przytacza treść pisma.
W korycie potoku od dłuższego czasu rosną krzewy i drzewa, które w obecnej chwili praktycznie blokują ewentualny przepływ wody. Potok już niejednokrotnie występował z brzegów zalewając okoliczne posesje. Ponieważ zbliża się okres letnich burz oraz gwałtownych opadów, kiedy w ciągu godziny potok zamienia się rwącą rzekę – proszę o wykonanie wycinki powyższych krzewów i drzew, które występują w licznych miejscach, nie tylko pod podaną lokalizacją.
Do pisma skierowanego pocztą internetową zostały załączone zdjęcia. I co? I nic. Odpowiedź owszem otrzymał , ale - jak podkreśla - bardzo oszczędną.
Po lekturze pisma złapał za telefon i zadzwonił do urzędniczki, która pismo podpisała.
- Z rozbrajająca szczerością pani ta poinformowała mnie, że nie jest w stanie udzielić mi wiążącej odpowiedzi na proste pytania, kiedy odbędzie się czyszczenie koryta potoku i kiedy czyszczenia dokonywali ostatnio. Jak mantrę słyszałem powtarzaną na zmianę odpowiedź o braku środków i braku ludzi.
Jak dodaje mieszkaniec Biczyc, padały niejasne obietnice o wrześniu lub październiku .
- Na moje pytanie, co my mieszkańcy mamy zrobić w wypadku powodzi, zostałem zapytany na jakiej podstawie oczekuję zalania budynku. Odpowiedziałem, że na podstawie doświadczenia. Od 1997 roku było to w naszej okolicy zjawisko występujące trzykrotnie, ostatnio w 2014r.
Nasz rozmówca wyjaśnił urzędniczce, że wtedy, sto metrów w górę biegu rzeczki, nastąpiło zniszczenie wałów. Problem w tym, tłumaczył, że w tym czasie potoki i to nie tylko Biczycanka, także inne w okolicy, nie były w tak katastrofalnym stanie jak ten, który załączyłem na zdjęciach.
Ostatecznie, jak mówi nasz rozmówca, dociśnięta w rozmowie pracownica Wód Polskich oświadczyła, że i tak wycinka krzewów nie jest możliwa ze względu na okres lęgowy.
- Na moje pytanie, jakiego gatunku ptaków należy spodziewać się w tych zaroślach, pani urzędnik nie chciała podzielić się ze mną swoją, za pewne niebanalną wiedza ornitologiczną. Jednym słowem, dwadzieścia minut rozmowy jak z automatyczną sekretarką. Jedno jest pewne, najwyraźniej Wody Polskie doskonale szkolą swoich pracowników w laniu wody.
Jak zakończyła się rozmowa? Poinformowaniem urzędniczki, że okoliczni mieszkańcy posiadają polisy ubezpieczeniowe i w wypadku zalania i likwidacji szkód przez firmy ubezpieczeniowe, wskażą jako winowajcę Wody Polskie, które wiedząc o realnym zagrożeniu nie zrobiły nic, aby je zniwelować.
W swojej naiwności - mówi mieszkaniec Biczyc - zapomniałem, że urzędnicy w naszej kochanej Ojczyźnie byli, są i zapewne po wieki wieków będą nietykalni. Wybieramy samorządy, a oni trwają niewzruszeni i nieruszeni na swoich stanowiskach. Proszę o interwencję w tej sprawie. Gmina nie może nam pomóc, ponieważ ten potok nie podlega ich zarządowi. Czyli pozostaje nam czekać i liczyć na szczęście, zamiast zapobiegać. A miało się tak wiele zmienić... Najwyraźniej „Dobra Zmiana" zapomniała o tej szacownej instytucji - konkluduje nasz rozmówca, który ostatecznie wziął sprawy w swoje ręce
Wziąłem siekierę i sam wyciąłem krzaki koło mojego domu kierując się „wyższą koniecznością". Jak znam urzędników, uznają to za samowolę - mówi nasz czytelnik.
[email protected] fot.Jm