Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Czwartek, 18 kwietnia. Imieniny: Apoloniusza, Bogusławy, Goœcisławy
20/07/2017 - 06:35

W Pałacu Namiestnika

(ultimatum)

Jest zwyczaj, żeby o prezydencie RP mówić: „mój Prezydent”. No, ta formuła wystawia mnie na ciężką próbę. Słowo „mój” jest najwidoczniej wieloznaczne. Gdy mówię „moja żona” nie uważam, że jest ona moją własnością czy moją poddaną. Gdy jednak mówię „mój długopis” – mam na myśli właśnie stan posiadania. Z kolei słowa „moja ojczyzna” znaczą coś całkiem innego: to ja jestem niejako poddanym czy „dzieckiem” mojej ojczyzny. Mam do niej stosunek pełen dobrych emocji.

Prezydent powinien być symbolem czy emanacją ojczyzny. Zatem słowo „mój” powinno mieć podobny sens, co we frazie „moja ojczyzna”. Otóż to jest zwyczajnie niemożliwe. Dlaczego?

Nikt nie ucieknie od tego, że ocenia świat wokół niego, a w tym świecie – krajobrazy i dzieła sztuki, mody i obyczaje, zdarzenia i ludzi. O ile długopis oceniamy w sposób prosty, o tyle ludzi – w sposób złożony. Ja też nie ucieknę.

Prezydenta Andrzeja Dudę mogę oceniać za: ubiór, gesty, dobór małżonki, dobór doradców, za to, co mówi, za to, co robi, za zgodność mówionego z czynionym. Mogę go oceniać za inteligencję, odmienne od mojego poczucie humoru, zręczność polityczną lub jej brak. Bodaj najważniejsze oceny są jednak innej natury. Tu pomaga Biblia.

„Po owocach ich poznacie ich” – orzeka. Cóż, na razie widać nie owoce, ale robaka. Czeka na to, co kwiatuszek urodzi. Ten robak został oczywiście przysłany przez Upadłego Anioła. Jak każdy robak. A owoce? „Pierwsze śliwki robaczywki” – mówi znane porzekadło. Czy doczekamy drugich śliwek?

Ostatnio Prezydent dość komicznie wygłosił ultimatum pod swoim własnym adresem. Powiedział coś takiego: „Nie umyję zębów dopóki się nie ogolę”. I teraz czeka na uznanie suwerena. [Nawiasem mówiąc, Kukiz jako doradca higieniczny… cóż, różne są aspiracje naszych posłów. A „chłopcy od Kukiza” to temat na osobny kabaret.]

Mój-nie mój Prezydent wystraszył się rozmowy z Donaldem Tuskiem. Się nie dziwię. Ten Tusk jakiś żylasty, wyszczekany, europejski (tfu, zgiń, przepadnij, siło nieczysta…), a Prezydencio dobrze się czuje, gdy jest otoczony „swoimi”. Gdy się cieszy z własnych bon-motów. Gdy przez chwilę opuszcza go myśl, że oto znalazł się w jednym namiocie z Macierewiczem i Ziobrą. Że zrobią mu kocówę.

W kurii Kaczyńskiego Prezydent nie wie – jest-li podrzędnym kapłanem? czy Pierwszym Wikarym? Oto prawdziwy dylemat władzy. Koszty mieszkania w Pałacu Namiestnikowskim.